To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

.. - Wiem - przerwał spokojnie Bruno. - Również dlatego tu przybyłem. Opowiesz mi o Wojciechu, Radło? Opat skinął potakująco głową. Od tego dnia, w którym padło między nimi imię Wojciechowe, Radła często przychodził do celi gościa. I mówił, mówił, jakby mu nagle zdjęto z ust tajemną pieczęć. Nie pamiętał innego dzieciństwa jak tylko to na dworze Sławnika w Libicach, gdzie ojciec małego Radły służył przy książęcych koniach, a matka była zaufaną dwórką Strzeżysławy i niańką jej dzieci. Zaledwie Radła skończył siedem lat, a już usadzono go przy kolebce książęcego syna. Od tej chwili nie odstępował dziecka i piastował, jak umiał najlepiej. Nie dlatego, iżby lubił szczególnie to zajęcie, ale dlatego, że za najmniejsze przewinienie srodze go chłostano. Uwalniany bywał tylko na krótkie chwile, gdy karmiono dziecko, której to ceremonii dokonywała niańka albo i sama księżna. Mały Wojciech był zdrowy (Radła pamiętał tylko jedną jego chorobę, z której dziecko cudem ozdrowiało), ładny i bardzo wesoły. Przepadał za swoim niedorosłym opiekunem. Nawet z kolan matki wyrywał się do Radły. Gdy Wojciech skończył sześć lat, oddano go pod opiekę duchownych, by udzielali mu początków nauki. Wszyscy myśleli, że młodociany opiekun będzie towarzyszył Wojciechowi w nauce. A Radła zbuntował się. Nie chciał przesiadywać nad księgami, nie chciał poznawać świętej mowy łacińskiej, nie pojmował, na co by mu to było. Przeto zostawiał zaniepokojonego Wojcieszka z uczonym mnichem, a sam uciekał, gdzie się dało. Uznał, że skoro książątko ma dorosłego opiekuna, on, Radła, jest wolny. Postanowił też że nie da się niczego wyuczyć i głuchy był na perswazje, na przedkładania rodziców, że oto, zgłębiwszy łacinę, będzie mógł kiedyś zostać nawet księdzem. Jemu wcale na tym nie zależało. Tymczasem Wojcieszek płakał i piskliwym głosikiem skarżył się księciu. Sławnik, który syna ponad miarę miłował, wezwał przed swe zagniewane oblicze ojca Radły, zagroził mu chłostą i oddaleniem ze dworu, jeżeli Radła będzie uciekał od nauki. W tym miejscu pannoński opat przerwał opowiadanie i siedział poruszając lekko głową, jakby potakiwał czyimś słowom, lub własnym myślom. Potem uśmiechnął się pobłażliwie, może z litości nad chłopcem Radłą bitym tak niemiłosiernie przez ojca. - Cóż on mógł uczynić? - podjął opat Radła. - Zbił mnie. Ale to tak mnie zbił, żem się przez dwie niedziele kurował. Matka w głos płakała. Ale też i poskutkowało. Przyszła skądeś ochota do nauki, nawet łacinę jąłem pojmować, chociaż mi było ciężko, strach wspominać, jak ciężko. Od tej pory nie odstępowałem Wojciecha. Razem wysłano nas do szkoły do Magdeburga. - Wiem - uśmiechnął się Bruno - słyszałem o tym. Sam też kończyłem tę szkołę. - Nie wspominam jej dobrze - powiedział powoli Radła. - Ja też nie wspominam czule szkoły w Magdeburgu - przyznał się Bruno. - Wiele jej zawdzięczam, ale pobyt tam, to nie są czasy, do których chętnie wraca zmęczona myśl. - Ty jesteś Sasem - dodał Radła tonem wyjaśnienia. - Wyobraź sobie, co musiało tam przeżyć czeskie książątko! O jego słudze już nie wspomnę. - Rzeknij mi, Radło - zapytał cicho Bruno - jak ty mniemasz? To jest dla mnie niesłychanie ważne. Rzeknij mi tedy, czy już tam, w Magdeburgu wiedziałeś, że Wojciech zostanie świętym? Radła zachował się tak, jakby to pytanie zadawano mu nie po raz pierwszy. Pokręcił przecząco głową i powiedział: - Nawet mi taka myśl nie zaświtała. Bo i w szkole, i potem, gdy wróciliśmy do Czech, Wojciech był zwyczajnym i powiem ci, że bardzo swawolnym chłopcem. Jak każdy lgnął do ziemskich uciech, miał czas na żakowskie figle, był łakomy, lubił jeść i pić w nadmiarze. Rzadko, bardzo rzadko spoglądał wtedy w niebo. Cały był nachylony ku ziemi. Obaj byliśmy nachyleni, bo jak ci rzekłem, nie odstępowałem Wojciecha. - W Czechach też? - W Czechach różnie bywało. Siedziałem przeważnie w Libicach, a on w Pradze. I nie byłem z nim wtedy, gdy konał Detmar, biskup praski. A to właśnie tego dnia została Wojciechowi dana łaska świętości. - Dana?! - niemal krzyknął Bruno. - Tak - odparł Radła z głębokim przeświadczeniem - dana od Boga. Nie myślisz przecie, ojcze Brunonie, że Wojciech z własnej mocy został świętym. Cóż znaczy ludzka moc, jeśli Bóg twarz odwróci? Dokąd zajdzie zadufany w sobie człowiek, jeśli mu Bóg nieżyczliwy? - kończył Radła wychodząc z celi. Bruno żegnał go uśmiechem, ale noc miał niespokojną. Opadły go wątpliwości. Oto on, biskup, człowiek uznawany przez wielu za wykształconego, jakże się omylił! Przecież Łaska naprawdę spadła na Wojciecha niczym śnieżne płatki na szczyt Sorakte. Bez żadnej Wojciechowej zasługi. Bóg tak chciał. Prawda, obdarowany przyjął Łaskę całym sercem, pokornie i z sił wszystkich z nią współdziałał: odmienił swoje życie, postępowanie, ubiór nie tylko dlatego, że przejęła go grozą straszliwa śmierć Detmara, ale dlatego, że już działała w nim Łaska. Bóg posłużył się śmiercią niegodnego biskupa jak wielką łyżką, którą wlał w Wojciecha świętość