To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Rozpacz. Miało być odwrotnie i to się nazywa: męki twórcze. Nic nie mogłam poradzić, awantury na Batorym nie robiły wrażenia, musiałam się ugiąć i w końcu przyjęłam do wiadomości fakt, że piszę nowy, świeży utwór. No trudno, niech mu będzie. Skręciliśmy definitywnie na drogę groteski. Sposoby zamiany fałszywych pieniędzy na prawdziwe omawialiśmy z tak szalonym zapałem, że aż zdumiewa brak dramatycznych skutków. Robiliśmy to publicznie, bo z braku prywatnej przestrzeni życiowej nadającej się do pracy, cały scenariusz pisaliśmy przy stoliku w kawiarni w Grand Hotelu. Urzędowaliśmy tam przez całe popołudnia i wieczory dzień w dzień, stolik wyglądał o tyle oryginalnie, że pokryty był papierem, kartki nam sfruwały i trzeba było za nimi latać, wokół zaś siedzieli ludzie, l słuchali. — Panie Janie, wyrwie pan mu ten worek z ręki bez problemu! — zapewniałam stanowczo. — Z zaskoczenia… — Co pani wygaduje, bankowy worek, to jest forsa! — protestował Batory. — On pilnuje! — E tam, pilnuje, trzyma byle jak, do głowy mu nie przyjdzie… Teksty bywały różne. — Nie damy rady płacić fałszywymi w dobrym stanie, każdy patrzy… — To musimy je zniszczyć. Całą produkcję najpierw niszczymy, a potem puszczamy w obieg. — No, niby można… Jak niszczymy? To jest robota, spatynować banknoty prosto spod prasy… Albo: — Ile pan tej forsy wyprodukuje dziennie…?! — Więcej, niż pani zdąży wydać…! Ludzie dookoła milkli, uszy wyciągały im się na metr, patrzyli na nas podejrzliwie, niekiedy nawet ze zgrozą i aż dziw bierze, że nikt nie doniósł i nie zainteresowały się nami władze. Może tylko dzięki temu, iż sama poleciałam do milicji uzgadniać sposoby działań przestępczych i żebrać o radę. Jasną jest rzeczą, że pomysły w tej dziedzinie były głównie zasługą Batorego, jeśli nawet gdzieś się dołożyłam, w ogóle tego nie pamiętam. A nie, owszem, wymyśliłam sposób upłynniania tej forsy, wymianę zamiast puszczania w obieg. Moja propozycja skrzywdzenia budownictwa nie została zrealizowana, z doświadczenia wiedziałam, jak się odbywa transport pieniędzy przeznaczonych na wypłaty dla robotników na budowach, nie miałam najmniejszych wątpliwości, że zamiana worków przejdzie jak po oliwie nicejskiej i sugerowałam akcję pod wejściem do przedsiębiorstwa. Batory wolał bank. Nie mogę sobie natomiast przypomnieć, dlaczego deptali te pieniądze w skarpetkach, pierwotnie uważaliśmy, że lepiej będzie boso. Co do całej reszty, scenariusz odbiegał mi już od książki ostrym kurcgalopkiem… Sceny w biurze projektów nie miały w ogóle żadnego sensu i należały do innego utworu, ale w tym, na szczęście, mogą się połapać tylko fachowcy. Usiłowałam się czepiać, ale dość niemrawo i zostałam szybko zgaszona. Może i słusznie, bo i tak całość w tym momencie zmieniła już charakter. Potężny problem eksplodował na tle obsady aktorskiej. Wszyscy się dziwili, skąd i dlaczego Kalina Jędrusik. Faktem jest, że do roli nadawała się tak samo jak ja na primadonnę w Metropolitan Opera i jeszcze powinnam tam śpiewać „Szumią jodły na gór szczycie”. I rzeczywiście, pierwotnie przewidziana była Czyżewska, pasująca doskonale i już chyba nawet ugadana, cieszyłam się z niej bardzo, ale nastąpiło nieszczęście. Otóż pani Czyżewska zapadła podobno tuż przedtem na komplikacje uczuciowe podobnego rodzaju, spotkał ją cios na tle doznań osobistych, jeśli się nie mylę, z góry ją na wszelki wypadek bardzo przepraszam, ale tak mnie poinformowano. Przeżyła to ciężko i wpadła w depresję tak porządną, że na jakiś czas wyłączyła się z pracy zawodowej, a już nietaktem szczytowym byłaby propozycja przyjęcia roli, której zasadniczym elementem jest klęska sercowa. Odpadła zdecydowanie ku mojej rozpaczy i w ostatniej chwili. Termin kręcenia był już ustalony, wszystkie inne aktorki zajęte, ani jednej wolnej, dno i mogiła. I w tym właśnie momencie z Włoch wracała Kalina Jędrusik, jeszcze nie zaangażowana z racji nieobecności w kraju. Batory chwycił ją w drapieżne szpony, zdaje się, że czekał na lotnisku i wyrwał swój ratunek prosto z samolotu. Kalina Jędrusik była aktorką charakterystyczną i miała zdecydowaną osobowość. Nikt przy zdrowych zmysłach nie ujrzałby w niej na przykład nauczycielki matematyki, albo ascetycznej zakonnicy. Do jednych ról była świetna, a do drugich do bani, nieszczęśliwym przypadkiem bania rozbiła się nam na głowie. Nastąpiły sceny straszliwe. Z utalentowanej kurtyzany Batory robił człowieka pracy, a upór miał w sobie kamienny