To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Może dlatego to życie epizodyczne odczuwa się w tym obrazie jako coś na marginesie. Coś pełnego uroku i wszelkich powabów malarskich, ale właśnie marginesowego. Dzięki temu ma się z pewnością to wrażenie proporcji i umiaru w nasycaniu obrazu sztafażem życia, umiaru tak trudnego dla weneckiego późnego renesansu i baroku. Wenecja, 30 czerwca 56 r. „Levi" nosi datę zakończenie obrazu: 20 kwietnia 1573. Na bardzo widocznym miejscu, na obu zewnętrznych słupach „martwych schodów", nosi napis jeszcze inny: FECIT D. CONVI. MAGNUM LEVI – LUCAE CAP. V. Za pomocą tego napisu wyjaśnia się autorytatywnie, o jaką ucztę na obrazie chodzi. Żadna z „uczt" Vero-nese'a nie ma takiego napisu. Zresztą po wiekach obcowania z tematyką religijną nikomu nie były potrzebne napisy. Każdy wiedział, o co i o kogo chodzi na obrazie. Ale przypadek z „Le-vim" był specjalny. Po trosze dlatego, że tej uczty się nie malowało, ale głównie dlatego, że „Levi" nie był od początku „Levim". Słynna „Uczta w domu Leviego" na początku była „Ostatnią wieczerzą". Obstalował ją u Veronese'a Andrea Buonó z Wenecji, zakonnik. Zdaje się, że otrzymał spadek i klasztor pozwalał mu wydać pieniądze na przyozdobienie refektarza u ojców w S. Giovanni e Paulo, którzy to święci zresztą w potocznej mowie a nawet piśmie zlewają się w jednego, w San Zanipolo. Refektarz miał już raz swoją „ucztę", i to pędzla Tycjana, spalili mu ją upiwszy się niemieccy zaciężnl landsknechci, zakwaterowani w klasztorze. Wydarzyło się to latem 1571 r., na parę miesięcy przed bitwą pod Le-panto. Trzeba przypuszczać, że zakonnik Andrea Buo-nó, który obstalowując u Veronese'a nową „ucztę" był już staruszkiem, znał starą i jej żałował. Veronese obstalunek przyjął. Zdaje się też, że zakonnik spodziewał się ze spadku dostać więcej i móc na obraz wydać więcej, w każdym razie jakieś tam powikłania finansowe zajść musiały, Carlo Ridolfi bowiem w Le Meraviglie deWArte (1648) pisze: „Ma non po* tento ii povero irałe Andrea Buonó spender di piu, siorzato Paolo (Veronese) da preghi, to volle inline compiaceie... spinto piu dal desio delia gloria, che daWutile". („Ale nie mogąc wydać więcej, biedny zakonnik przymusił błaganiami Paola, który w końcu zechciał mu zrobić tę przyjemność... bardziej pchany ku temu potrzebą chwały niż pragnieniem zysków".) Pomiędzy poprzednimi „ucztami" i tą ostatnią, nawet tą świeżutko wymalowaną przed „Levim", tą z Vicenzy, tą, która, biedaczka, dopiero niedawno wylizała się ze strasznego pokiereszowania po bombach amerykańskich – jest tak znaczna różnica, wprost jakościowa różnica w swobodzie rozmachu, że owo desio delia gloria ja osobiście rozumiałbym jako dokuczliwą potrzebę wypowiedzenia się na całego w rodzaju, który czuło się w sobie jako doskonale dojrzały. Tak czy owak, czy z pilnej potrzeby, czy z żądzy sławy, czy też z przyjaźni dla sędziwego mnicha, rzeczywiście bardzo sympatycznego, j^śli sądzić wolno z jego portretu umieszczonego przez Veronese'a na obrazie (drugi z siedzących przy stole od prawej, ten brodaty o melancholijnych oczach, z nożem i widelcem w rękach i serwetką na ramieniu) – powstała „uczta" porywająca. Wiadomo ze świadectw, że podobała się ogromnie. Nie sądzę, żeby podobała się tu przede wszystkim strona religijna obrazu. Wykluczyć natomiast nie można, że podobało się w nim właśnie to piękne sąsiadowanie z sobą w dziele sztuki idei i życia, o które tak trudno. Sąsiadowanie z sobą w tym wypadku boskiego i ewangelicznego z ziemskim i weneckim. Ale może rzeczywiście podobało się o wiele bardziej to ostatnie, ziemskie i weneckie, z krzywdzącym pominięciem tego pierwszego, odsuniętego niejako na drugi plan. Jednocześnie bowiem z zachwytami zaczęły po mieście chodzić szmerki, że z obrazem nie wszystko jest w porządku. Nie znam szczegółów. Zdaje mi się, nie są one w ogóle znane, tak historykom zwykłym, jak i historykom sztuki. Namotywanie się złych sił wokół jakiegoś dzieła sztuki to zresztą nie jest dla nich temat, bo nie rodzi pisanych dokumentów. Nie wiadomo więc, jak się to zaczęło. Czy to był rozkaz z góry, czy inicjatywa różnych wiedźm i różnych głodomorów rozgłosu, kłębiących się wokół tak zwanych uczciwych fanatyków, zarazem popędzanych i popędzających. Jest rzeczą interesującą w tym wypadku, że urząd Świętego Oficjum na Wenecję, a więc Inkwizycja i jej trybunały, mieścił się właśnie w jednym ze skrzydeł klasztoru w S. Giovanni e Paulo, gdzie powstawała nowa „uczta". Mógł więc ktoś zajrzeć i naskarżyć. Mógł też ktoś z przejezdnych, ktoś z rzymskiej kurii świeżo obranego Grzegorza XIII, rozjadłego kontrrefor- maty, narobić gwałtu. Przeciw wszystkiemu, co rozbudziło Odrodzenie, szła niszcząca fala. W takich momentach nadgorliwców nie sieją. Odpór skuteczny dawała różnego rodzaju paroksyzmom Wenecja. Z tym większym impetem rzuciło się Święte Oficjum na tę „ucztę", o której piszę, nareszcie znalazłszy pretekst. Może było tak, a może inaczej. Można w nieskończoność snuć domysły. Jest pewne natomiast, że dnia 28 lipca 1573 stanął Veronese przed sądem Inkwizycji. To znaczy w trzy miesiące po skończeniu obrazu. Del. dał mi bilecik do tutejszego Państwowego Archiwum, widziałem więc protokół z przesłuchania. Mieści się on w kopercie noszącej numer 33. Szukać jej trzeba w kartonowym pudle aktów Świętego Oficjum za rok kurialny 1572/73. Do dziś zresztą podobnym podziałem na lata kurialne operuje rzymska kuria. Rok kurialny zaczyna się tu pierwszego listopada, a kończy dziewiątego września. Następuje sześciotygodniowa luka przeznaczona na wypoczynek, na ów wyjazd ad aquas (do wód), stosowany od tylu wieków, że już dzisiaj stał się terminem technicznym, nazwą na ową długą przerwę w pracy wszystkich kongregacji, trybunałów i urzędów, tak długą, że cała praca w watykańskich biurach nastawia się uwzględniając jej istnienie. Pięć kartek, klasycznie pożółkłych, formatu szesnaście na dwadzieścia trzy centymetry, z dużym marginesem, oto protokół. Brzeżki papieru brudne, pismo ładne, nerwowe, na pięciu kartkach naliczyłem osiem miejsc, w których prowadzący protokół, pomyliwszy się, słowa czy czasem cały wiersz przekreślał. Raz jeden zaś wpisał na górze wyraz, który zgubił. Na co podaję tę informację, nie wiem. Większy czy mniejszy, bardziej czy mniej pomazany protokół, to wszystko jedno. Naturalnie, że wiem o tym