To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Napad nie powtórzył się i ojciec wybiera się już na polowanie; ale nie pozwalam mu jeszcze. Jak pan znalazł swój zamek w górach? Czy wieża północna zawsze jest na swoim miejscu? Czy są strachy? Pytam o to wszystko, ponieważ ojciec pamięta, że mu pan przyrzekł daniele, dziki, muflony... Czy takie jest przezwisko tego osobliwego zwierzęcia? Udając się do Bastii, spodziewamy się poprosić pana o gościnność i mam nadzieję, że zamek della Rebbia, który pan przedstawia jako tak stary i zrujnowany, nie zawali się nam na głowy. Mimo iż prefekt jest tak miły, że nigdy z nim nie braknie tematu do rozmowy, by the bye, pochlebiam sobie, iż zawróciłam mu w głowie. Mówiliśmy też o Waszej Dostojności. Dygnitarze sądowi z Bastii przesłali mu zeznania pewnego hultaja, którego trzymają pod kluczem; zeznania tego rodzaju, iż mogą rozprószyć ostatnie pańskie podejrzenia; rozdrażnienie pańskie, które przyprawiało mnie czasem o niepokój, powinno ustać z tą chwilą. Nie ma pan pojęcia, jaką mi to sprawia przyjemność. Kiedy pan odjechał z piękną voceratrice, z fuzją w dłoni, z posępnym spojrzeniem, wydał mi się pan bardziej Korsykaninem niż zazwyczaj... zanadto Korsykaninem nawet. Basta! Rozpisuję się o tym długo, bo się nudzę. Prefekt odjeżdża, niestety! Prześlemy panu wiadomość, skoro puścimy się w podróż w wasze góry; ośmielę się wówczas napisać do panny Kolomby, aby ją poprosić o bruccio, ma solenne. Nim to nastąpi, proszę jej oświadczyć mnóstwo serdeczności. Bardzo obficie posługuję się jej sztyletem, przecinam nim kartki romansu, który wzięłam z sobą; ale ta stal oburza się na taki użytek i szarpie mi książkę w nielitościwy sposób. Żegnam pana i do zobaczenia; ojciec przesyła his best love. Niech pan słucha prefekta, to człowiek dobrej rady; zbacza z drogi, jak sądzę, umyślnie dla pana; ma położyć kamień węgielny w Korte; wyobrażam sobie, że to musi być nader imponująca uroczystość, i żałuję bardzo, że nie mogę być obecna. Jegomość w haftowanym fraku, jedwabnych pończochach, białej szarfie, trzymający kielnię!... A dopiero przemówienie!... I cała ceremonia zakończy się tysiąckrotnym okrzykiem: n i e c h ż y j e k r ó l! Wbiję pana z pewnością w zarozumiałość zapełniając bite cztery ćwiartki; ale nudzę się, powtarzam, i z tej samej przyczyny pozwalam panu napisać do mnie bardzo obszernie. A propos, wydaje mi się dosyć osobliwe, iż dotąd nie zdał pan sprawy ze szczęśliwego przybycia do Pietranera-Castle. Lidia. P. S. Proszę pana, byś wysłuchał prefekta i zrobił to, co panu powie. Postanowiliśmy razem, iż powinien pan postąpić w ten sposób, i sprawi mi to przyjemność. Orso odczytał parę razy list, opatrując go w myśli przy każdym czytaniu komentarzami bez liku; następnie skreślił długą odpowiedź, którą oddał Sawerii, aby ją zaniosła jednemu z mieszkańców, jadącemu tejże nocy do Ajaccio. Już nie myślał o tym, aby dyskutować z siostrą nad prawdziwymi lub fałszywymi zarzutami przeciw Barricinim; list miss Lidii ubarwił mu wszystko różowo; nie czuł już podejrzeń ani nienawiści. Odczekawszy jakiś czas, aż siostra zejdzie, i widząc, że się nie zjawia, udał się na spoczynek z lżejszym sercem, niż mu się to zdarzyło od długiego czasu. Wyprawiwszy Chilinę z tajemnymi instrukcjami, Kolomba spędziła prawie całą noc na odczytywaniu starych szpargałów. Na krótki czas przed świtaniem parę kamyczków zadzwoniło o szyby. Na ten sygnał zeszła do ogrodu, otworzyła ukryte drzwiczki i wprowadziła do domu dwóch ludzi o bardzo podejrzanej minie; pierwszą jej troską było zaprowadzić ich do kuchni i dać im jeść. Kto byli ci ludzie, okaże się niebawem. XV Rankiem, około szóstej, służący prefekta zapukał do domu. Przyjęty przez Kolombę, oznajmił, że prefekt odjeżdża i że oczekuje jej brata. Kolomba odparła bez wahania, że brat upadł ze schodów i wykręcił nogę. Nie będąc w stanie zrobić kroku, błaga pana prefekta, aby mu darował; byłby bardzo wdzięczny, gdyby sam raczył doń wstąpić. Wkrótce po tym poselstwie, Orso zszedł na dół i spytał siostry, czy prefekt nie posyłał po niego. – Prosi, abyś czekał nań tutaj – rzekła z zupełnym spokojem. Upłynęło pół godziny, przez które nie można było dostrzec najmniejszego ruchu od strony Barricinich; tymczasem Orso spytał Kolomby, czy zrobiła jakie odkrycie; odparła, iż przedstawi wszystko w obecności prefekta. Udawała zupełny spokój, ale twarz i oczy zwiastowały gorączkowe podniecenie. Wreszcie ujrzano, jak brama Barricinich otwiera się: prefekt, w podróżnym stroju, wyszedł pierwszy, za nim mer i dwaj synowie. Jakież było zdumienie mieszkańców Pietranera, trwających na czatach od samego wschodu słońca, gdy ujrzeli, jak prefekt w towarzystwie trzech Barricinich przebywa w prostej linii plac i wchodzi do della Rebbiów. „Jednają się!” – wykrzyknęli miejscowi politycy. – Mówiłem wam przecie – dorzucił jakiś starzec – Orso Antonio zbyt długo żył na kontynencie, aby załatwiać sprawy jak mężczyzna. – Ba – odparł jeden z „rebbianistów” – zważcie, że to Barriciniowie przychodzą pierwsi do niego. Proszą o łaskę. – To prefekt omotał ich wszystkich – odparł starzec – nie ma już dziś odwagi, a młodzi ludzie tyle się troszczą o krew własnego ojca, co gdyby wszyscy byli bękartami. Prefekt nie ukrywał mocnego zdumienia, kiedy ujrzał Orsa na nogach i schodzącego bez trudu. W dwóch słowach Kolomba przyznała się do kłamstwa i prosiła o przebaczenie. – Gdyby pan mieszkał gdzie indziej, panie prefekcie – rzekła – brat byłby zaraz wczoraj przybył przedłożyć swoje uszanowanie. Orso uniewinniał się wszelkimi sposobami, zaręczając, iż nie miał żadnego udziału w tym śmiesznym podstępie, którym był tak głęboko strapiony. Prefekt i stary Barricini zdawali się wierzyć w szczerość żalów i wymówek, z jakimi zwracał się do siostry; ale widocznym było, że synom mera to nie wystarcza