To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Jeżeli tam pofruniemy na naukę, to po powrocie pokonamy wszelkie plagi, ustaną nacjonalistyczne wojny i u nas też nastanie raj. – A jeżeli ochotnicy nie doczekają przylotu pozaziemskich wysłanników? – No to pobędą na świeżym alpejskim powietrzu, co im podreperuje zdrowie. Wpatrzonych od rana w niebo, ożywiać będzie radosna nadzieja, ta nadzieja osłabnie w miarę upływu czasu, wreszcie zniknie zupełnie, przestaną patrzeć w niebo i zapanują rozczarowanie i rozpacz. Rozpleni się rozpusta i pijaństwo. Tak zawsze kończy się wiara w nadejście idealnego świata. – Ludzie zawsze będą marzyć o idealnym świecie! – Albo o jego końcu. Ileż sekt czeka w tej chwili na koniec świata i na nagrodę z tym końcem związaną?! – Może jednak przylecą? – Może i przylecą – odparł Zdzisio. – Chcesz się tam wybrać? – A jaki tam jest klimat? Szarość polskiego nieba źle wpływa na moją psychikę. – Klimat pewno też jest regulowany według życzeń obywateli. Wyższa technika. 40 – Niestety, to wyprawa dla ludzi młodych – powiedział Zdzisio ze smutkiem. – Powinniśmy sami wymyślić coś równie idiotycznego i w ten sposób dorobić do emerytury. Załóżmy wspólnotę wyznawców... ale czego? – Każda nowa sekta wykorzystuje elementy już istniejących religii. Chyba nie chcesz powrócić do animizmu? – Skąd! – oburzył się Zdzisio. – Uważam, że duszę mają tylko kobiety. I na tym fundamencie zbudowałbym nową wiarę. Wszystkie religie aż do znudzenia są zdominowane przez mężczyzn. Parę anglikańskich kobiet księży nie załatwia sprawy. Kult kobiety nie tylko jako dawczyni życia, ale i ośrodka harmonii świata. Oczywiście kapłankami byłyby wyłącznie kobiety... – A wyznawczyniom kazałbyś pewno chodzić nago. – Mógłbym nadać temu głęboki sens – wyjaśnił Zdzisio. – Ze Stworzycielem, a raczej Stworzycielką, jakakolwiek by ona była, człowiek powinien obcować w stanie takim, w jakim go stworzono, czyli nago. Byłby to dowód prawdziwej pokory. Przecież przed bóstwem wszyscy jesteśmy równi, czemu przeczy przyodziewek, bo podkreśla różnice rasy, narodu, a wreszcie zamożności i pozycji społecznej. W naszej wspólnocie nikt nie będzie się chełpił bogatym strojem, bo to tylko upokarza biednych i pokrzywdzonych. Wszystko wymaga dopracowania. – Czy taki cynik jak ty może założyć wspólnotę wierzących w cokolwiek? – Lubię odwracać kota ogonem, mój drogi – zaśmiał się Zdzisio. – Ale czasami zdarzają mi się i trafne refleksje. * Przez następne dni z mieszkania na górze nie dochodził żaden dźwięk. Odczułem ogromną ulgę, że los położył kres tej dwuznacznej sytuacji. Może ciocia zeszła z tego świata i moi przyjaciele przenieśli się co żywo do odziedziczonego przez Olgierda mieszkania? Skończy się kuszenie szatana i odzyskam wewnętrzny spokój. Niestety! Trzeciego dnia wieczorem zjawili się oboje. – Trzeba by tu sprzątnąć – zauważył Olgierd. – Wszędzie kurz i brud. – Tak, trzeba sprzątnąć – zgodziła się Alina. – Może byś zadzwonił do odpowiedniego biura? – Jutro kupię szczotkę i sami posprzątamy. – Masz rację. Nie możemy szastać pieniędzmi. Chwila ciszy. Szelest banknotów. Przypominało to efekty słuchowiska radiowego. – Proszę. – Dostałeś wypłatę? – ucieszyła się Alina. – Znalazłem mu obraz niemieckiego pejzażysty Libermanna. Chociaż epigon, tworzy piękny światłocień. Wisiał u jakichś troglodytów nad komodą i kupiłem go za grosze. – Ale twojemu prostakowi podałeś wyższą cenę? – Nie. Ja nie handluję obrazami, Alinko. Jestem ekspertem. – Mój Boże, co za idiota! Czy ty nie rozumiesz, że dla niego tani obraz w ogóle się nie liczy! – Mylisz się, dziecko. Prostak wcale się nie okazał takim prostakiem. Docenił moją uczciwość i wypłacił mi sowitą prowizję. – I pewno cię znowu gdzieś wysyła? – Dopiero za tydzień. Jadę do Poznania. Jeżeli każdy wyjazd przyniesie mi tyle pieniędzy... – Powinniśmy założyć własną galerię. A kiedy odziedziczysz te przedmioty po cioci... – Daj spokój, Alinko! W tym stanie ciocia może jeszcze żyć dobrych parę lat. Nie życzę jej śmierci! – Nie wiem, co dla niej lepsze. Przecież się męczy. Ten paraliż już nie ustąpi. 41 – Opowiadała mi o spotkaniu z ukochanym, zmarłym pięćdziesiąt lat temu. Przyszedł do niej w nocy i rozmawiali do świtu. Czeka na jego następną wizytę i jest szczęśliwa. – Ile bierze ta pielęgniarka? – To pieniądze cioci. – Oglądałam wczoraj lokal. Chcą go tanio sprzedać. – Pewno bankrutują. – Ale my damy sobie radę. Ty masz tylko się znać, żeby nam nie wciskali bubli. – Dobrze. Niech nam się śni galeria, jeżeli sobie życzysz. – A tobie jest wszystko jedno? Skrzypienie tapczana, szelest pościeli. Jakbym ich widział. Ale tym razem Olgierd, nie wiadomo dlaczego zniechęcony, nie dobiera się do Aliny, by doprowadzić ją do „Aaa!”. Pewnie patrzy w sufit