To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Pokazuje..., stoi przy moim łóżku i pokazuje na drzwi. A tam jest ich do diabła i trochę! Wpadają do pokoju. Mówię wam, jest ich całe mnóstwo! Nie mają na sobie tych płyt, lecz niebieskie kombinezony. Widzę ich głowy – są zupełnie pozbawione włosów. Czas wstawać. Podnoszę się. Boję się. Boję się jak cholera. Zdejmuję piżamę. Boję się spojrzeć na Annę. Muszę się z nią pożegnać. Oni stoją w dwóch rzędach. Wychodzę. Przenoszą mnie. Przenoszą mnie. Przenoszą mnie. Czyżby podawali mnie sobie z rąk do rąk? Takie małe ludziki? Czuję, że mógłbym każdego z nich podnieść jedną ręką. Znalazłem się na werandzie przed domem, gdzie czekały przygotowane dla mnie czarne, żelazne nosze. Nie podoba mi się ten przedmiot. To coś w rodzaju noszy czy łóżka, ale czekają z tym na mnie. Czuję mdłości. Mdłości! Nie, nie. Ja tylko na to patrzę. Zawsze tak jest, gdy nie jesteś pewny, czy to sen, ale tym razem to z pewnością dzieje się na jawie. Weszli dwoma długimi rzędami prosto przez drzwi. Pokój jest ich pełen. To znaczy, chcę powiedzieć, że było ich mnóstwo. Cała zgraja. Nie wiem, gdzie się podziali w tej chwili. Leżę na noszach, mam zamęt w głowie. Pamiętam, że wydawało mi się, że siedzę na krześle elektrycznym. Odrywani się od ziemi i wiem już na pewno, że to sen, bo szybuję sobie w powietrzu. Unoszę się nad ziemią – to może być tylko sen. Chciałbym jeszcze kiedyś zobaczyć ten dom. Chciałbym Jeszcze zobaczyć ten dom. (Łkanie, westchnienia.) – Gdzie podział się śnieg? Jesteśmy gdzieś w lesie, diabelnie głęboko. Wiesz, czegoś tu nie rozumiem. Oddaliłem się tak bardzo od Czuję na ramieniu ucisk jakichś pnączy. (Długa przerwa.) Usiłowałem wsłuchać się w głos jednego z nich, który coś mi wyjaśniał. Słowa uleciały jednak z mojej pamięci. Przestraszyłem się. Otworzyłem oczy. – Co cię zbudziło? – Nie potrafię odpowiedzieć. Nie jestem pewien, czy już się obudziłem. Jak sądzisz? Obraz pokoju był niewyraźny. Czułem się zupełnie odprężony. – Trudno coś powiedzieć w tej chwili. Spróbujmy może wrócić do tego samego momentu. Uspokój się, odpręż. – Z początku rozumiałem wszystko, dopiero potem... – Zwolnimy trochę tempo. Przejdziemy przez to jeszcze raz, bardzo powoli. – W porządku. – Spokojnie. Zwalniamy tempo. Wracamy do tamtego momentu. Czy unosisz się w powietrzu? – Nie, to oni mnie niosą, a przynajmniej krzątają się przy mnie. Zabawne, że leżę na plecach i oglądam niebo, widzę chmury. Oni są wszędzie dokoła. Jestem rozebrany, ale nie czuję chłodu... Widzę niebo. To, na czym leżę, wygląda jak... ma zagłębienia na ramiona... nie wygląda mi to na łóżko. Ma zagłębienia na moje stopy i głowę. Leżę i spoglądam na niebo, dostrzegam coś... jakby chmury. A oni... całe ich mrowie... otaczają mnie ze wszystkich stron. Mam uczucie, jakbym... a raczej niewiele czuję. Czuję się odrętwiały. To niemal zabawne. Całkiem nieźle. Nawet przyjemnie. Jakby znieczulenie. Następnie pamiętam, że gdzieś siedzę. Nadal coś mnie krępuje, ale teraz siedzę pośród drzew. To zupełnie tak, jakby przybyła mi nowa część ciała. Jak... Jestem w tym umieszczony i gdziekolwiek się ruszę, nie mogę się od tego uwolnić. W tej chwili nigdzie się nie wybieram – to jedno jest pewne – bo mnie związano. Siedzimy w małym... siedzimy w zagłębieniu. To jakaś jama czy rozpadlina. (Demonstruję pozycję półleżącą, z rękami złożonymi na oparciu niewidzialnego fotela.) Przedtem myślałem, że ktoś koło mnie siedzi, ale teraz nie mogę sobie tego przypomnieć. A może ich już tam nie ma. (Przerwa.) Ci ludzie mnie przerażają. Okropnie, ponieważ... wwuh! Prosto w niebo! Wystrzeliłem prosto w niebo! Spietrałem się jak cholera. Nagle ujrzałem pod sobą drzewa! Znów podłogę pod stopami. – Uniosłeś się w powietrze? – Tak, po prostu wystrzeliłem ponad korony drzew. W tym krześle, w tym urządzeniu. Po prostu wwuh! ponad wierzchołki drzew. (Inni świadkowie również opisywali podobną podróż powietrzną. Ja jednak nie zdołałem dostrzec, w jakim obiekcie się znalazłem.) – Wysoko się unosiłeś? – Jeszcze jak! Wystrzeliłem w powietrze. Pionowo w górę. To było jakieś trzydzieści metrów, może nawet więcej. Ponad korony drzew – ot tak: wwuh! A potem pod stopami poczułem podłogę. Wiem, że to nie sen. Mam tylko nadzieję, że zobaczę jeszcze kiedyś mój dom. Ulżyło mi, kiedy uwolnili mnie od tego przyrządu. Siedzę teraz na ławeczce w niewielkim pomieszczeniu. (Wciągam powietrze w nozdrza.) Dziwnie pachnie. Czuć tutaj serem. Szczerze powiedziawszy, trochę to nieprzyjemne. Na pewno nie jest tu zbyt czysto. Chwileczkę, coś do mnie mówią. Ktoś chce mi coś powiedzieć. Podchodzi i staje przede mną. To ona. Ma na sobie brązowe... ubranie. Wygląda jak mała figurka uszyta ze skóry, czy coś w tym rodzaju. Widzę wyraźnie jej głowę i... i... wiecie co, robi mi się niedobrze, wiecie, z niepewności, do czego to wszystko zmierza. (Niewielkie pomieszczenie, przeważnie o kolistym kształcie, jest niemal powszechnym zjawiskiem. Równie powszechny jest opis skóry przybyszów jako brązowego kombinezonu