To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Wstałam szybko i wyszłam. Powtarzałam sobie, że tylko mi się zdawało, że chłopiec nie miał na myśli nic złego. - Jeśli nie chce pani o tym mówić... - Muszę. Muszę to z siebie wyrzucić. Tak bardzo mi zależało, żeby znowu mieć syna, że sama sobie zaprzeczałam. Każde zbliżenie wydawało się niewinne. Na przykład, kiedy próbowałam go nauczyć czytać i pisać. Byłam nauczycielką w liceum. To się stało pod koniec lata. Rok szkolny jeszcze się nie zaczął, więc mogłam poświęcić trochę czasu na jego edukację. Posłużyłam się Biblią, bo już jąznał. Siadywaliśmy przy stole w kuchni, tuż koło siebie. Nie było w tym nic zdrożnego. Ja byłam nauczycielką, a on uczniem; pracowaliśmy razem. Jednak teraz, z perspektywy czasu, wiem, że nie musiał siedzieć tak blisko. Kiedy pomagał mi w gotowaniu obiadu, nasze dłonie czasami stykały się przelotnie. Nic sobie z tego nie robiłam. Nie mówiłam nikomu między innymi dlatego, że ludzie mogliby pomyśleć, że sprawiało mi to jakąś... - Z trudem wykrztusiła to słowo - przyjemność... Nic bardziej błędnego. Panie Denning, wiem, że na tym świecie żyje mnóstwo wykolejeńców. Ale ja jestem wierzącą, uczciwą kobietą i zapewniam pana, że nie sprawiłoby mi przyjemności dotykanie nastolatka, którego traktowałam jak własnego syna. Na chwilę zapadła niezręczna cisza. Skinąłem głową, żeby zachęcić ją do mówienia dalej. - To wszystko zdarzyło się właśnie dlatego, że tak bardzo chciałam się nim zajmować. Pewnej nocy, kiedy trzymałam go w ramionach, uspokajając po kolejnym koszmarze, dotknął mojej... - Zawstydzona, spuściła wzrok. - Wyglądało to na przypadek, ale musiałam sama przed sobą przyznać, że tych przypadków było za dużo. Powiedziałam mu, że takie gesty są niestosowne. Wyjaśniłam, że chcę być z nim blisko, ale są różne rodzaje bliskości. Odrzekł, że nie wie, o czym mówię, ale jeśli chcę, żeby zachowywał dystans, to tak zrobi. - A potem... - Oczy zaszkliły jej się łzami. - Czy mogę jeszcze raz zobaczyć zdjęcie pana żony i synka? Bardzo proszę. Nieco zdziwiony, wyjąłem fotografię. Pani Garner przyglądała się jej dłużej niż za pierwszym razem. - Taka cudowna rodzina. Jak się nazywają? - Kate i Jason. - Czy jest pan szczęśliwy w małżeństwie? - Bardzo. - Tym razem mnie słowo ugrzęzło w gardle. - Czy pański syn jest dobrym chłopcem? - Najlepszym - odparłem chrapliwie. - W jaki sposób to, co opowiadam, może pomóc panu ich odnaleźć? -spytała pani Garner ze łzami w oczach. Jeśli jeszcze żyją, pomyślałem. To, czego dowiedziałem się od pastora Benedicta, pozbawiło mnie nadziei. - Zakładam, że ten człowiek ma pewne nawyki - wyjaśniłem, starając się ukryć brak przekonania. - Gdybym go zrozumiał, może udałoby mi się wpaść na jego trop. - Na trop, który zaczął się dziewiętnaście lat temu? - Nie znam innego miejsca, gdzie mógłbym zacząć szukać. - On mnie zgwałcił. Ciszę ganku mącił tylko szloch pani Garner. Po jej policzkach płynęły łzy. Siedziałem bez ruchu, sparaliżowany szokiem. - Przepraszam. Nie powinienem był zmuszać pani do mówienia o tym. - Więc lepiej, żebym panu nie powiedziała? - Łzy zostawiały białaWe ślady na pomarszczonej twarzy. - Mój Boże, dusiłam to w sobie tyle lat. Taka męczarnia. Mąż był dyrektorem szkoły, w której pracowałam. Wieczorem woźny zadzwonił, żeby zawiadomić, że pękła rynna. Mąż poszedł sprawdzić, jakie są szkody. Kładłam się spać, kiedy ten chłopiec... Ten podły łajdak... To był najgorszy epitet, na jaki potrafiła się zdobyć pani Garner. Słuchałem oniemiały. -Wkradł się do sypialni. Właśnie się rozbierałam. Przewrócił mnie na podłogę i... Nie mogłam uwierzyć, że jest taki silny. Wyglądał na wątłego, a obezwładnił mnie, jakby miał siłę diabła. Powtarzał bez przerwy "Eunice, Eunice", choć wiedział dobrze, że mam na imię Agnes. Broniłam się, drapałam, kopałam. Nagle uniósł pięść raz, drugi, trzeci. O mało nie udławiłam się krwią, a on wtedy... Głos zadrżał. Pani Garner wyjęła chusteczkę i podniosła do twarzy. -Później... - Przerwała, żeby otrzeć łzy cieknące po brodzie. - Kiedy już zwymiotowałam i zebrałam siły, żeby wstać, zobaczyłam otwarte szuflady. Ukradł wszystkie wartościowe rzeczy, które zmieściły mu się w kieszeniach. Ale tym przejęłam się najmniej. Dowlokłam się do telefonu, żeby zadzwonić po karetkę i policję, ale w tej samej chwili uświadomiłam sobie, że nie mogę tego zrobić. Oczyma wyobraźni zobaczyłam mieszkańców miasteczka. Spojrzenia tych wszystkich ludzi skierowane na mnie. Okazaliby mi współczucie, rzecz jasna. Ale nie powstrzymałoby ich to przed powtarzaniem wszystkim znajomym, co się przydarzyło Agnes Garner. Współczucie nie powstrzymałoby spojrzeń; uczniowie dowiedzieliby się o wszystkim, a ich wzrok byłby jeszcze dotkliwszy niż rodziców. Zgwałcona. Zgwałcona. Zatoczyłam się przy telefonie. Powtarzałam sobie, że muszę wezwać pomoc, bo jestem bliska omdlenia. Ale zamiast zadzwonić, dowlokłam się do łazienki. Jakoś weszłam do wanny i umyłam się tam, gdzie on... - Otarła łzy z twarzy. - Potem się ubrałam i dopiero wtedy zadzwoniłam po policję. Nie pozwoliłam lekarzowi zbadać niczego poza moimi spuchniętymi ustami i posiniaczonymi policzkami. Powiedziałam, że weszłam do sypialni i przyłapałam go na kradzieży pieniędzy i biżuterii. Nie było tego zbyt dużo, zwłaszcza biżuterii. Nie należę do kobiet, które przywiązują wagę do tych rzeczy. To, co zabrał, miało wartość około trzystu dolarów. Ale ukradł też skromny naszyjnik mojej babci, który był dla mnie cenną pamiątką. Mąż wrócił do domu tuż po przybyciu policji. Szukali zbiega, ale nigdzie go nie znaleziono. Może ukrył się w lesie. A może złapał okazję i wyniósł się w zupełnie inne strony. Następnego dnia przyjechał proboszcz z Brockton. Od niego się dowiedziałam, że chłopak nazywał się Lester Dant. Usłyszałam też o pożarze, w którym zginęła tamta rodzina. Jednak nie potrafiłam się zmusić, żeby wyznać pastorowi Benedictowi albo naszemu proboszczowi, co naprawdę stało się w sypialni. Albo mężowi. Nikomu nie powiedziałam. Kiedy ludzie się dowiedzieli o rabunku, zaczęli się na mnie gapić, lecz takie spojrzenia mogłam znieść. Przygarnęliśmy chłopca, a on odpłacił nam niewdzięcznością. Z rolą ofiary napaści i kradzieży potrafiłam sobie jakoś poradzić. - Trudno mi wyrazić, jak bardzo mi przykro. - Eunice - powiedziała pani Garner. - Dlaczego on nazywał mnie Eunice? Nie odpowiedziałem. - Pan zna jego przeszłość. Czy wie pan, dlaczego powtarzał imię. Eunice? Ton jej głosu był tak błagalny, że nie mogłem zaprzeczyć. - Wiem. - Proszę mi powiedzieć. - Jest pani pewna, że chce usłyszeć odpowiedź? - Pan chce usłyszeć odpowiedzi na swoje pytania i ja też. Zawahałem się. - Jego matka miała na imię Eunice. Pani Garner jęknęła. - On chyba chciał ukarać... - Swoją matkę. Tak. - Jej głos drżał z rozpaczy. - Niech pan mu zrobi coś złego. Obiecał mi to pan. Kiedy pan go znajdzie, proszę go skrzywdzić. - Ma pani moje słowo. Podczas pożegnania z panią Garner starałem się maskować moje zniechęcenie. Kiedy pan go znajdzie, powiedziała