To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Chwilę poćwiczyłem ze sztangą, żeby wzmocnić bicepsy, ale bez większego zainteresowania - pora była na to za późna. Ćwiczyłem wyłącznie z nudów. Usłyszałem, jak manekin krawiecki grzmotnął w ścianę dzielącą mój pokój od pokoju Franka; widocznie Frank odrabiając lekcje wpadł w złość i zaczął ją wy- ładowywać na manekinie - a może po prostu nudził się tak jak ja. Zapukałem w ścianę. - Mijaj zdrów otwarte okna - powiedział Frank. - Wo ist die Gemutlichkeit? - zaśpiewałem bez przekonania. Usłyszałem, że Franny i niedźwiedzica Susie chyłkiem przemykają obok moich drzwi. - Czterysta sześćdziesiąt cztery, Franny! - szepnąłem. Piętro wyżej rozległ się ciężki stukot: Freudowi wypadł z łóżka kij baseballowy; wiedziałem, że musi to być łóżko Babette. Ojciec jak zwykle spał smacznie i na pewno miał błogie sny, ciągnące się bez końca. Na podeście pierwszego piętra szorstko zabrzmiał męski głos, a potem usłyszałem odpowiedź Jolanty, czyli dudnienie schodów, po których staczał się mężczyzna. - Smutek - mruknął Frank. Franny śpiewała tę piosenkę, której nauczyła ją Susie, więc usiłowałem się skupić na bójce w holu. Zorien- towałem się, że Jolanta świetnie sobie radzi. Tylko mężczyzna krzyczał z bólu. - Masz chuja jak mokra skarpeta i jeszcze mi wmawiasz, że to moja wina? - mówiła Jolanta. Zaraz potem usłyszałem, że mężczyzna przyjął cios - zadany wewnętrzną stroną nadgarstka w bok żuchwy? Tak mi się zdawało, ale trudno było wyczuć; w każdym razie znowu upadł - ten akurat dźwięk był nie do pomylenia. Coś powiedział, ale jakimś zdławionym głosem. Zacząłem się zastanawiać, czy Jolanta go dusi? Może by przerwać Franny jej piosenkę? Czy aby niedźwiedzica Susie nie powinna się wmieszać w to, co się dzieje w holu? Właśnie wtedy usłyszałem głos Annie Syreny. Było go chyba słychać na całej Krugerstrasse. Niektóre osoby spośród eleganckiego towarzystwa, które obejrzało spektakl w operze, a teraz wychodziło z „Sacher Baru” i szło do domu po Karntnerstrasse, też musiały słyszeć Annie Syrenę. Pewnego listopadowego dnia w sześćdziesiątym dziewiątym roku - pięć lat po naszym wyjeździe z Wiednia - w nagłówkach porannych gazet znalazły się dwie pozornie nie związane ze sobą wiadomości. Po pierwsze ogłoszono, że od siedemnastego listopada prostytutkom nie będzie wolno kursować po Graben i Karntnerstrasse ani po przecznicach tej ostatniej - z wyjątkiem Krugerstrasse. Kurwy władały tymi ulicami przez trzysta lat, ale po roku sześćdziesiątym dziewiątym zostawiono im tylko Krugerstrasse. Moim zdaniem wiedeńczycy już wcześniej spisali na straty nasz zaułek. Moim zdaniem właśnie ten niby-orgazm, który odegrała Annie Syrena, kiedy rodzina z New Hampshire zatrzymała się u nas na noc, przesądził o decyzji władz. Zgubą Krugerstrasse stał się ten akurat udawany orgazm. W tym samym dniu sześćdziesiątego dziewiątego roku, w którym austriaccy urzędnicy obwieścili, że prosty- tutkom z Karntnerstrasse odbiera się swobodę ruchów poza Krugerstrasse, gazety doniosły, że właśnie pękł nowy most nad Dunajem, w kilka godzin po ceremonii przecięcia wstęgi. Oficjalna wersja obarczała odpowiedzialnością Bogu ducha winne słońce. Moim zdaniem jest ono poza wszelkim podejrzeniem. Tylko od wycia Annie Syreny mógł pęknąć most - nawet całkiem nowy. Widocznie pracowała przy otwartym oknie. Jestem przekonany, że niby-orgazm Annie Syreny poderwałby z grobowców pozbawione serc trupy Habsburgów. Kiedy nocowała u nas ta nieśmiała rodzinka z New Hampshire, Annie Syrena strzeliła niby-orgazmem klasy super, bijąc wszelkie rekordy udawanych orgazmów z całego naszego pobytu w Wiedniu. Był to orgazm siedmioletni. Tuż po nim rozległ się urwany skowyt jej towarzysza, a ja leżąc w łóżku sięgnąłem ręką i chwyciłem się sztangi. Usłyszałem, jak w pokoju Franka manekin z impetem odbija się od ściany, a sam Frank niezdarnie lezie do drzwi. Piękna melodia Franny urwała się w połowie glissanda w górę; byłem pewien, że niedźwiedzica Susie gorączkowo szuka swojego łba. Choćby Lilly nie wiadomo jak urosła, zanim zgasiła światło, musiało jej ubyć kilka centymetrów w tej jednej jedynej sekundzie, kiedy się skuliła, usłyszawszy straszliwy wrzask Annie Syreny. - Jezu! - zawołał ojciec. Mężczyzna, którego Jolanta biła w holu, nagle znalazł w sobie dość sił, żeby jej się wyrwać i wyskoczyć za drzwi. Prostytutki kursujące po Krugerstrasse musiały ujrzeć swój zawód w całkiem nowym świetle. Kto pierwszy powiedział, że nasz fach to „delikatne rzemiosło”? - zastanawiały się pewnie. Słychać było czyjś skowyt. Czy był to głos przerażonej Babette, która wypadła ze wspólnego z Freudem rytmu? Czy to Freud tak jęczał, szukając kija do baseballa, swojego oręża? A może Czarna Inga w końcu się przestraszyła własnej matki? Nie jestem pewien, ale zdawało mi się, że u radykałów - hen, na czwartym piętrze - któraś maszyna do pisania sama zsunęła się ze stołu i gruchnęła w podłogę. Nim minęła minuta, wszyscy wpadliśmy do holu i ruszyliśmy na pierwsze piętro. Nigdy przedtem nie widziałem, żeby Franny była aż tak wstrząśnięta; Lilly podeszła do niej i uczepiła się jej biodra. Frank i ja maszerowaliśmy ramię w ramię niby żołnierze, bez słowa, zwabieni tym druzgocącym krzykiem. Tymczasem zapadła cisza - prawie tak samo jak ryk Annie Syreny mrożąca krew w żyłach. Jolanta i niedźwiedzica Susie szły na czele, niczym para wykidajłów nacierająca z ponurą zawziętością na beztroskich rozrabiaków. - Będą kłopoty - mruczał ojciec. - Czuję, że będą kłopoty. Na podeście pierwszego piętra napotkaliśmy Freuda, który szedł z kijem baseballowym, wspierany przez Babette. - Musimy zrobić z tym koniec - mówił. - Żaden hotel czegoś takiego nie wytrzyma, obojętne, jakiej klasy miałby klientelę. Co za dużo, to niezdrowo. Po prostu nie do zniesienia. - Żarł! - powiedziała Susie i zjeżyła sierść, gotowa do bójki. Jolanta znowu włożyła ręce do torebki. Wciąż było słychać czyjś skowyt