To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
258 PRZYSPIESZONE ODLICZANIE Chodorkowski postawił sobie za cel, że w wyborach parlamentarnych w grudniu 2003 roku blisko jedną trzecią mandatów uzyskają ludzie z nim związani, dzięki czemu uda mu się stworzyć przeciwwagę dla siły partii kremlowskich. Chodziło mu głównie o to, by uniemożliwić uzyskanie dwóch trzecich mandatów parlamentarnych przez obóz Putina, co umożliwiłoby szefowi państwa i jego wiernym stronnikom dokonanie zmian w konstytucji, na przykład przedłużenie kadencji prezydenta lub zniesienie ograniczenia urzędowania do maksymalnie dwóch kadencji. Walką o znaczące wpływy w Dumie Chodorkowski rzucił wyzwanie przede wszystkim „osi KGB" skupionej wokół Putina. Podobnie jak za Jelcyna w 1996 roku w wyborach roku 2003 znów stanęli przeciwko sobie bossowie gospodarki i mundurowi; obie strony starały się pomóc prezydentowi w uzyskaniu większości w Dumie i w ponownym wyborze - w nadziei na pozyskanie jego wdzięczności. Szef Urzędu Prezydenckiego Wołoszyn, dawny człowiek Jelcyna, uruchomił wszystkie dźwignie, by przekonać Putina, że w kampanii wyborczej Kreml jest zdany na pieniądze oligarchów - i tylko przy ich pomocy może liczyć na osiągnięcie bezpiecznej większości w wyborach parlamentarnych i prezydenckich. W 1996 roku w zamian za finansową pomoc oligarchów Jelcyn był zmuszony głęboko sięgnąć do zasobów państwa, by się odwdzięczyć. Ponieważ w 2003 roku państwo było znacznie silniejsze, Kreml dysponował już odpowiednimi środkami nacisku, takimi jak prokuratura, by łatwiej skłonić oligarchów do sponsorowania kampanii. „Oś KGB" nie mogła, ot tak po prostu, pozostawić sprawy tak ważnej jak wybór króla swemu głównemu konkurentowi Wołoszynowi; musiała coś przedsięwziąć, by zdobyć punkty liczące się w walce przeciw oligarchom, a zarazem dowieść prezydentowi swej użyteczności i zapewnić sobie zarazem jego wdzięczność. Tymczasem Chodorkowski aż się prosił, by wziąć go na cel. W Moskwie krążyły nawet pogłoski, że multimiliarder oswaja się już z myślą, by wystawić swą kandydaturę w wyborach prezydenckich, choć wieści tego rodzaju mogły być oczywiście kolportowane celowo w ramach kampanii dezinformacji według starego kagebowskiego wzorca. W rzeczywistości chodziło o to, że Chodorkowski, popierając przeciwników Kremla, wypowiedział wojnę prezydentowi, a zatem złamał dawne porozumienie, że oligarchowie trzymają się z dala od polityki, w każdym razie nie czynią tego jawnie, za co mają priorytetową pozycję w machinie rosyjskiego monopo-lizmu państwowego. Postawa Chodorkowskiego, jeśli chodzi o ambicje i cele, nie odbiega bynajmniej od postawy Putina - pisał znawca Rosji Peter Schulze w swym eseju na temat afery Jukosu. Obaj życzą sobie gospodarczo silnego, poli- 259 GRA KOŃCOWA tycznie stabilnego i społecznie zrównoważonego społeczeństwa i pragną uczynić z Rosji na powrót budzące respekt i zaprzyjaźnione z Zachodem wielkie mocarstwo. Dla obu cele te są ważniejsze niż podstawowe zasady demokracji. Jednak o ile Putin chce państwa jako siły decydującej, o tyle Chodorkowski stawia na gospodarkę. Prezydent i jego koledzy z KGB widzą w organach państwa główny napęd zmian; z pomocą wychodzących z Kremla dekretów i biurokracji chcą stworzyć przesłanki dla postępu i odnowy tego ogromnego kraju. Natomiast Chodorkowski żąda oswobodzenia gospodarki z biurokratycznych okowów i społecznych obciążeń, by mogła się swobodnie rozwijać i pchnąć kraj do przodu. Konflikt neobiurokratów z neoliberałami był widoczny od dawna. Interesy bossów gospodarki rosyjskiej już od kilku lat oddalały się od interesów dawnego aparatu: jeśli nowobogaccy potrzebowali niegdyś urzędników, by ci za dyskretnie przekazywane im sumy nastręczyli im to czy owo z majątku państwowego, to teraz łup był już podzielony. Kapitalistyczni rabusie przedzierzgnęli się w szefów koncernów, którzy swych bogactw nie mogli już mnożyć przez dokupywanie zakładów państwowych i musieli zacząć rozglądać się za nowymi źródłami pieniędzy za granicą. Młodzi stażem biznesmeni chcą ściągnąć do Rosji kapitał zachodni i coraz częściej inwestują także na Zachodzie, jak to czyni na przykład moskiewski koncern Łukoil, który przejął sieć amerykańskich stacji benzynowych na wschodnim wybrzeżu (1263 stacje i 6000 pracowników) łącznie z kolumną rozdzielczą benzyny na Manhattanie. Ale władze hamują to parcie na Zachód - bo jeśli pieniądze płyną za granicę, to wymykają się spod ich kontroli. Dlatego legalne inwestycje poza granicami kraju wiążą się dla wielu firm ze znacznymi kłopotami. Nawet menedżerowie takiego giganta jak Gazprom musieli przemówić do decydentów niejednym dobrym słowem, a zapewne i uczynkiem, nim otrzymali pozwolenie na kupno zagranicznych firm i eksport techniki dla rozbudowy swej europejskiej sieci dystrybucyjnej