To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Stara Bilińska jeździła do nich często do Palermo. Ale te splendory minęły. Dziś zostało starej księżnej niewiele. Dom i pałacyk w Warszawie, jakieś place, trochę gotówki w Bank of England i mnóstwo papierów wartościowych rosyjskich, na których plenipotent księżny, Szuszkiewicz, dawno postawił krzyżyk. Małżeństwo swego młodszego syna z Myszyńską uważała za mezalians, a nawet nie za mezalians, ale coś znacznie gorszego. - Un mariage d'amour * (* Małżeństwo z miłości.) - powiadała zawsze z nieokreśloną ironią, ilekroć przy niej mówiło się o Marii. Co prawda, bardzo cieszyła się z wnuka, sprowadziła do niego angielską miss i bardzo pilnowała, aby go szorowano co rano i szczotkowano zimną wodą. Alo darł się zawsze wniebogłosy, tak że było słychać w całym pałacyku. Miss Crisp budziła go o szóstej rano, poiła mocną herbatą, a o ósmej ładowała w niego porcję porridge'u, choć to wywoływało od czasu do czasu jeszcze większe krzyki. Księżna wstawała o dziewiątej, odwiedzała wnuka w jego pokoju, położonym na tym samym piętrze co jej sypialnia, i potem zasiadała w swoim buduarku z francuską dużą książką w ręku. Były to przeważnie pamiętniki lub dzieła historyczne, wydawnictwa Hachette'a lub Payota. Maria leżała zazwyczaj w łóżku do dwunastej. O pierwszej było śniadanie. Księżna bardzo nalegała na to, aby wszyscy domownicy przychodzili do stołu, miss Crisp i panna Tekla zasiadały także, o ile nie było gości, a dwa razy na tydzień zjawiał się mały, siwy pan Szuszkiewicz, bardzo układny. W te dni zaraz po śniadaniu księżna zamykała się w gabinecie ze swoim plenipotentem i robiła rachunki. Do stołu zjawiała się także dame de compagnie księżnej, mała, siwa staruszka w odwiecznym kostiumie, Greczynka, panna Potelos, której księżna mówiła: "Helene!". Janusza te śniadania męczyły, ale siostra prosiła, aby brał w nich udział. Sytuacja aprowizacyjna Warszawy w tych dniach była nędzna, środki materialne księżnej matki i Marii były na wyczerpaniu - ale oba te powody nie usprawiedliwiały daleko posuniętej skromności jedzenia podawanego na porcelanie z herbami. Działała tu jeszcze trzecia przyczyna - niepohamowane skąpstwo księżnej, o ile chodziło o drobnostki. "Śniadanie" składało się z wątłej zupy jarzynowej, kawałka mięsa lub ryby ściśle wyliczonych w stosunku do ilości osób siedzących przy stole, jakichś plamistych jabłek trzeciego gatunku (Gdzie oni kupują takie owoce? - spytał kiedyś Janusz swojej sąsiadki, panny Potelos.) i plasterka krajowego sera. Tylko wino podawane do stołu przypominało, w jakim domu się jest. Piwnica ocalała w zupełności i kiedy Stanisław wnosił codziennie dwie butelki z kredensu i odkorkowywał je przy bufecie - zapach dobrego burgunda napełniał natychmiast cały pokój. Moment, kiedy stary lokaj pochylał się nad jego głową i pytał w dyskrecji: - Białe czy czerwone? - był dla Janusza jedynym przyjemnym momentem tych posiłków. Gdy przy stole zjawiali się goście, menu nie ulegało żadnym zmianom. Księżna uważała widocznie za taki zaszczyt dla "kogoś" zaprosiny do jej stołu, że nie myślała o tym, aby dogadzać jeszcze jego podniebieniu. Zresztą księżna darzyła Janusza sympatią, rozmawiała z nim przy stole i zdawała się woleć go od synowej. Uważała go widać za inteligentniejszego od niej - jak było w istocie - i gdy chodziło o jakieś książki lub o wypadki polityczne, zwracała się zawsze do niego. Baba zresztą była mądra, oczytana i nienawidziła Niemców na potęgę. Interesowała się bardzo dyplomacją i wszystkie misje cudzoziemskie, jakie się poczęły przewijać przez Warszawę z racji plebiscytów i pomocy Zachodu dla Polski, musiały zajadać przy jej stole łaciate jabłka i blade płatki sera. Pewnego dnia zjawił się w przylegającym do jadalni salonie, w którym się czekało na otwarcie drzwi, mały pan z laską i w generalskim mundurze. Janusz poznał Hallera. Gdy go przedstawiono staremu wojskowemu, Janusz powiedział, że miał już zaszczyt spotkać pana generała. Generał spytał go gdzie, na co Janusz powiedział, że brał udział w bitwie pod Kaniowem, w której stracił przyjaciela. Chciał mu jeszcze przypomnieć Kijów i mieszkanie Czyżów, ale zatrzymał się w porę. Widział, że nawet przypomnienie Kaniowa nie było Hallerowi miłe, a cóż dopiero scena przebierania się w obce łachy. Stara księżna jednak poprawiła wszystko, mówiąc swym tubalnym głosem: - No, panie generale, biłeś pan Niemców dobrze. Szkoda, że tak krótko, ale nie wątpię, że jeszcze nadarzy się okazja