To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Każdy nowy widok wywierał na Danielu silniejsze wrażenie niż podziwiany chwilę wcześniej. — Odzyskam dla ciebie Chevathar, Aaronie — obiecał uroczyście. - Odzyskam go dla nas wszystkich. Przykro mi tylko, że zdecydowałem się dopiero teraz... Często zastanawiał się, czy powrót do Chevatharu nie jest przypadkiem lekarstwem, jakiego najbardziej potrzebuje matka. Wrócił myślą do dni bezpośrednio po śmierci brata. Kiedy przyjechał do Nagercoil, nie powiedział Charity o śmierci Aarona, nie był bowiem pewny, czy matka zdoła znieść tę wiadomość. Zapytała go, jak czuje się Aaron, on zaś odpowiedział, że nic mu nie dolega. Wydawało się, że słowa Daniela usatysfakcjonowały Charity. Trzy dni później, gdy Daniel szykował się do wyjścia do pracy, zatrzymała go w progu. - Tej nocy śniło mi się, że Aaron jest ze swoim ojcem w niebie — przemówiła dziwnie spokojnym, pozbawionym wyrazu głosem. - Jesteś dobrym synem, Danielu, ale nie powinieneś mnie okłamywać. Daniel milczał, porażony siłą jej intuicji. Obawiał się, że Charity przeżyje kolejne załamanie, wyglądało jednak na to, ze — 290 — wycierpiała już tyle, iż zapas jej emocji całkowicie się wyczerpał. Bolał go widok jej pustych oczu, jej brak zainteresowania wnukami i życiem rodziny, lecz jednocześnie czuł ulgę na myśl, że matka nie zrobi sobie krzywdy. Tygodnie mijały i stan Charity się nie pogarszał, więc Daniel zaczął planować podróż do Chevatham. Meenakshikoil, do którego dotarł w krótkiej godzinie zmierzchu, zupełnie go zaskoczyło. Promienie światła bijącego z ruchliwego targowiska warzywnego ukazały oczom Daniela miasto, które bardzo się rozrosło. Przy drodze znajdowały się dwie szkoły, których w czasach Daniela jeszcze nie było, niedawno wybudowane więzienie i mnóstwo sklepów. Wreszcie dotarli do starego mostu, prowadzącego do Chevatharu. Daniel starał się zapamiętać każdy obraz, zapach i dźwięk. Wioska wyglądała właściwie tak samo... Pojawiło się tu kilka nowych ceglanych domów, w powietrzu unosiło się więcej kurzu... Zbieranina kundli oszczekiwała przez chwilę bryczkę, zaraz jednak minęli Anaikal i akacjowy gaj, nad którym jak zawsze unosił się odór odchodów. Daniel zauważył, że świątynia Murugana została odnowiona. Jeszcze parę minut i zatrzymali się przed Dużym Domem. Daniel rozejrzał się niepewnie. Miał wrażenie, że aura wital-ności i dostojeństwa, która w jego wspomnieniach otaczała stary dom, zniknęła bez śladu. Wielkie drzewa neem i deszczowe, grupa wysokich palm i rosnące za domem drzewo tekowe — wszystkie odcinały się ostro od szarego nieba, ponure jak duchy, grożące domowi, który kiedyś osłaniały. Nawet w zamierającym świetle dnia Daniel widział, że dom jest w fatalnym stanie. Dach był dziurawy, okiennice zwisały bezwładnie z zawiasów, na dziedzińcu leżała gruba warstwa suchych liści i śmieci. Powoli obszedł dookoła pozbawiony życia dom. Nagle z gęstniejącego mroku wyskoczył jakiś cień i Daniel — 291 — w ostatniej chwili uskoczył na bok przed warczącym psem. Podniósł kamień i rzucił nim w kundla, który uciekł, głośno skowycząc. W końcu Daniel stanął przed drzwiami i zapukał. Dobijał się przez kilka minut, zanim z wnętrza dobiegł go słaby, przestraszony głos. - Kto tam? Przez całą podróż Daniel z wściekłością i zdumieniem zastanawiał się nad przyczyną perfidii stryja. Aaron nie wyjawił bratu całej prawdy, lecz nietrudno było się domyślić, co zaszło. Dlaczego Abraham tak postąpił? Dlaczego on i jego żona nastawili Aarona przeciwko rodzinie? Daniel mógł z łatwością wyobrazić sobie etapy tej pełnej nienawiści kampanii, ale szczegóły były teraz nieistotne. Liczyło się jedno — Abraham i Kaveri zatruli umysł Aarona wymyślonymi historiami o tym, jak to Charity i Daniel porzucili Chevathar i ziemię przodków dla wygodnego życia w Nagercoil, skazując jego samego na ubóstwo i zapomnienie. Duma Aarona zrobiła resztę i to wystarczyło. Ani Daniel, ani Charity nie żądali niczego od Abrahama, nie robili mu nawet wyrzutów, kiedy nie wywiązywał się z przysyłania im tej marnej sumy, którą im obiecał. Dlaczego Aaron nie sprawdził, jak jest naprawdę..