To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Tworzy wiele, preferując w dalszym ciągu swą ulubioną formę - madrygał, nadając jej kształt coraz to doskonalszy. Upływają lata. Nie było ich wiele - zaledwie cztery. Gesualdo opuszcza swą samotnię, wychodzi na szeroki świat, by szybko znaleźć "kobietę swojego życia", nader ponętną Eleonorę - niektóre źródła mówią o Eleanorze - księżniczkę d'Este, która bardzo prędko stanie się księż- ną da Venosa. Jak to zwykle bywa, trwający lat dwadzie- ścia drugi mariaż jest ze wszech miar udany i można by stwierdzeniem o dozgonnym szczęściu arystokratyczne- go kompozytora zakończyć naszą opowieść, gdyby nie kronikarska uczciwość, nakazująca podzielenie się wie- ścią o chorobie głównego bohatera. Otóż w ostatnim okresie swojego bujnego żywota Gesualdo popada w o- błąkanie i w jego mrokach umiera. Jak na renesansowy dreszczowiec przystało, epilog całej historii winien być utrzymany w grozę budzącej kon- wencji. I tak się też stało. Siedemdziesiąt lat po śmierci Gesualda, straszliwe terremoto, czyli trzęsienie ziemi znisz- czy Neapol. W gruzy rozpadnie się pyszny pałac Sanse- vero, siedziba rodu da Venosa, w pył przemieni się ma- jestatyczny rodowy grobowiec, wydaje się, że nie ostanie się nic ze sławy tak ongiś wspaniałego nazwiska. A jed- nak... Tytułem do jego chwały jest zbiór dwustu prawie dzieł, wśród których znajduje się sześć wielkich ksiąg, w nich zaś około sto pięćdziesiąt najwyższej wartości ma- drygałów. Sygnowanych imieniem Gesualda da Venosy. V ů Uroczysta introdukcja ů Miasto zmienia nazwę ů Jan Piotr o dwoistej naturze ů Jasnokasztanowy osiołek ů Małżeński dublet mistrza wielogłosowości ů Czy kompozytorowi pomagają aniołki? ů Skąd Kościół brał melodie? ů Papieska interwencja ů Kompozytor tytułowym bohaterem opery ů Audite mortales! Słuchajcie, o śmiertelni. Dlaczego rozpocząłem ten rozdział tak uroczyście, się- gając po język łaciński, sposobniejszy do celebrowania nabożeństw, niżeli do rozprawiania o sercowych spra- wach wielkich mistrzów muzyki? Uczyniłem to z rozmy- słem, jako że będziemy mówić o ugodzeniu strzałą Amora jednego z największych kompozytorów w dziejach mu- zyki, twórcy, obracającego się przeważnie w najwyższych regionach sztuki - w muzyce kościelnej. Pomyśleć tylko: 94 msze, 500 motetów, 40 hymnów, 65 offertoriów, 35 magnificatów, 30 litanii i psalmów oraz 300 dzieł innego gatunku, ale - uwaga, uwaga! - cały ten ogromny do- robek obejmuje jedynie i wyłącznie muzykę chóralną i to a cappella, czyli bez towarzyszenia orkiestry. Autorem onych muzycznych delicji jest żyjący w XVI wieku Petra- loisius Praenestinus, czyli mąż pochodzący ze starożyt- nego grodu Praeneste, a po grecku Prajnestos. Szczyci się owo miasto tym, że założył je wnuk Odyseusza i że znajdowała się tu piękna świątynia bogini Fortuny ze słynną wyrocznią, zwaną Praenestine Sortes. Antycznych bonvivantów interesowały atoli inne zgoła atrakcje Prae- neste, sprawiające, że cieszyło się ono sławą niezwykle modnej miejscowości wypoczynkowej, będąc takim sta- rogreckim a później starorzymskim Ciechocinkiem czy Międzyzdrojami. Mijały wieki, i stało się, że na jednym z zakrętów swej historii Praeneste zmieniło łacińską nazwę na bardziej swojsko i włosko brzmiące Palestrina. No i teraz wszyst- ko stało się jasne. Przecież Palestrina to również naz- wisko mistrza nad mistrze tzw. "rzymskiej szkoły", w której surowy rygor niderlandzkiej techniki kontra- punktycznej tak pięknie splata się z typowo włoskim za- miłowaniem do zmysłowego uroku ludzkiego głosu. Tak - Petraloisius Praenestinus, a teraz Giovanni Pierluigi da Palestrina, czyli po polsku Jan Piotr Ludwik z Palestri- ny, staje się sztandarową postacią XVI-wiecznej "szkoły rzymskiej" z jej pedantycznym przestrzeganiem tradycją uświęconych reguł, ścisłym trzymaniem się ustalonych zasad, co w rezultacie doprowadza do wytworzenia sty- lu, zwanego z włoska a wielce uczenie stile concitato. Ale nie wnikajmy w szczegóły i nie odbierajmy chleba pa- nom muzykologom zbędnym teoretyzowaniem. Nam w zupełności wystarczy wiadomość, że Giovanni Pierlu- igi da Palestrina w wieku lat dwudziestu sześciu przeno- si się do Rzymu, gdzie zostaje kapelmistrzem i nauczy- cielem śpiewu w Cappella Giulia przy bazylice Świętego Piotra. Lecz cóż... Jedynie przez siedem miesięcy dane było panu Janowi pełnić tę zaszczytną i - co tu ukrywać - nader intratną funkcję. Okazało się bowiem, że w myśl kanonicznych przepisów, wyłącznie mężczyźni nieżonaci mogli sprawować ów absorbujący czas i siły urząd. No, a Palestrina jest żonaty. Od trzech lat. Więc też z żalem - jak sądzić należy - musi sobie szukać innego zajęcia. Ale nie ma się czym przejmować. Mistrz jest muzykiem tej klasy, że interesujących propozycji z pewnością mu nie zabraknie! Zresztą - ale o tym za chwilę. Na razie mogę powiedzieć, że maestro Giovanni powróci za jakiś czas na swoje dawne stanowisko w najpiękniejszej ze świątyń. Imponujące jest mistrzostwo kompozytora we włada- niu ludzkim głosem i operowaniu nim w polifonicznej, czyli wielogłosowej, fakturze. Fascynujące też jest połą- czenie ogromnego bogactwa dźwiękowego tworzywa z wyrafinowaną ascezą wyrazu. Od razu widać i słychać, że Palestrina musiał mieć naturę oderwaną od spraw doczesnych i ziemskich rozkoszy, że wzrok jego ku nie- biańskim wznosił się wyżynom, zasię myśl zbawieniem jeno wiecznym zaprzątnięta była. Czy tak było naprawdę? Hm, jakby tu powiedzieć... I tak i nie. Nie ulega wątpliwości, że signor Giovanni był przykładnym katolikiem, człowiekiem głęboko wierzą- cym i to nie z pozoru, lecz z najgłębszego przekonania. Prawdą jest także, że ten obcy ziemskim marnościom, spowity w mgiełkę tajemniczości człowiek, doceniał war- tość pieniędzy, gromadził je przeto z lubością