To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

- Jeszcze ich nie ma? - spytała. - To ja sobie pójdę w drugą stronę. - Tylko nie za daleko, bo za jakąś godzinę powinni już zejść - ostrzegłam. Lucyna uwielbiała błąkać się samotnie po lesie, wyruszyła zatem znów na przechadzkę. Moja mamusia siedziała na fotelu z dmuchanego materaca, który przezornie zabrałam z samochodu. Ulokowana na podwyższeniu terenu, nieco opodal wejścia na schody, żeby nie właziły jej na głowę wszystkie wycieczki, oglądała sobie krajobraz. Było jej bardzo przyjemnie i dolegliwości wątrobowe stopniowo ustępowały. Pętałam się w pobliżu, zbierając co ciekawsze zielska i badyle, które to zajęcie zawsze należało do moich ulubionych czynności. Ujrzawszy ponownie Lucynę, spojrzałam na zegarek i stwierdziłam, że od chwili wyruszenia ojca z Teresą na górę minęły już trzy godziny. Znałam te góry i troszeczkę mnie to zaniepokoiło. - Jak to, jeszcze ich nie ma?-zdziwiła się Lucyna. - To może ja sobie znów pójdę... - Nigdzie nie pójdziesz - zaprotestowała moja mamusia. - Siedź tu przez chwilę spokojnie jak człowiek, a nie jak latawica. Oni powinni zaraz wrócić. Z góry zeszła kolejna, już trzecia, wycieczka rozbawionych osób różnej płci i w różnym wieku. Spojrzałam za ostatnią osobą i obejrzałam tę ilość stopni, jaka była widoczna z dołu. - Ona ma rację, siedź spokojnie - przyświadczyłam. - Według mojego rozeznania wchodzili właśnie z tą wycieczką i pewnie trochę odczekali, bo mieli jej dosyć. Powinni się zaraz pokazać. Czas mijał, schody były puste. - Może poszli z następną wycieczką? - powiedziała z niezadowoleniem Lucyna. - Nie wiem, po co mam tu siedzieć, pochodziłabym sobie jeszcze trochę. - Teraz już naprawdę powinni zejść - odparłam, usiłując związać swój bukiet kawałkiem trawy. - Nie lataj nigdzie, a jak masz latać, to tylko po skraju lasu, żeby nas widzieć. Zejdą pewnie okropnie głodni. - Coś ty, tyle czasu ich nie ma, że chyba poszli na podwieczorek do schroniska. My będziemy głodne, a nie oni. - Słuchajcie, a może oni zabłądzili? - zaniepokoiła się nagle moja mamusia. - Tam bardzo łatwo zabłądzić! - No! przyświadczyła Lucyna. I niedźwiedź ich zeżarł... --- Na podwieczorek. -- Wy sobie robicie głupie żarty, a ja się naprawdę boję, że zabłądzili! - Nie poszli chyba bez przewodnika? - zauważyłam krytycznie. Lucyna, wzruszywszy ramionami, oddalała się już ścieżką wzdłuż zbocza. Na moje słowa zatrzymała się raptownie i pokiwała ręką. Pospieszyłam ku niej. - Niech twoja matka nie słyszy - szepnęła niespokojnie, pokazując palcem jakieś zielsko. - Udawaj, że ci pokazuję twoje ulubione roślinki. Słuchaj, czyś się zastanowiła, że tam poszedł twój ojciec? Przez chwilę patrzyłam na nią bezmyślnie, po czym przykucnęłam przy roślinkach z wyjątkową ochotą, aczkolwiek były to pokrzywy, ugięły mi się bowiem nogi w kolanach. Rzeczywiście, przecież z Teresą poszedł ojciec... - Rany boskie, masz rację! -jęknęłam szeptem. - Ojcu przewodnik nie przyjdzie do głowy, Teresie też nie, bo nie zna ani tych gór, ani tutejszych obyczajów! Chryste Panie, poszli sami i rzeczywiście zabłądzili! - Jedyna pociecha to ta, że tam pilnują wariatów - rzekła Lucyna z posępną troską. - Zdaje się, że nie pozwalają chodzić samopas, wyłapują i przydzielają przewodnika przemocą... - Co wy tam szepczecie? - zawołała podejrzliwie moja mamusia. - Słuchajcie, ja się zaczynam denerwować! To już naprawdę za długo, dawno powinni wrócić! Czy im się coś nie stało? Popatrzyłyśmy z Lucyną na siebie, niepewne, co czynić. Podsycić obawy mamusi, na wszelki wypadek przygotowując ją na najgorsze, czy też raczej uspokoić, narażając na ewentualny wstrząs. Wybrałam drogę, która wydała mi się pośrednia. - Stać, to im się z pewnością nic nie stało - rzekłam stanowczo, porzucając pokrzywy. Gdyby im się coś przydarzyło, już byśmy tu widziały sanitarny helikopter. Warczy jak szatan i trudno go przeoczyć. Ale zabłądzić mogli, owszem, to jest nawet dość proste. Mam nadzieję, że w końcu wpadną na pomysł, żeby wleźć na punkt triangulacyjny, stamtąd widać drogę do schroniska, sama ją kiedyś w ten sposób znalazłam. Też zabłądziłam i, jak widzisz, nic mi się nie stało. Moją mamusię te argumenty podniosły z materaca. - Boże drogi! - zdenerwowała się. - Mogli wlecieć w jakąś dziurę! Zabłądzili na pewno, ja to czuję, że zabłądzili! Ten twój ojciec specjalnie robi takie rzeczy, żeby mnie wykończyć! - I popatrz, jak długo mu się to nie udaje - szepnęła Lucyna