To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

— Chet wie bardzo dużo — stwierdziła Caroline. — Faktycznie. Niektórzy nawet sądzą, że za dużo. Ale dlaczego interesuje cię ten salon? — Bo Polletti właśnie w nim jest. Dotarłam do Klubu Łowcy w momencie, gdy on go opuszczał, i poszłam za nim aż do tego Adama. Ale kobiety chyba nie mają wstępu do salonów piękności dla mężczyzn, prawda? — Do samego fryzjera rąk, nie. Natomiast bar jest ogólnie dostępny. — Doskonale. Idę do baru i tam mu się przyjrzę. — Czy jesteś pewna, że powinnaś iść? To znaczy, czy jest to bezwzględnie potrzebne? Mamy szereg pomysłów na sprowadzenie faceta jutro do Koloseum. — Znam te twoje pomysły i, prawdę mówiąc, nie jestem nimi zachwycona. Sprowadzę Pollettiego sama. A teraz chcę mu się przyjrzeć z bliska. I jeśli to będzie możliwe, porozmawiać. — Po co? — Bo w ten sposób jest znacznie przyjemniej. Czyżbyś uważał, że jestem czymś w rodzaju patologicznego mordercy? Lubię wiedzieć kogo mam zabić. To jest cywilizowany sposób załatwiania spraw. — W porządku, dziecino, to twoje przedstawienie. Ale uważaj, żeby on nie dostał cię pierwszy. Igrasz z ogniem, pamiętaj. — Pamiętam. Ale igranie z ogniem to prawdziwa frajda. Caroline wyłączyła swój radio-zegarek i weszła do Belleza di Adam. Przeszła obok działu fryzjerskiego i weszła do baru na tyłach. Od razu odnalazła Pollettiego. Właśnie skończył lunch i teraz rozpierał się wygodnie w fotelu z filiżanką kawy i komiksem. Caroline usiadła przy sąsiednim stoliku i zamówili potrawkę z glonów morskich a la Milanese. Wyjęła papierosa, przegrzebała torebkę w poszukiwaniu zapałek, nie znalazła ich, więc zwróciła się do Pollettiego z delikatnym, zakłopotanym uśmiechem. — Zdaje się, że nie mam zapałek — powiedziała to bardzo przepraszająco. — Kelner pani przyniesie — odpowiedział Polletti nie podnosząc wzroku. Chichotał czytając komiks, szybko przerzucał strony, aby się dowiedzieć co dalej, albo niechętnie cofał się, bo musiał sprawdzić wcześniejszy przebieg akcji. Caroline zmarszczyła czoło. Wiedziała, że marszcząc czoło zawsze wygląda ślicznie. Tak samo ślicznie wyglądała, kiedy nie robiła nic. Ale jej piękno marnowało się dla mężczyzny, który nawet nie chciał podnieść wzroku znad komiksu. Westchnęła cudownie i zauważyła, że każdy stolik miał telefon i wyraźnie widoczny numer. Uśmiechając się złośliwie (a robiła to w sposób zupełnie doskonały), wykręciła numer Pollettiego. Jego telefon zadzwonił, ale Polletti nie zareagował. Dopiero po chwili zwrócił się bezpośrednio do Caroline: — Mówiłem pani, że kelner przyniesie zapałki. — No, właściwie to nie po zapałki dzwoniłam. — Caroline rozkosznie się zaczerwieniła. — Jestem Amerykanką i chciałabym porozmawiać z Włochem. Polletti zatoczył ręką koło, jakby chciał powiedzieć, że w Rzymie w tej chwili nie brakuje Włochów, i natychmiast wrócił do swojego komiksu. — Nazywam się Caroline Meredith — przedstawiła się wesoło. — Tak? — Polletti nie podniósł wzroku. Caroline nie była przyzwyczajona do takiego traktowania, ale czarująco zacisnęła usteczka i brnęła dalej. — Czy jest pan dziś wieczorem wolny? — Dziś wieczorem na pewno będę już martwy — odparł Polletti. Wyciągnął z kieszeni kartę i wręczył ją Caroline, nie odrywając ani na chwilę wzroku od komiksu. Na karcie widniał napis: UWAŻAJ! JESTEM OFIARĄ! Było to standardowe ostrzeżenie wydrukowane w sześciu językach. — Och, mój Boże! — wzruszyła się Caroline zachwycająco. — Jest pan Ofiarą, a siedzi pan tu sobie jak każdy inny człowiek! To dowodzi naprawdę wielkiej odwagi. — I tak nic innego nie mogę zrobić. Nie mam dosyć pieniędzy, żeby zorganizować jakąś obronę. — Może by pan sprzedał meble? — zasugerowała Caroline. — Już mi je zabrano, bo nie miałem pieniędzy na raty. — Odwrócił stronę w komiksie i znów zachichotał, — No, mój Boże, przecież musi być jakaś... Przerwała na dźwięk nagłego zamieszania