To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Jak gdyby z chęci torturowania siebie nosił koloratkę, w której jego szyja była cienka i podobna do szyi niemowlęcia. Duchowni jego wyznania tak rzadko zakładali koloratki, że jej noszenie przez niego stawało się swego rodzaju protestem. - Czy mnie słuch mylił - powiedział teraz zgrzytającym i oskarżycielsko donośnym głosem - czy też krytykowałeś grę Jane? - Krytykowałem tylko jej prowadzenie smyczka - powiedział Van Horne, zdruzgotany nagle i nieśmiały, przy czym szczęka mu opadła i zaczął się ślinić. - Powiedziałem, że grała wspaniale, tylko to jej prowadzenie smyczka było trochę rąbane. Boże, ależ tu trzeba uważać, żeby nie nadepnąć komuś na odcisk. Powiedziałem drogiej Aleksandrze, że mój hydraulik nie jest zbyt skory do roboty, a tu okazuje się, że to jej najlepszy przyjaciel. - Nic najlepszy, po prostu przyjaciel. Aleksandra poczuła się w obowiązku wypowiedzieć tę uwagę. Ten człowiek - dostrzegała to nawet pośród całego zamętu tego spotkania - miał brutalny dar demaskowania kobiety, zmuszania jej do tego, żeby powiedziała więcej niż zamierzała. Obraził oto Jane, a ona podnosiła na niego oczy z wilgotną, niemą fascynacją wychłostanego psa. - Zwłaszcza Beethoven był świetny, prawda? Parsley ciągle pragnął przyprzeć Van Horne’a do muru, chciał wycisnąć z niego jakieś ustępstwo, które pozwoliłoby im zawrzeć pakt i byłoby płaszczyzną dla następnego spotkania. - Beethoven - powiedział olbrzym tonem znudzonym i autorytatywnym - Beethoven zaprzedał duszę, żeby napisać te ostatnie kwartety: był głuchy jak pień. Wszyscy ci dziewiętnastoletni artyści zaprzedali duszę. Liszt. I Paganini. To, co robili, nie było dziełem człowieka. Jane odzyskała głos. - Ćwiczyłam tak długo, że zaczęły mi krwawić palce - powiedziała patrząc prosto na usta Van Horne’a, które ten właśnie otarł rękawem. - Przez te okropne szesnastki w drugim andante. - Ćwicz, ćwicz, droga Jane. To wszystko w pięciu szóstych zależy od pamięci mięśni. Kiedy pamięć mięśni jest dobra, serce może zacząć śpiewać swoją pieśń. A do tego czasu masz ciężki orzech do zgryzienia. Do tego czasu odwalasz po prostu kolejne ruchy. Ale słuchaj, może byś do mnie kiedy wpadła? Pofiglowalibyśmy sobie z jakimś kawałkiem napisanym przez starego Ludwika na fortepian i wiolonczelę, Sonata A - dur to absolutny miód jeżeli człowiek nie panikuje w momentach, kiedy trzeba grać legato. Albo ta e-moll Brahmsa: fabuloso. Quel schmalz! Myślę, że mam ją ciągle w palcach. Poruszył tymi palcami przed oczami wszystkich. Skóra pod włosami na jego dłoniach miała niesamowity biały kolor, tak że dłonie wyglądały jak obcisłe rękawice chirurgiczne. Ed Parsley spróbował poradzić sobie z własnym zakłopotaniem, zwracając się do Aleksandry i mówiąc tonem niezdrowo konspiracyjnym. - Twój przyjaciel zdaje się wiedzieć, o czym mówi. - Proszę tak na mnie nic patrzeć. Ja dopiero co go poznałam - odrzekła Aleksandra. - On był cudownym dzieckiem - wtrąciła Jane Smart. Była zła i przybrała pozycję obronną. Jej aura, zwykle mająca przygaszony odcień lila-róż, uległa zmianie - stała się prążkowana jak storczyk, co zdradzało podniecenie seksualne; nie było jednak jasne, który z mężczyzn jest jego przyczyną. W oczach Aleksandry cały salon był przysłonięty chmurą zmieszanych ze sobą i pulsujących aur, przyprawiających o mdłości jak dym papierosowy. Aleksandrze zakręciło się w głowie, poczuła się rozczarowana, zatęskniła za domem, za Coalem, za spokojnie tykającym piecem i za pełną nadziei, zimną, mokrą plastycznością gliny przyholowanej z Coventry w płóciennych workach. Zamknęła oczy i zaczęła sobie życzyć, żeby ten splot, z którym tu miała do czynienia - splot podniecenia, niechęci, skrajnego braku poczucia bezpieczeństwa i złowrogiego pragnienia dominacji emanującego nie tylko z ciemnowłosego przybysza - uległ rozpadowi. Kilkoro starszych parafian rozpychało się łokciami, chcąc dotrzeć do wielebnego Parsleya i otrzymać należną sobie porcję jego uwagi. Wielebny Parsley odwrócił się, żeby powiedzieć każdemu z nich coś pochlebnego. Białe włosy kobiet zabarwione były najdelikatniejszymi odcieniami złota i błękitu, kolory te widoczne były szczególnie w załamaniach usztywnionych trwałą loków. Raymond Neff, pocący się obficie i promieniujący po udanym koncercie, podszedł do nich i - wysłuchawszy ich równoczesnych komplementów uchem niesłyszącym, jak przystało na znakomitą osobistość - radośnie odprowadził na bok Jane, swoją metresę i swoja towarzyszkę z pola muzycznej bitwy. Wysiłek podczas występu sprawił, że szyja i ramiona Jane były także powleczone lśniącą wilgocią. Aleksandra zauważyła to i wzruszyła się. Co Jane widzi w tym Raymondzie Neffie? I, skoro już o tym mowa, co Sukie widzi w Edzie Parsleyu? Nos mówił Aleksandrze, że każdy z tych dwóch mężczyzn cuchnie, podczas gdy skóra Joego Marino wydziela pewien słodko-kwaśny aromat, podobny do zapachu nieświeżego mleka, jaki unosi się nad główką niemowlęcia, kiedy człowiek przytyka policzek do jej puszysto-kościstego ciepła. Nagle Aleksandra ponownie znalazła się sam na sam z Van Hornem i przestraszyła się, że będzie po raz drugi musiała dźwigać na swej piersi błagalny ciężar ledwo rozpoczętej rozmowy z nim, ale Sukie, która nie bała się niczego - cała rdzawa i krucha, i migotliwa w swojej roli reporterki - prześlizgnęła się przez tłum i przystąpiła do wywiadu: - Co sprowadza pana na ten koncert, panie Van Horne? - zapytała zaraz po tym, jak Aleksandra nieśmiało dokonała prezentacji. - Telewizor mi się zepsuł - zabrzmiała jego ponura odpowiedź. Aleksandra widziała wyraźnie, że Van Horne jest człowiekiem, który sam woli rozpoczynać rozmowę, ale kiedy energiczna Sukie - ze swoją małpią inteligentną twarzyczką - znajdowała się w nastroju do zadawania pytań, nic sposób było jej odmówić, nie odmówił więc jej i on. - A co pana sprowadza w tę okolicę? - brzmiało jej następne pytanie. - Przyszedł czas na to, żebym się wyniósł z Nowego Jorku - odpowiedział. - Za dużo tam rozbojów i czynsze niebotyczne. A cena tego domu tutaj była do przyjęcia. Czy to ma być dla jakiejś gazety? Sukie oblizała wargi i przyznała: - Być może wspomnę o panu w stałej rubryce pod tytułem „Wieści z Eastwick”, jaką prowadzę w Słowie. - Na litość boską, proszę tego nie robić - powiedział olbrzymi mężczyzna w workowatej tweedowej marynarce. - Przyjechałem tu, żeby skryć się przed reklamą. - Czy wolno spytać, jakiego rodzaju reklama panu towarzyszyła? - Gdybym to pani powiedział, zrobiłbym sobie jeszcze większą reklamę, prawda? - Być może. Aleksandra podziwiała przyjaciółkę, tak radośnie odważną. Aura Sukie w kolorze ochry zlała się z blaskiem jej włosów