To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

To była chwilowa słabość. Proszę, zwróć mi ich, i teściową, i żonę, i córkę, i psa Trenogę! Sąsiedzi oczywiście nie mogli słyszeć tego szeptu, ale rozumieli, że Siemieński po pociechę zwrócił się do nieba. Niektórzy mu współczuli. Co to musi być za okropne uczucie - wrócić do domu po pracy, spodziewając się barszczu i telewizora, a zastać pustą działkę. Gdy Siemieński przekonał się, że niebo mu nie odpowie, znowu siadł na krześle. Siedział tak do samej nocy, kajając się i wspominając rzadkie szczęśliwe chwile swojego życia. Czasem zaczynał bezgłośnie szlochać, kiwając się w tył i w przód. Sąsiedzi po kolei przychodzili do niego, zapraszali do siebie, ale on tylko kręcił głową. W nocy, za dwadzieścia dwunasta, na działkę przyszedł sierżant Pilipienko. Zrozumiał, że po dobroci z Siemieńskim nie da rady, więc siłą zaciągnął go na posterunek, umieścił w pustym areszcie, dał mu dwie tabletki na sen, potem okrył swoim płaszczem i zamknął, żeby zdenerwowany Siemieński nie narobił głupstw. Rano na pustą działkę zaczęli schodzić się ludzie z innych ulic. Przyszli również z Rady Miejskiej. Wszystkim starszy sierżant Pilipienko pokazywał plan osiedla. Siemieński znowu siedział na krześle. Na przykład moja teściowa, Maria Stiepanowna, myślał. Wydaje się taka kłótliwa i zła. Ale przecież ona też chciałaby, żeby było lepiej, pod tą szorstką i nieprzyjemną powłoką ukryta jest dobroć. W ludziach trzeba szukać dobra. Nawet w zwierzętach. Co z tego, że Trenoga rzuca się na swoich? Na obcych też szczeka, a to znaczy, że jest z niego pożytek. A że żona jest chciwa i niezbyt mądra? Cóż, z niego też żaden przystojniak, widocznie na inną nie zasłużył. Ale po swojemu go kocha. Gdy na trzeci dzień teściowa zarządziła strajk, Leokadia zupełnie dobrowolnie nalała mu talerz zupy... W tym momencie nadjechały dwie wołgi, a w nich komisja z województwa. W skład komisji wchodziło dwóch profesorów, pułkownik i ludzie w ciemnych garniturach, którzy specjalizują się w wyjaśnianiu tajemnic. Długo się rozglądali, brali próbki ziemi i powietrza, kręcili głowami, pytali Siemieńskiego, czy to prawdą, że jeszcze wczoraj tu mieszkał. Siemieński potwierdzał, upierając się przy tym, chociaż w głębi duszy sam zaczynał w to wątpić, pokazywał im nawet dowód, w którym była pieczątka, miejsce zameldowania i adnotacja o córce. Goście odeszli na bok. Zaczęli się naradzać, kilka razy powtórzyli słowa „wariant kosmiczny" i „niezidentyfikowane obiekty", potem zaczęli się spierać, a odjeżdżając, uprzejmie pożegnali się z Siemieńskim i złożyli mu wyrazy współczucia. Pilipienko został na placu. On i Siemieński zdążyli się już za-kolegować. Pilipienko przyniósł butelkę piwa, potem zaczai opowiadać historię swojego nieudanego małżeństwa. Siemieński również opowiadał o swojej rodzinie, ale serdecznie, wspominając tylko dobre chwile. Tak się zagadali, że nie zauważyli nawet, jak nad placem znowu zawisł siwy obłok, który po chwili zaczął się powoli zniżać. Może nawet by ich przywaliło, na szczęście sąsiad wypatrzył w obłoku statek kosmiczny i zaczai krzyczeć ze swojego okna, żeby uciekali. Zdążyli. Ze statku wypadł dom, psia buda, ogródek i inne zabudowania. Siemieński i Pilipienko mogli z bliska przyjrzeć się pobłyskującemu przez obłok statkowi i zobaczyli, jak metalowe szczęki ostrożnie zwalniają uchwyt, wypuszczając wzięty do niewoli dom. Dom zachwiał się lekko i stanął dokładnie na dawnym miejscu. - Mieliśmy szczęście - powiedział Pilipienko. - Mogło nas zmiażdżyć. W mgnieniu oka ulica wypełniła się gapiami. Nikt nie śmiał się zbliżyć, wszyscy tylko się przyglądali i czekali na pojawienie się ludzi i na reakcję ze strony Siemieńskiego. Siemieński nie od razu ruszył się z miejsca. A jeśli otworzy drzwi, a tam będą trupy, to co wtedy? Popatrzył na Pilipienkę. Pilipienko odpowiedział znaczącym spojrzeniem. Zdawał sobie sprawę, że on, jako przedstawiciel władzy, powinien zrobić pierwszy krok. Ale przecież nawet milicjant pozostaje w głębi duszy tylko człowiekiem, który boi się nieoczekiwanego. Pilipienko wolałby wiedzieć, że w domu ukrywa się wyjątkowo groźny i uzbrojony przestępca, niż umarłe w niebie niewinne kobiety i dzieci. W tym strasznym momencie niepewności z budy wyjrzał Trenoga i rzucił się biegiem do pana. Siemieński cofnął się w obawie przed złośliwym napadem, ale pies o niczym podobnym nie myślał. Machając ogonem, zaczął tulić się do Siemieńskiego, skakać na tylnych łapach i cieszyć się, że znowu widzi swojego pana po tak długiej rozłące. Siemieński wzruszył się, ostrożnie pogłaskał psa po łebku. Pilipienko powiedział: - Możliwe, że wszystko dobrze się skończy. Miał rację. W tym samym momencie otworzyło się okno i wyjrzała Maria Stiepanowna, pulchna kobieta z wyrazistą, zazwyczaj gniewną twarzą. - Kola, kochany! Co tak stoisz, wchodź! Towarzysza milicjanta zaproś. Siemieński otworzył usta, żeby odpowiedzieć, ale nie mógł. Jeszcze nigdy nie słyszał, żeby teściowa mówiła coś podobnego. - Chodźmy, skoro proszą - popędził go Pilipienko. Z domu wybiegła Leokadia i córka Saszeńka. Podbiegły do Siemieńskiego, objęły go, zaczęły całować. - Jak ci tu było bez nas? - pytała z troską Leokadia. - Przecież on nic nie jadł! - krzyknęła teściowa z okna. - Zaraz wszystko będzie gotowe! A córeczka Saszeńka w milczeniu tuliła się do tatusiowej nogi. Starszy sierżant Pilipienko powiedział, że właściwie to on musi przesłuchać rodzinę Siemieńskich w związku z tajemniczym zniknięciem, ale zrobi to dopiero jutro, żeby nie przeszkadzać rodzinnemu spotkaniu. I poszedł. Siemieński, odprowadzany przez zaskakująco dobrego Trenogę, wszedł do domu. Na widok zmian, jakie w nim zaszły, doznał szoku. W domu było czysto