To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Troy podszedł bliżej i skinął głową. Łysiejąca głowa starca nawet nie drgnęła. - Dzień dobry - powiedział Troy. Starzec potrząsnął głową. - Do zobaczenia. Mówię tak, gdyż będziesz martwy przed zachodem słońca. Troy zatrzymał się i uśmiechnął, starając się zbagatelizować słowa mężczyzny. - Nie powinieneś tak mówić. To przynosi nieszczęście. - Ty jesteś nieszczęściem. Komu ukradłeś te torby? - Nie ukradłem ich, są moje. - W to kłamstwo nawet ja nie wierzę! To torby białego człowieka, nie czarnucha. Pierwszy biały, którego spotkasz, najpierw zastrzeli cię, a później zapyta, gdzie to ukradłeś. Jesteś z Północy? - Tak. - To słychać, ale teraz jesteś na Południu. - Czy mogę wejść? Wydaje mi się, że muszę się nauczyć kilku rzeczy. - I mnie się tak wydaje. - Mężczyzna zachichotał piskliwie. - Nie mogę wprost uwierzyć własnym oczom, kiedy widzę na drodze takiego beztroskiego wariata. Musisz się, Jankesie, wiele nauczyć. Nie jesteś już na Północy. Tutaj jesteś tylko jeszcze jednym niewolnikiem. Te spokojne słowa zrobiły na Troyu duże wrażenie, dotarły głębiej niż jakakolwiek pogróżka czy obraza. Dotarło do niego, że czarni byli tutaj niewolnikami, że niewolnictwo było wciąż zgodne z prawem. Ten człowiek całe życie spędził w niewoli. Wszystko było takie oczywiste. Jeśli Troy nie nauczy się szybko zachowywać tak jak ten człowiek, myśleć jak on - jego misja skończy się zaraz na początku. Usłyszeli zbliżający się stukot końskich kopyt i jakieś głosy dochodzące od strony drogi. - Do środka - syknął starzec. - Schowaj się albo jesteś martwy. Troy nie miał czasu na dyskusję. Dał nura do chaty i przylgnął do ściany. Tętent koni stawał się coraz głośniejszy. Męski głos krzykną}: - Jak długo tutaj jesteś, dziadku? - Od świtu, kapitanie. Siedzę tak sobie pod tym drzewem. - Zatem powiedz mi, co widziałeś. Powiedz prawdę albo ten bat znajdzie się na twoich czarnych plecach. - Co ja widziałem? Nie widziałem niczego. Wrony, tylko wrony. - Czy nie widziałeś może takiego dużego czarnego kruka? Czarnucha w jakichś dziwnych butach, dźwigającego skradzione rzeczy? - Czy ja widziałem? Gdybym widział, to bym o tym wiedział, ale nikt tędy nie przechodził, przysięgam. - Mówiłem ci, Luther, że nie poszedłby tędy - odezwał się inny głos. - Nazywasz mojego chłopaka kłamcą? - Gdybym myślał, że chłopak kłamie, nie byłoby mnie tutaj. Chodzi mi o to, że ten czarnuch chciał nas wyprowadzić w pole i dlatego powiedział chłopakowi, którą drogą pójdzie. Najprawdopodobniej poszedł w drugą stronę, kiedy tylko twój syn zniknął mu z oczu. Wracamy. Pójdę do Corners i powiem im o tym. Nie ucieknie daleko, jeśli wszyscy będą go szukać. Założę się, że wyznaczyli za niego nagrodę. Troy nie ruszał się, mimo iż odgłos galopujących koni ucichł już chwilę temu. Stał oparty o surowe deski nieświadom mrówek maszerujących po jego twarzy i szyi. Bał się. Dotychczas zdarzyło mu się to tylko raz, kiedy został odcięty od reszty oddziału i znalazł się za linią wroga. Teraz był za tą linią po raz drugi. W swoim własnym kraju, który wciąż nie był jego krajem. Jeszcze nie. Historię, którą znał z książek, przeżywał teraz na własnej skórze. Po raz pierwszy naprawdę zrozumiał przynajmniej jedną z przyczyn, dla których wybuchła wojna secesyjna, zrozumiał sens zwycięstwa Północy. Spojrzał na swoje trzęsące się palce, zacisnął pięści i ze złością uderzył w ścianę. Za wcześnie było, żeby się poddać. Stary człowiek powłóczy! wolno schorowanymi nogami i westchnąwszy usiadł na progu. Siedział tak przez dłuższą chwilę, chowając twarz w dłoniach. - Ocaliłeś moje życie, a nie wiem nawet, jak się nazywasz - powiedział Troy. - Nigdy się nie dowiesz. Kiedy cię złapią, nie powiesz im, gdzie byłeś. - Jak mogę im uciec? Dokąd mam pójść? - Wracaj tam, skąd przyszedłeś, tam gdzie jest wolność. Z tyłu za ustępem są krzaki, nigdy tam nie szukają. Schowaj się teraz, a jak się ściemni, idź stąd. - Dokąd? Słyszałeś, że wszyscy mnie szukają. Jak mam się stąd wydostać? Starzec mruknął pogardliwie. - Z twoją wyobraźnią przypuszczam, że nie uciekniesz