To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Żarliwość ta wciąż rosła, aż biedne ciało Łucji nie mogło dłużej znieść tego wewnętrznego ognia, czuła, że coś w niej topnieje, a dusza jakby na skrzydłach wzbiła się w górę ku postaci Chrystusa - jej Zbawiciela. Ulatywała coraz wyżej i wyżej w Jego otwarte ramiona. Och, nieoczekiwana, niewiarygodna radości. W ekstazie Łucja czuła ramiona Zbawiciela, obejmujące ją łagodnie. Głowa opadła jej na piersi, a strumień łez wytrysnął nagle z oślepionych oczu. Spoczywała na Jego piersi, łkając z radości. Jezus, Syn żywego Boga - chwała Ojcu - promiennść wiecznej światłości - pożądanie wzgórz wiekuistych - On należał do niej, a ona do Niego. Czemu nie zwróciła się do Niego wcześniej? Błąkała się po pustyniach marności, mordowała się w bezużytecznym trudzie. Ale teraz przyszła do Niego, teraz dusza jej doznała słodyczy zjednoczenia się ze Stwórcą. Oto cel, dla którego została stworzona. Poza tym zjednoczeniem życie było niczym - śmierć niczym! Wokół niej głosy aniołów łączyły się w niebiańskiej harmonii szczęścia. - Jezu! Jezu! - szeptała w ekstazie. - W końcu przyszłam do Ciebie. Jesteś mój, a ja jestem Twoja na wieki. Przez długą chwilę pozostała na kolanach, w błogim zachwyceniu. Nie brała udziału w mszy świętej, nie słyszała kazania. Nie zwracała uwagi na nikogo i nikt nie zwracał uwagi na nią. Nie zauważyła, że wszyscy mieszkańcy tej ubogiej parafii wyszli z kościoła, że została sama. Wreszcie poruszyła się powoli. Twarz jej, podobnie jak Oblicze promieniejące w wizji, była przemieniona. Nigdy by nie uwierzyła, wchodząc tu tak nieszczęśliwa, że wyjdzie całkowicie pocieszona, że znajdzie ukojenie. Spiesznie, żarliwie pochyliła się i ucałowała stopy Chrystusa na krzyżu. Czuła się tak podniesiona na duchu, że ogarnął ją paniczny lęk, iż szczęście to zaraz minie. Skarb wydawał się zbyt cenny, by mogła go posiąść. Ale trwoga ta okazała się bezpodstawna. Jeżeli oddawała się jakiejś sprawie, to czyniła to zawsze z płomiennym zapałem. Stan błogości okazał się trwały, stale ją wypełniał, potęgował się z każdym dniem, stał się nicią przewodnią jej życia. A tyle miała do odpokutowania: całą swoją dawniejszą oziębłość i zaniedbanie. Było czymś niezrozumiałym, jak wspaniale i szybko rozkwitała jej żarliwość, a jednocześnie wzmocniło się też to cudowne, wewnętrzne poczucie szczęścia. Codziennie chodziła do kościoła Maryi Panny, uczyniła go słodkim schronieniem, do którego niezmiennie wracała. mały, skromny kościół nie odznaczał się niczym szczególnym, lecz tu, dzięki wzniosłej dobroci swego Stwórcy, dostąpiła aktu łaski. Tu więc przychodziła się modlić, ofiarowywać Bogu swoją pracę, życie, siebie samą, słuchać mszy świętej, codziennie przystępować do komunii. Te niby skarb strzeżone chwile, kiedy Jezus dawał jej Swoje Ciało, łącząc się z nią, przepajały jej duszę niewiarygodną, ekstatyczną radością. Nigdy przedtem nie uświadomiła sobie pełnego znaczenia sakramentu. Dawniej, kiedy około Wielkiejnocy spełniała tradycyjne obowiązki religijne, przyjmowanie Hostii i spożywanie opłatka, rozpływającego się na języku, było momentem uroczystym, ale nie wstrząsającym. Uważała ten akt za część składową swej wiary, tak ją nauczono - jakże inaczej! Teraz zjednoczenie z Chrystusem było prawdziwe i rzeczywiste, podsycało jej zapał, potęgowało namiętną tęsknotę, będąc rozkosznym powtórzeniem owej chwili, kiedy w swej wizji czuła, że obejmują ją kochające ramiona Jezusa. Co jednak może zrobić, by okazać Mu również swoją miłość i wdzięczność? Żarliwość Łucji domagała się od niej czegoś więcej, pchała ją łagodnie ku większym, coraz większym ofiarom. Pragnęła ściślejszego i trwalszego zjednoczenia. Wszystko dla Jezusa - oto jedyny cel życia, który porwał ją jak niepowstrzymany, wartki prąd