To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Tę umiejętność zademonstrował w bodajże najbardziej wybitnej książce, jaką napisał, Russian Thinkers [Rosyjscy myśliciele]. Nakreślił w niej wspaniałe portrety przedstawicieli rosyjskiej inteligencji z lat trzydziestych i czterdziestych XIX wieku. A jednak, pomimo całego podziwu i przyjaźni, którą go darzyłem, w ostatecznym rozrachunku Berlin mnie rozczarował. Wydawał się emocjonalnie oderwany od wydarzeń swoich czasów, tak przepełnionych tragizmem. Myślałem najpierw, że nie chce zrazić do siebie liberałów i socjalistów, którzy dominowali w jego środowisku. Ale wiele lat później ze zdziwieniem dowiedziałem się, że okazywał podobną obojętność wobec rodzącego się nazizmu w latach trzydziestych. Choć niejednokrotnie mawiał, że nasz wiek jest najgorszy w całej ludzkiej historii, niechętnie angażował się politycznie. Wiem, że nienawidził reżimu sowieckiego. A jednak unikał jego publicznej krytyki - być może dlatego, że w kręgach, w których się obracał, antykomunizm uważano za wulgarny - i to wbrew faktom świadczącym o tym, że to właśnie komunizm ponosił wielką, może największą winę za nieszczęścia nękające wiek XX. W 1971 roku, kiedy Partia Demokratyczna nominowała McGoverna jako swego kandydata na prezydenta, znalazłem się w niezręcznej sytuacji, ponieważ byłem demokratą i zawsze przedtem głosowałem na tę partię. Czułem, że byłbym w niezgodzie z własnym sumieniem, oddając głos na człowieka tak bardzo nie nadającego się na najwyższe stanowisko w państwie. Wahałem się, czy oddać głos na Richar-da Nixona, republikańskiego przeciwnika McGoverna. „Co zrobiłbyś na moim miejscu, Isaiah?", spytałem Berlina. Pomyślał chwilę i odparł: „Głosowałbym na Nixona, ale nikomu bym o tym nie powiedział". Berlin przyjął też mylny pogląd, że włoski faszyzm jest doktryną konserwatywną, ignorując jego radykalne korzenie, ponieważ to również było wówczas w modzie. Nigdy nie skomentował mojej historii rewolucji rosyjskiej, ani publicznie, ani prywatnie, chociaż sam zachęcał mnie do jej napisania. Przypuszczam, że dlatego, iż moje książki były zbyt bezkompromisowe - wrogie wobec intelektualnej lewicy w Rosji i w Europie Zachodniej. A przecież nie miał żadnych złudzeń w tej sprawie. Byłem zaskoczony, czytając w jego wspomnieniach o Borysie Pasternaku, że podczas ich spotkania w połowie lat czterdziestych rosyjski poeta rzucił mu w twarz zarzut, że nie ma współczucia dla Rosjan i ich niedoli. Berlin wspomina to zdarzenie i dobrze to o nim świadczy: Pasternak zganił mnie (...) faktycznie nie za to, jakobym dążył do narzucenia mu własnych politycznych czy innych poglądów - ale za coś, co jemu wydawało się równie złe. Obaj znajdowaliśmy się w Rosji i gdziekolwiek spojrzeć, wszystko tu było odrażające, wstrętne, okropnie świńskie, a ja robiłem wrażenie, że jestem tym uradowany. Unika pan tematu, powiedział, i patrzy pan na wszystko błędnym wzrokiem. Harvard 73 Według niego nie byłem lepszy od innych zagranicznych gości, którzy niczego nie widzą i cierpią na absurdalne złudzenia, wzbudzając gniew jego biednych rodaków.1 Czułem w nim to samo moralne oderwanie, i to w końcu oddaliło mnie od niego. A przecież pod innymi względami lubiłem tego człowieka i na niego liczyłem. Jego biograf pisze, że jednym z powodów, dla których Berlin tak podziwiał Aleksandra Hercena, było to, że Hercen stanowił dla niego „wyzwanie moralne": był „kimś, kto okazywał odwagę i zaangażowanie polityczne, których Isaiahowi brakowało, z czego zdawał sobie sprawę".2 Zawsze uważałem go za człowieka bardzo szczęśliwego, ale z jego biografii dowiedziałem się, że z różnych powodów wątpił w siebie: jako Żyd w środowisku gojów i w antysemickim w dużej części angielskim społeczeństwie; jako intelektualista niezdolny do napisania liczącej się książki; jako mężczyzna, który miał trudności w kontaktach z kobietami. Chociaż w ostatnich latach jego długiego życia nie byliśmy już sobie tak bliscy jak poprzednio, mam wobec niego wielki dług: rozszerzył moje horyzonty myślowe, zachęcił do studiów nad tyloma tematami i wyrażania opinii o sprawach spoza moich specjalizacji akademickich. Było to zgodne z moją naturą, ale odbiegało od zwyczajów przyjętych w amerykańskim środowisku naukowym. W późnym wieku, a może nawet bardziej po swej śmierci, Berlin miał nieszczęście stać się „gwiazdą mediów" - osobą znaną nie z powodu swych osiągnięć, lecz tylko popularną. Istnieje wiele anegdot o nim i o jego powiedzonkach: jego nocne spotkanie z Anną Achmatową w Leningradzie, w 1945 roku, stało się tematem artykułów, a nawet książki, która przedstawia to spotkanie jako największe wydarzenie literackie XX wieku (!). Jestem pewien, że Berlin nie byłby rad z takiej powierzchownej sławy. Pochwały spływające na niego po śmierci jako na najwybitniejszego myśliciela naszych czasów są przesadne, gdyż on sam zdawał sobie sprawę z tego, że nie jest myślicielem na miarę Fredericka Hayeka czy Karla Poppera i wielu innych, których nazwiska przychodzą mi na myśl. Jego talent był nie tyle twórczy, co refleksyjny. Wczesna praca naukowa i dydaktyczna Przed ukończeniem dysertacji doktorskiej nigdy nawet nie pomyślałem o przyszłej pracy