To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
"Magna Mater - nie miałem zbyt wiele z życia!" Bez domu. Bez synów. Bez ziemi. Czas zwolnił, a on znowu powrócił do obrazów bitwy. Zgiął się wpół, zamroczony, zastanawiając się, czy strzała przebiła płuco i jak dużo czasu zajmie mu utopienie się we własnej krwi. Quintus roztarł sobie bok, pół leżąc, pół siedząc przy mętnej kałuży. Rana od strzały nie podkopała jego zdrowia, lecz wciąż krzywił się z bólu przeszywającego go przy każdym poruszeniu. Tamten cios uderzył ponad miejscem, w którym przechowywał małą, brązową figurkę, jego szczęśliwy talizman. Znalazł ją jako chłopiec na rodzinnej farmie, odebranej później jego rodzicom. - Nie pijcie tego, głupcy! To paskudztwo! - rozległ się krzyk centuriona, poparty uderzeniem pałki w plecy jakiegoś nierozsądnego żołnierza. - Nie masz wody? Hej, ty tam! Podziel się z Tytusem. I poruszajcie się ostrożnie. Tutaj lepiej nie skakać. Nikt nie miał takiego posłuchu jak Rufus. Mimo to podniósł się szmer, a nawet jęk protestu. - Nie wolno pić stojącej wody. Popatrzcie na te szumowiny. Powąchajcie je. C h c e c i e dostać biegunki lub takiej gorączki, że brzeg Tybru latem będzie wydawał wam się ogrodem? Czyż jesteście aż tak głupi, by myśleć, że pozwolą nam nieść chorych? "Oto - pomyślał Quintus - co najbardziej zraniło starego wiarusa." Na polu bitwy Rzym zostawił swoich rannych. Ludzie, których centurion znał, którym rozkazywał, których karał i nagradzał, jakby byli jego synami - zostali porzuceni, by podcięto im gardła (czy też zabito w jakiś inny, bardziej barbarzyński sposób), a ich krzyki zagłuszył warkot partyjskich bębnów. Primus Pilus bezwiednie zdjął hełm i otarł swe siwe włosy. Nie był już Rufusem: ruda czupryna, która przyniosła mu imię, zniknęła dawno temu. Zestarzał się w Legionach. Tylko wiara, że jest potrzebny żołnierzom, powstrzymywała go przed wtargnięciem do namiotu Krassusa i skorzystania z jedynego przywileju jaki mu pozostał - zadania sobie śmierci. Jego ludzie. Jedyni synowie, jakich kiedykolwiek miał. Patrzył, jak umierają w imię czyjejś dumy i perfidii, jak padają od partyjskich strzał, a teraz widział ich śmierć pośród błot pod Carrhae i nie mógł wznieść miecza, by ich pomścić, jak nakazywał honor Rzymianina. Quintus przyglądał mu się otępiały, czerpiąc siłę ze spokoju i opanowania centuriona. Serce starego wojaka było twardsze od samych Legionów. Będzie żył tak długo, jak długo będzie komuś potrzebny. Nawet jeśli łatwiej byłoby umrzeć. - Dobrze, że ci się udało. - Rufus zatrzymał się obok Quintusa. Widzieli się po ucieczce do Carrhae, lecz nie rozmawiali ze sobą. - Widziałem, jak chybiłeś włócznią... "Jaką włócznią?" - ...wtedy trafiła cię ta strzała. Kiedy cudem przed nią umknąłeś, zastanawiałem się, czy jednak nie straciłem czasu, który ci poświęciłem. Quintus wzruszył ramionami. Żebra przeszył płomień, za chwilę ból ustąpił. - Jestem gotowy do wymarszu, gdy tylko nadejdą rozkazy - próbował dopasować się do rzeczowego tonu Rufusa. Wyczerpanie skłaniało ludzi do posłuszeństwa. Rufus chodził miedzy leżącymi, rozkazując i nadzorując podział resztek żywności i wody pitnej. Quintus wstał i podążył za nim na oślep. Wydało mu się, że słyszy głos swego dziadka: "Przypatrz się dobrze, chłopcze. To jeden z prawdziwych żołnierzy". Za mokradłami czeka śmierć - Partowie i strzały. Bagno rozbrzmiewało kakofonią dźwięków. Najbardziej drażniące było brzęczenie owadów, rojących się pod ubraniem i zbroją. Wszędzie unosił się odór butwiejących roślin, smród przerażonych ludzi i krwi rannych, tych którzy zdołali jeszcze uciec... uciec nie jak... Rzymianie, którymi byli. Nikt nie popełnił samobójstwa, by zmazać hańbę, co uczyniono by niechybnie w starych opowieściach. Zresztą, żaden z obecnych dowódców nie zrozumiałby tego gestu, ani też na taki gest nie zasługiwał. Ciemność nocy przyniosła nagiej, spalonej ziemi i brązowej wodzie ulgę. Mimo to ból głowy Quintusa wzmógł się - pod powiekami wirowały mu białe i czerwone płaty. Nawet noszenie hełmu było teraz małym zwycięstwem. Inni dawno już odrzucili swoje, traktując je jako zbędne obciążenie podczas panicznej ucieczki. Wstyd - tego uczucia prokonsul Krassus nikomu nie oszczędził. - Równie dobrze możesz odpocząć, młodzieńcze... chciałem powiedzieć: panie - odezwał się Rufus