To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Dzień zagłady. Czasem nie mogę zasnąć. Nienawidzę bezsennych nocy. Na brzegu jeziora dogasają ogniska. Jest ciepło. Ludzie śpią na ziemi. Ja nie śpię. Wracają stare sprawy. Potrzebuję czegoś. Więc idę i biorę sobie. Potrzebuję miłości. Moja banda też śpi pod gołym niebem. Tylko Petka jest wewnątrz samochodu. Pilnuje zabawek. Tylne drzwi wozu są otwarte, ale i tak tam śmierdzi. Jasne. Ta menda Petka nie pozwalała im wyjść za potrzebą. Leżą trzy. One dwie wtulone w siebie i Petka oddzielnie. Zabawki otwierają oczy natychmiast. Może nie spały. Szarpię młodszą. Najważniejsze to mieć odpowiednie podejście do kobiet. Żadna mi się nie oprze. Ale nie idzie łatwo. Jest skuta. Nawet o tym nie wiedziałem. Trącam Petkę. Leniwie otwiera oczy. - Po kij je skułaś? - pytam. Nie odpowiada. Mruczy coś. - Klucz. Daje mi kluczyk. Otwieram kajdanki. Zabawka patrzy na mnie, przestraszona. Tak patrzą tylko bardzo zakochane oczy. - Co cię tak pili? - pyta Petka, ledwie rozbudzona. - Chyba nie chcesz jej rżnąć. - Bo co? - pytam, wypychając zabawkę z wozu. Petka uśmiecha się. Znam ten uśmiech jadowitej żmii. Potem mówi, cicho, ale wyraźnie. - Ona jest zasrana. Chichocze. Młoda zabawka drży. Przez moment widzę w jej oczach nienawiść. Krótki, przeraźliwy, lodowy błysk. Nie do mnie i nie za to, co chcę jej zrobić. Nienawidzi Petki za to nieważne, zupełnie pozbawione znaczenia upokorzenie. Gdy inne rzeczy nagle przestają się liczyć. Młoda ma bardzo ładnie wykrojone usta i ciemną cerę. Jest prawie w moim typie. Nada się. - Spieprzaj, głupia cipo - mówię do Petki. Petka zanosi się śmiechem. Prowadzę młodą dalej. Próbuje się wyrwać. Nie przepada za spacerami. Rzucam ją na ziemię porośniętą rzadką trawą. Kurwa, ona rzeczywiście jest nieświeża. Ale nie będę jej teraz mył. Nie ma czasu. Leży na plecach, a ja kładę się na niej. Wije się jak piskorz. Radzę sobie. Mężczyzna musi dominować. Całuję jej szyję. Zaczyna krzyczeć. - Zamknij się, kochanie, bo pobudzisz innych i będą się przyglądać, jak to robimy. Chcesz? Cichnie natychmiast. Woli intymny nastrój. Broni się w milczeniu. Gryzie mnie w ucho. Uderzam ją w twarz. Nie za mocno. Zawsze zaczynam od delikatnych pieszczot. Głowa jej odskakuje. Pieszczotliwie drę na niej bluzkę. Ma duży biust. Schodzę niżej po łagodnym brzuchu i ściągam spodnie. Najpierw jej, potem swoje. I majtki. Próbuje mnie jeszcze odepchnąć, rzuca nogami. Obejmuję ją, najczulej, jak potrafię. Uwielbiam, kiedy jesteś. Podnieca mnie twój dotyk i twoje słowa. Chcę zawsze być z tobą. Wsadzam jej. Palcami orze mi plecy. Ma krótkie paznokcie, to dobrze. Tnę ją metodycznie i wreszcie daje za wygraną. Jęczy. Lubię, gdy kobieta jęczy w taki sposób. Jestem rytmiczny jak rozpędzający się pociąg. Chcę zawsze być z tobą. Całuję ją i rozpędzam się coraz bardziej. Nie bój się, najdroższa, nie skończę zbyt wcześnie. Przecież zależy mi na tobie. Oboje musimy mieć coś z życia. Życie jest krótkie, rozstaw mocniej nogi. Albo złącz je, ile możesz. Wszystko jedno. Potem po prostu spuszczam się. Bo o to w tym wszystkim chodzi. - Jesteś świetna w łóżku, kochanie - mówię. Ona płacze. Cicho, jakby szeptem. Łzy szczęścia, jak myślę. - Nie płacz już - uspokajam ją. - Jeśli będziesz w ciąży, ożenię się z tobą. Jestem wzruszony. Jakie to wszystko romantyczne. O szóstej rano przechodzili w pobliżu jacyś wszarze. Kompletnie zalani. Co tacy wyniosą ze zjazdu. Na kij on im potrzebny. - Przygotowałem furgon - mówi do mnie Świniobicie. Ładne określenie na to, że zamienił go w burdel. - No - odpowiadam. Kręci głową. Chce czegoś, ale nie odzywa się. - Czego? - pytam. - Ale żeś narobił z tą małą zabawką - mówi cicho. - Leży bez ruchu i nie ma w niej życia. Tak nie wypada. Ona miała być dla gości i w ogóle. - Jest dla gości, nie? A jak trafi na gorącego kochanka, to on ją rozrusza. Świniobicie odchodzi. Kij go tam wie, co sobie myśli. Ktoś by się nabrał, że taki subtelny. Świniobicie to cała historia. Nie będę jej wywlekał, bo by nie chciał. Mnie wtedy nie było, ale oni jeździli już od jakiegoś czasu. Skończył im się prowiant i musieli coś z tym zrobić. I najechali posiadłość, dom był piękny, zatrzymali się tam i zostali na noc. Nie chcieli zabijać ani kobiety, ani dziecka. Nie chcieli, bo Mały urządził loterię i karty były łaskawe. Zresztą wy wiecie już, jak bywa z kartami. Za domem stał chlew, a w chlewie stała świnia. Świniobicie zarżnął świnię - wtedy jeszcze nazywał się inaczej i jeśli wydaje się wam, że już wiecie, skąd ksywa, to gówno się wam wydaje, bo o tym dopiero będzie. Kiedy więc on ją zarżnął, to chcieli się bawić. Matkę z dzieckiem zostawili w chlewie, zamiast tej świni. Wypili wódkę, którą znaleźli w domu. No i Świniobicie przegiął. Spił się tak, że posuwał bełt za bełtem. Potem zasnął, potem zasnęli oni, i później on się obudził, a oni wciąż spali. I on oprawił resztę tej świni, co ją zjedli i załadował na furgon. Ale był jeszcze mocno naprany i poniosło go do chlewa. I miał zwidy. Zobaczył dwie świnie, które przeoczył i zarąbał. Zasnął w chlewie. Rano Petka go tam znalazła. Kobieta jeszcze żyła. Trzeba było ją dobić. Świniobicie poprawia coś przy samochodzie. Dosyć go lubię. Czasem patrzę na niego i zastanawiam się. Zastanawiam się, ale jest wycieczka. To jest to. Nareszcie się zaczyna. Strzelamy z peemów w niebo na wiwat. Pękają balony. Sypie się konfetti, wybuchają petardy. Zapalamy świece dymne. Krzyczymy. Wszędzie krzyczą. Tańczymy. Wszędzie tańczą. Wycieczka. Potem pierwszy szał mija. Całe jezioro otoczone jest przez naszych i woda niesie głosy. Otwieramy butelki i pijemy. Na razie trochę. Będzie jeszcze czas na picie. Mały i Świniobicie odchodzą. Z nimi Sucha i Petka. Ja zostaję przy samochodzie. Potem się zmienimy. Zaglądam do środka. Zabawki leżą płasko na połodze. Nagie. Nie sprawiają kłopotów. W porządku. Wszyscy przygotowali atrakcje. Taksiarz obok nas wystawia ruszt. Oferuje gorące kiełbaski. Ci z autobusu to akrobaci. Tworzą piramidę. Wchodzą sobie na ramiona i tak stoją. W pobliżu wygolony karzeł rzuca nożami w kierunku pięknej nagiej kobiety, przywiązanej do drewnianej sztalugi. Noże wbijają się w drewno, wyrysowując kontur ciała. Zjazd ma w sobie dużo z wesołego miasteczka. I trochę z cyrku. Dalej, w kolejnym autobusie, zrobiono kino. Nie wiem, co za filmy tam puszczają. Nie znoszę filmów. Siadam, opieram się o koło furgonu i zapalam trawkę. Ludzie wylegli z samochodów. Chodzą i zwiedzają. Szum, nawoływania, śmiech. Od cholery ich. - Co masz? - jakiś palant zasłania mi słońce. - Tam - pokazuję, że w furgonetce. Palant zachodzi na tył. Wkłada głowę do środka. Coś mruczy, ale mam to w dupie. Sztacham się