To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

— To musiał być kawał — powiedziała Klarysa i dodała, bardzo zgorszona: — Co za obrzydliwy pomysł! Hugo mamrotał coś z dezaprobatą, a inspektor westchnął: — Zdumiałaby się pani, na jakie świństwa stać co poniektórych… Przyjrzał się wszystkim po kolei, po czym zwrócił się do pani domu: — Więc, pani zdaniem, nie wydarzyło się tu dzisiaj nic nadzwyczajnego? — I nie czekając na odpowiedź, dodał: — Może sprawdzę, jak się miewa pan Hailsham–Brown. — Nie ma go w domu — powiedziała Klarysa. — Spodziewam się go dopiero późnym wieczorem. — Rozumiem. Kto w tej chwili jest w domu? — Sir Rowland Delahaye i pan Warrender. Pan Birch, którego pan już zna, wpadł do nas na wieczór. Sir Rowland i Hugo mruknęli coś pod nosem. — Ach tak — wykrzyknęła Klarysa, jakby dopiero teraz sobie przypomniała. — Jest jeszcze moja mała pasierbica. Już śpi. — A służba? — Zatrudniamy dwoje służących, małżeństwo. Poszli do kina w Maidstone, to ich wolny wieczór. — Rozumiem. W tym momencie drzwi do hallu otworzyły się z impetem i wszedł Elgin, niemal zderzając się z konstablem, który wciąż tkwił na swym posterunku. Zerknąwszy pytająco na inspektora, kamerdyner zwrócił się do Klarysy: — Czy będę pani potrzebny? Ta wyraźnie się stropiła. — Myślałam, że jesteście w kinie — wykrzyknęła, czując na sobie wzrok inspektora. — Wróciliśmy niemal natychmiast, proszę pani — wyjaśnił Elgin. — Żona źle się poczuła. — Po chwili dodał, nieco skrępowany: — Jakieś kłopoty z eee… żołądkiem. Czy coś się stało? — spytał, spoglądając to na inspektora, to na konstabla. — Wasze nazwisko? — warknął inspektor. — Elgin… Mam nadzieję, że nic… — Ktoś zadzwonił na policję i powiedział, że popełniono tu morderstwo. — Morderstwo? — Co wam o tym wiadomo? — Nic, proszę pana. Absolutnie nic. — Więc to nie wy dzwoniliście? — Nie, naprawdę nie. — Weszliście, jak sądzę przez tylne drzwi? — Tak, proszę pana — odparł Elgin, ze zdenerwowania jeszcze bardziej potulny niż zwykle. — Zauważyliście coś niezwykłego? Kamerdyner zastanawiał się przez chwilę. — Teraz, kiedy o tym myślę… Owszem, koło stajen widziałem obcy samochód. — Obcy? Co to ma znaczyć? — Zastanawiałem się, do kogo mógł należeć. To dziwne miejsce do parkowania. — Czy ktoś siedział w środku? — Aż tak się nie przyglądałem. — Idź no tam, Jones, i sprawdź. — Jones?! — wyrwało się bezwiednie Klarysie. — Słucham? — Inspektor obrócił się do niej. Ale pani domu już zdążyła się opanować. — Nic, nic… — mruknęła z uśmiechem. — Po prostu nie wyglądał mi na Walijczyka. Inspektor ruchem ręki odprawił konstabla i Elgina. Kiedy wyszli, w pokoju zapadła cisza. Po chwili Jeremy wstał, przeniósł się na sofę i zaczął jeść kanapki. Oficer odłożył czapkę i rękawiczki na fotel, wziął głęboki oddech i dobitnym głosem przemówił do zebranych: — Wydaje mi się, że był tu jeszcze ktoś, kogo państwo nie wymienili. Czy na pewno nie oczekiwała pani nikogo? — Och nie, nie życzyliśmy sobie żadnych innych gości. Mieliśmy czwórkę do brydża i… — Naprawdę? Sam lubię zagrać. — Ach, tak! — ucieszyła się Klarysa. — A gra pan systemem Blackwooda? — Po prostu kieruję się zdrowym rozsądkiem. Proszę mi powiedzieć… Państwo od niedawna tu mieszkają, prawda? — Owszem, około sześciu tygodni. Inspektor nie spuszczał z niej wzroku. — I przez ten czas nie było żadnych głupich kawałów? Zanim zdążyła odpowiedzieć, wtrącił się sir Rowland. — Co pan rozumie przez “głupie kawały”? Inspektor obrócił się do niego twarzą. — To dość dziwna historia, proszę pana. Ten dom należał dawniej do pana Sellona, handlarza antyków, który zmarł pół roku temu. — Ach, tak — przypomniała sobie Klarysa. — Miał jakiś wypadek, prawda? — Owszem. Spadł ze schodów i uderzył się w głowę. — Inspektor przyjrzał się Jeremy’emu i Hugonowi. — Stwierdzono śmierć wskutek wypadku. Może to prawda, a może i nie. — Chce pan powiedzieć, że ktoś mógł go zepchnąć umyślnie? — spytała Klarysa. — Albo uderzył go czymś ciężkim w głowę… Umilkł. Napięcie wśród zebranych stało się niemal wyczuwalne. Hugo wstał, zrobił kilka kroków w kierunku biurka i usiadł znowu. Pozostali zastygli, jakby ich coś zmroziło. Inspektor rozwijał dalej swą myśl: — Ktoś mógł ułożyć trupa u podnóża schodów, tak jakby z nich spadł. — To się zdarzyło na schodach w tym domu? — dopytywała się Klarysa. — Nie, w sklepie. Nie było wyraźnych dowodów, oczywiście, ale pan Sellon był dość podejrzanym człowiekiem. — Pod jakim względem? — chciał wiedzieć sir Rowland. — Cóż… Parę razy musiał się przed nami tłumaczyć z tego i owego. Brygada antynarkotykowa z Londynu także się nim swego czasu interesowała. Ale to tylko podejrzenia. — Mówiąc oficjalnie, czy tak? — Właśnie tak, proszę pana — odparł inspektor znaczącym tonem. — A… nieoficjalnie? — Obawiam się, że nie możemy się w to zagłębiać