To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

— Ładna jesteś, moja bosonoga księżniczko, moja mała jaszczureczko. Ale gdzież twoja mądrość jaszczurcza? — Roześmiał się na głos. — Urocza sytuacja, na Zeusa! Wie pani, że jeśli w tej chwili panuję nad sobą i nie rzucam się na panią, to tylko dzięki temu, że panią ubóstwiam! Wiem, że jest pani istnym szataniątkiem, i w tej chwili przekory gotowaś zaprzeczyć temu, o czym mam szczęście wiedzieć od dawna... Cóż to wszystko znaczyło? Musiałam zrobić minę bardzo zdziwioną, bo znów wybuchnął śmiechem. — Ej, cóż to za zdziwiona minka, niczym Czerwony Kapturek przed złym wilkiem! — zawołał. — Utrudnia mi pani wprawdzie sytuację swoją niepojętą wielomównością dziś wobec księżniczki, i tak zresztą ojciec pani stracił sytuację u dworu. Ale nic to wobec mojej namiętności do ciebie! Książęcy płaszcz matki mojej wiele pokryć może — tu jego usta zbliżyły się —239— niemal do mego ucha—i chciałbym widzieć tego, który by mnie moją uroczą, maleńką Leonorę... Teraz zrozumiałam nareszcie! Jakże ciężko ukarany został ślepy entuzjazm mój wobec nich obojga! Odwróciłam twarz i stanęłam przed nim z zaciśniętymi pięściami. — Strzeż się, diablątko! Może mnie znowu chcesz uderzyć? Już cię raz ostrzegałem! — drwił przez zaciśnięte zęby. — Wiem, że może mnie pan udusić jedną ręką! Niech pan spróbuje! Dobrowolnie klucza nie oddam. Jest pan nikczemnikiem bez czci. Mogę być niedoświadczona, ale wiem, że to — wskazałam na jego lśniące epolety — nie jest tylko świecidełkiem dla ozdoby, że temu, kto mundur nosi, nie wolno splamić honoru. A tu wdziera się pan oficer po nocach, jak złoczyńca, i grozi bezbronnemu dziewczęciu. — Ach, mała żmijka próbuje kąsać! — zazgrzytał i pochwycił mnie mocno w ramiona, ale moja giętkość przydała mi się na coś, wyśliznęłam mu się jakoś i jednym susem wskoczyłam na parapet okna, z okropnym krzykiem. — A to co, na miłość Boską? V- spytał stary Schafer, który właśnie wracał do domu. Zobaczyłam, że biegnie na ukos przez śnieg w stronę pałacyku. — Prędzej, prędzej na pomoc! — zawołałam głosem wezbranym od łez radości. — Z przekleństwem na ustach pchnął Dagobert drugie narożne okno i wyskoczył nim na ogród, podczas gdy stary ogrodnik wbiegł na ganek i pospieszał korytarzem do mojego pokoju. — Cóż się stało? — spytał rozglądając się ze zdziwieniem po pokoju. — Panieneczka wygląda tak przerażona, jak mój kanarek, kiedy kot zajrzy do pokoju. Coś pewno pukało w starym domostwie. Niech się panienka nie lęka, duchów nie ma, choć tam ludzie —240— gadają, że straszy w Karolinenlust. To tylko myszy hałasują. Pozostawiłam starego w błędzie, prosząc go tylko, by jak najmocniej pozamykał okiennice, pożegnałam się z nim, zamknęłam pokój na klucz i poszłam do biblioteki. Drzwi były nadal zamknięte. W pierwszej chwili wydało mi się, że ojciec wyszedł, taka tu panowała cisza, ale po chwili usłyszałam huk rozbijanego przedmiotu i straszliwy chichot. Dźwięki zdawały się dochodzić z sali antyków. Huk powtarzał się raz po raz, słychać było trzask rozbijających się skorup i znów dziki okrzyk triumfu! Zaciśniętymi pięściami zaczęłam walić w drzwi, błagając ojca, by otworzył. Wtem otworzyły się drzwi po drugiej stronie klatki schodowej. Pan Claudius wyszedł ze swego obserwatorium, a za nim wpadła jasna, srebrzysta smuga księżycowego blasku. Podbiegłam ku niemu, opowiadając mu ze łzami o zmartwieniu ojca, o historii monet... — Wiem o tym — przerwał mi pan Claudius spokojnie. — Rozpacz przyprawiła ojca o utratę zmysłów — zawołałam. — Został napiętnowany, raz na zawsze stracił imię i sławę. — Niech pani w to nie wierzy! — zawołał. — Pan von Sassen ma wielkie zasługi dla nauki, tym dotkliwiej kłują w tej chwili różne złe muchy. To minie, niech się pani uspokoi, niech pani nie płacze, Leonoro. W tej chwili rozległ się okropny trzask i huk od którego zadrżała podłoga. — Nie jesteś dziełem Agazjasza! Sassen skłamał! I ty jesteś fałszywy, precz z tobą! — Wielki Boże, rozbija marmury! — zawołałam. — Toż to przecież śpiący chłopiec, jego bożyszcze, o którym właśnie pisał całe dzieło, dowodząc, że jest rzeźbą Agazjasza! —241— Pan Claudius zapukał do drzwi. — Niech pan zechce otworzyć, panie doktorze — prosił spokojnym głosem. Ojciec mój wybuchnął straszliwym śmiechem. — I to, co pisałem... Boże, wszystko jest kłamstwem od początku do końca! A masz, a widzisz, jak cię pożerają płomienie? Idźże sobie z dymem! Dym... nic, tylko dym! Pan Claudius cofnął się przerażony. Przez dziurkę od klucza, przez szczeliny w drzwiach przedostawał się na zewnątrz ciężki, duszący dym i okropny zapach palącej się wełny. — Zapalił rękopisy, od nich zajęły się wełniane portiery! — zawołałam. Z całej siły zaczęłam się dobijać do drzwi, ale na próżno. Pan Claudius wpadł z powrotem do obserwatorium. Przypomniałam sobie, że były tam tylne drzwiczki, prowadzące na strych, skąd przejść można było do biblioteki