To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
O wdrapaniu się na nią nie mogło być mowy. Najgorsze w tym wszystkim było to, że nadajniki ich pokładowych radiostacji pracowały na falach ultrakrót- kich i nie było żadnej możliwości porozumienia się drogą radiową z „Sol”, choć odległość od macierzystego statku nie była z pewnością zbyt duża. Sytuacja stała się nad wyraz poważna. Wprawdzie żywności mieli pod dostatkiem, ale zdawali sobie sprawę z tego, że wypełnione wodą zbiorniki są o wiele większe niż tego się spodziewali, że podziemne morze i tunele tworzą być może labirynt ciągnący się dziesiątka- mi, ba, setkami kilometrów. A jednak nie pozostawało im nic innego, jak skierować dziób „Delfina” w dół i zapuścić się z powrotem w mroczne, podświetlone widmowym światłem fosforyzującego minerału, głębie. Głębie, jak stwierdzili, zamieszkane przez jakieś tajemnicze stworzenia. Być może nawet drapieżne i niebezpieczne zwłaszcza dla nich, pozbawionych jakiejkolwiek broni. Bo na miotacz Crocea nie można już było liczyć. Nie było sensu dłużej się zastanawiać. Poszli w dół. Po chwili „Delfin” osiadł powtórnie na dnie studni. Krótki przeskok tunelem i wypłynęli znów na, zdawałoby się, bezkresny przestwór podziemnego zbiornika. Jak i przedtem trzymali się blisko kamiennej ściany. Jeszcze dwukrotnie zagłębiali się w napotkane wyloty tuneli, usiłując odnaleźć ten właściwy, ale bez skutku. Jeden z nich koń- czył się ślepo, drugi prowadził do podobnego, olbrzymiego zbiornika. Nor położył rękę na ramieniu kolegi. – Nie ma sensu krążyć tak bez celu. Połóż łajbę na dnie. Zastanówmy się spokojnie, jakieś wyjście z impasu musi się przecież znaleźć – powiedział. – Nie w takich byliśmy opa- łach... – Każda sytuacja ma jakieś wyjście, niektóre nawet dwa – mruknął Arn, ale posłusznie oddał stery od siebie i lekko, bez wstrząsu osadził pojazd na dnie. Wstał z fotela i przeciągnął się ziewając. – Słuchaj, wodzu – zrobił oko do Nora. – Mnie nie musisz uspokajać. Mnie prócz smoczka nic nie uspokoi. Już mi się płakać chce, ale jeszcze się trzymam. Zgoda? A poza tym, wiesz co? Zanim przystąpimy do tej wiekopomnej narady może by tak coś wrzucić na ząb? Zawsze jak coś jest niewyraźnie, czuję cholerny głód. No, jak? – Zgoda – mruknął bez przekonania Nor. – Dawaj co tam masz, niemowlaku. Ja rów- nież po tych atrakcjach coś niecoś zgłodniałem. Zresztą radzić można przy jedzeniu. Rozwinęli niewielkie paczuszki z ciemnej folii zawierające specjalne, wysokokalo- ryczne porcje, przeznaczone dla przebywających w podróży. Arn ugryzł kawałek i skrzywił się niemiłosiernie. – Najsmaczniejsze to to nie jest – stwierdził z dezaprobatą. – Jeżeli tylko tym dyspo- nujesz, to zmuś z łaski swojej własne szare komórki do wytężonej pracy. Nie mam zamiaru żywić się tym specjałem zbyt długo. Za bardzo bym utył. Nor roześmiał się serdecznie. – Ech, ty kosmonauto od siedmiu boleści... – Akwa... – Co akwa? – Akwanauto. Uszło twojej uwagi, że jesteśmy pod wodą? – Rzeczywiście. Nie zauważyłem tego w pierwszej chwili. Zresztą... – spoważniał – nie będziemy tu długo. – Wróżka ci to powiedziała? – Wróżka, nie wróżka. Ten cholerny zbiornik nie może być zbyt obszerny. Nie może być tak dużo wody pod ziemią. To po prostu nieprzyzwoite. – Jeżeli do tego, w którym jesteśmy, dodasz z dziesięć innych to jednak będzie tego sporo. Dwa czy trzy już widzieliśmy. Ile jeszcze? Więc co robimy, bo mi się nudzi. – Stawiamy tu radioboję i płyniemy w dalszym ciągu przy ścianie. Opłyniemy ten zbiorniczek dookoła. Zorientujemy się co do jego wielkości i ilości odchodzących od niego tuneli. Jeżeli trzeba będzie to zbadamy wszystkie po kolei. Musimy przecież w końcu trafić na ten właściwy. – No cóż. Niby niezła myśl. A jak poznasz, który jest właściwy? Mogą być, i zapewne są, dziesiątki identycznych. Będziemy za każdym razem pchali się w górę? – Jeżeli zajdzie potrzeba, będziemy się pchali. Sądzę jednak, że nas to ominie. Mir przed wynurzeniem na pewno zostawi znak. Musi przecież liczyć się z tym, że wrócimy i możemy nie poznać miejsca