To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Wtedy jednak były to sprawy odległe. W dniu zakończenia roku szkolnego naszą męską część klasy zatrzymano nagle i skierowano na przeszkolenie wojskowe. Szliśmy z lwowskimi pieśniami na ustach, oklaskiwani przez przechodniów i przekupki z placu Unii Brzeskiej, do miejsca skoszarowania na Kleparowie. Naszym „komandirom" nie udało się wymusić na nas pieśni sowieckich, chociaż karą była długa nocna musztra. Pewnego dnia, podczas ćwiczeń terenowych pod Lwowem, wybuchła w pobliżu strzelanina, nasi dowódcy obawiając się banderowców rozkazali nam skryć się w okopach. Na szczęście skończyło się na krótkim strachu. Nasza polska szkoła została przekształcona w rosyjską i trzeba było szukać nowego miejsca nauki. Przeniosłem się do odległej szkoły na Żelaznej Wodzie, skąd wkrótce trafiłem do popularnetgo w ówczesnym Lwowie „Kurdykla". Tak nazywano szkołę średnią przy ulicy Kordeckiego (na wschód od Dworca Głównego). W tej naszej poczciwej „budzie" świętowaliśmy konspiracyjnie Boże Narodzenie 1945 roku. Wtajemniczeni w tę uroczystość pedagodzy odwiedzali kolejne klasy, gdzie składano sobie wzajemnie życzenia. Był wśród nich wicedyrektor szkoły Ludwik Bazylow, znany później historyk. Świadomość rychłego rozstania wpłynęła na wzruszający nastrój owego spotkania. W połowie kwietnia 1945 roku nasz dobytek wciśnięty w dwie duże skrzynie załadowaliśmy do wagonu, podstawionego wraz z całym składem pociągu towarowego pod rampę przy moście na Lewandówkę. Po dłuższym postoju, związanym z kompletowaniem kolejnej grupy tzw. repatriantów, pociąg ru- Moi Lwów 353 ***»»* szył. Rozległy się szlochy kobiet, którym towarzyszyły przekleństwa mężczyzn. Jak w tradycyjnej, lwowskiej piosence, z dala widać było już niestety wieże kościoła Elżbiety. Nasz pociąg zanurzał się w zapadający mrok. Rankiem powitaliśmy z radością Przemyśl, promieniejący na każdym kroku polskością, Było to wzruszające przeżycie. Korzystając z postoju „wpadliśmy" na chwilę z ojcem do kuzynostwa; wyjechali oni wcześniej ze Lwowa. Odtąd będziemy jeszcze długo podążać śladami rodziny, rozproszonej po całym kraju, przeważnie na Śląsku. Po tygodniu repatriacyjnej eskapady dowieziono nas do zrujnowanego Wrocławia, który wkrótce okazał się być nowym Lwowem. Moje powroty do Lwowa Tradycje lwowskie miały jeszcze długo towarzyszyć wychodźcom z Lwiego Grodu. Lwowską atmosferą żyły uczelnie Wrocławia. Podczas naszych studenckich wędrówek geograficznych towarzyszyła nam zawsze piosenka lwowska. Powoli jednak zachowane w pamięci rodzinne miasto rozpływało się we mgle coraz rzadszych wspomnień. Zapadła bariera oficjalnego milczenia. Oddzielony niedostępną granicą Lwów stał się tematem tabu. Pierwsza szansa zobaczenia znów drogiego miasta nadarzyła się latem 1958 roku, w czasie politycznej odwilży. Wziąłem udział w wycieczce zorganizowanej przez Polskie Towarzystwo Geograficznne trasą wówczas niezwykłą. Pociągiem z Warszawy do Moskwy i Stalingradu, dalej statkiem do Astra-chania i deltą Wołgi oraz przez Morze Kaspijskie do Baku nasza blisko 30-osobowa grupa podróżowała bez radzieckiego pilota. Zaopiekowano się nami jednak na Kaukazie, skąd dopiero dotarliśmy pociągiem do Lwowa. Wzruszające do tez było dla mnie to spotkanie z miastem po dwunastu latach. W trakcie zwiedzania z przewodnikiem cmentarza Łyczakowskiego udało mi się wraz z kolegą oderwać od grupy i dotrzeć do Cmentarza Obrońców Lwowa. Kolumnada okazałego Pomnika Chwały jeszcze stała, a wśród zarośniętych chwastami mogił spotkaliśmy grupę miejscowych dzieci, rozmawiających ze sobą po polsku. Udałem się także na Lewandówkę i zajrzałem na chwilę do rodzinnego domu, gdzie nowi rosyjscy gospodarze przyjęli mnie życzliwie. Pochodzili z Saratowa. Do naszego lwowskiego domu zaglądała jeszcze później parę razy moja siostra z mężem i synami. Kiedy po latach znalazłem się tutaj znów, stał już w tym miejscu wielopiętrowy wieżowiec. Wysoka zabudowa zmieniła oblicze dawnej Lewandówki, pozostawiając jedynie re- 354 Wspomnienia _ Adam Bajcar likty przedwojennej zabudowy