To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Wszystkie strzały, oprócz 555 jednej, były przeznaczone tylko do ćwiczeń dla wprawy. Ta jedna miała długi, cienki stalowy grot, ostry jak igła. Jeszri wyszedł z namiotu w poświatę księżyca i dosiadł konia. Gdy przejechał szlakiem pół stai, zatrzymał się pod dużym dębem; siedząc na koniu, wbił w korę dębu na wysokości swego ramienia hak, zawiesił kołczan i wrócił do obozu. Teraz milczący „Synowie Izmaela" kolejno co kilka minut dosiadali wierzchowców i wyruszali z powrotem do swoich obozowisk. Każdy z nich zatrzymywał się przy kołczanie wiszącym na dębie i wyciągał strzałę. Nazajutrz późno po południu gniada klacz królewicza Derana wróciła do zagrody bez jeźdźca. Statek „Antonia" miał odpłynąć za godzinę. Posiwiały stary kapitan Polemus oznajmił to z radością, gdyż jego pasażerowie, już prawie od tygodnia na pokładzie, zaczynali się niecierpliwić. Mając mnóstwo czasu, by rozważyć swój problem, Woldi uznał, że postąpił słusznie. Jako doradca nie zgadzałby się z Deranem, a przecież niewiele dobrego przyszłoby Arabii z ciągłej niezgody pomiędzy doradcą i królem. Poza tym przypuszczał, że z chwilą, gdy znajdzie się z Farą w obcym kraju, gdzie oboje będą coraz bardziej zdani tylko na siebie, może zdoła ją uprosić, żeby została jego żoną. Czekał na tę podróż i nowe przygody z coraz większym podnieceniem. Fara stała obok niego przy nadburciu, gdy majtkowie przygotowywali się do podniesienia kotwicy. Ujęła go pod ramię. — Teraz to już niedługo — szepnęła. Nie słyszał tego. Zapatrzył się w dwóch jeźdźców, którzy wjechali na przystań. Musef i Rabot! Konie ich były mokre. Odszedł raptownie od Fary i wybiegł im naprzeciw. Zsiedli z koni. Stanął przed nimi zaniepokojony. Co też mogło się wydarzyć, że przyjechali aż tutaj? Obaj, wyprostowani na baczność, powitali go ceremo- nialnie. — Ledwieśmy zdążyli, miłościwy panie — powiedział Musef. — W ostatniej chwili. 556 Woldi uśmiechnął się słysząc to „miłościwy panie". Ale pomyślał, że nie czas na żarty. — Deran nie żyje — powiedział Rabot. — Nie żyje! — wykrzyknął Woldi. — Jak to? — Znaleziono go przy szlaku górskim... ze strzałą w plecach. — A więc przyjechaliście, żeby wezwać mnie do powrotu. — Woldi westchnął. — Tylko że ja już nie mogę! Mam swoje plany. — Ale Rada Królewska cię wzywa... natychmiast, miłoś ciwy panie! — zaczął błagalnie Rabot. — Niby dlaczego moja obecność w Arabii jest tak pilnie konieczna? — zapytał Woldi. — I dlaczego mówicie mi „miłościwy panie"? — Dlatego — odrzekł Musef— że jesteś królem Arabii. 29 Piotr nie czuł się najgorzej. Przede wszystkim w celi było sucho — miła odmiana po wilgoci w katakum- bach. Może z nadejściem zimy — teraz był sierpień — w więzieniu też zapanuje wilgoć, ale on nie spodziewał się, że zimą jeszcze będzie tutaj, więc to go nie trapiło. Pryczę miał wąską, leżały jednak na niej dwie złożone derki, życzliwie przyniesione przez Glaukusa, dozorcę. Stał też w celi drewniany zydel. W ciągu dnia mały promyczek słońca wpadał przez wąziutkie jak szpara okien- ko pod stropem; za mało światła, żeby czytać, ale też jaśniej niż w katakumbach, gdzie słońce wcale nie prze- nikało. To prawda, że Piotr nudził się całymi dniami siedząc bezczynnie, i że noce były jeszcze trudniejsze do wy- trzymania; bez wysiłków fizycznych, które by go zmęczyły, nie potrzebował dużo snu. Leżał w ciemnościach i roztrząsał swoje błędy. Przeżywał na nowo każdy bolesny szczegół kłótni z Janem tamtego dnia na pokładzie „Abigail". I nic 557 sobie... Oczywiście w Atenach raczej nic nie będzie ci groziło. Cesarstwo nie dba, o czym się mówi w Atenach. — Dlaczego nie dba? — zainteresował się Piotr. — Och, w Atenach roi się od gadatliwych filozofów, którzy przesiadują w parku na Wzgórzu Marsa i plotą wszelakie bzdury