To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Jednego ranka, gdy Paweł wracał od Seredowiczowej, która łaskę sobie jego skarbiąc, w milczeniu narzekań słuchała, ale do nich nie dopomagając, czując że kawę pić będzie mogła w łóżku po wyjeździe hrabiego; w bramie zjawiły się piechotą z miasteczka przybywające dwie postacie nieznane. W pierwszej z nich poznał łatwo Paweł, widzianego w Pińsku urzędnika w łapciach, Jana Piotra Mąkiewicza, który nie zmieniał ubrania, i tą razą znowu w vice-mundurze i kurpiach się zjawił w dziedzińcu horyckiego zamku. Znać jeszcze na ów wielki cel kupienia butów przedsięwzięta składka, nie doszła summy zapewniającej nabycie tak koniecznego obuwia. Ale pan Piotr nie był sam, za nim toczył się prawie karlej postaci, niezmiernie mały człowieczek z wielkim kijem, o dużej głowie rozczochranej, w czarnym surducie opiętym, z twarzą otyłą i rumianą, wygoloną i nieproporcyonalnie długą do wzrostu, którego prawie część trzecią wymierzała. Oczy niezmiernie wypukłe i wysadzone na wierzch, wargi odęte i wielka powaga charakteryzowały przybysza, który zbyt krótkie mając nogi aby zdążyć za szparko i lekko, bo w łapciach idącym Mąkiewiczem, pocił się, i ogromne robiąc kroki, coraz to chustką czoło ocierał. Zobaczywszy Pawła, oba pospieszyli na jego spotkanie, gdyż od bramy, obawa psów, mimo kijów które mieli w ręku, opanowała ich widocznie i radzi byli znaleźć obrońcę na wypadek napaści brytanów. Paweł się zatrzymał, a Mąkiewicz tak żywo ruszył ku niemu, że towarzysz jego biegiem musiał doganiać, oglądając się na psy, które o nich nie myślały wcale. — Jw. hrabia w domu? — spytał Mąkiewicz. — Na co? — O! na co! to już moja rzecz — odparł pan Piotr — chciej tylko, kochany panie, powiedzieć mu, że przybył tu umyślnie, w wiadomym mu (z przyciskiem) interesie Jan Piotr Mąkiewicz, były urzędnik kancelaryi, a z nim ktoś drugi — dodał oglądając się na małego towarzysza z wielką twarzą.. Paweł nie wielką miał ochotę gości meldować, co postrzegłszy Mąkiewicz, dodał surowo: — Proszę tylko prędzej, bo rzecz jest największej wagi dla samego pana, który mi ją polecił w czasie ostatniej swej w Piasku bytności. Doprowadziwszy w milczeniu dwuznacznem przybyłych do ganku, Siermięzki sam poszedł do pana, który grzał się u komina, siedząc jak zawsze zamyślony. Zaczął od tego, że budząc pana z zadumy, zastukał silnie. — No? co tam? — A ktoś tam przyjechał do pana. — Któż to taki. — A ten odartus w łapciach, co był w Pińsku; mówi, że w pańskim interesie wielkiej wagi, i drugiego z sobą urwipołcia jeszcze przywiózł. — Kto z Pińska? — żywo zapytał Herman. — W łapciach! ten W łapciach! — Puścić go. — Chyba przez tylne drzwi, bo zbrucze pokoje. I drugiego puścić? — Jeśli chce, i drugiego. — Znowu coś wydrą! — szepnął Paweł wychodząc przez drugie drzwi i dając rozkaz Wiekowi, aby wprowadził przybyłych. W chwilę potem, kije postawiwszy w sieniach, Jan Piotr Mąkiewicz i nieznajomy gruby mężczyzna, weszli pocichu kłaniając się do pokoju, w którym Herman ich oczekiwał. Mąkiewicz obejrzał się bystro, pokłonił i począł: — Wybaczy jw. hrabia, że jestem natrętny, ale zawsze lubiłem i lubię poświęcać się dla dobra ogółu i chętnie z siebie robię ofiarę, tak, że mimo słabego zdrowia i niedostatku trwającego butów, przybyłem tu umyślnie do jw. pana. — Mów prosto, czegoś przyjechał? — rzekł hrabia. — Natychmiast, ale najprzód jeszcze muszę jw. hrabiemu przyjaciela mojego odrekomendować, który z tychże co ja powodów, podjął chętny trud dla służenia j w. panu... Pan Hilary Drychliński... jednorożec, jak u nas mówią — czyli jednodworzec, chociaż ani jednego dworu nie ma przez niesprawiedliwość losu, gdy dziad jego, jak wszystkim wiadomo, miał sześć chat, był possesionatus; ale metryki się popaliły i pan Hilary.... — Ale cóż mi tam do tego! dalej! dalej! — Zaraz jw. hrabio, pan Hilary też tu umyślnie dla interesu wiadomego przybywa. Najęliśmy furmankę z Pińska, jeszcze nas zdarli i koń w drodze ustał; szliśmy piechotą: ztąd zmęczeni i wygłodniali, gdyż funduszów zabrakło na pokrzepienie, a złożone w moich rękach na cel dobroczynny, wyczerpane zostały.— Gdybyś jw. pan raczył co kazać dać przetrącić (a ciszej dodał) i czem przepłukać..