To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Na nim nasadzone banie cerkiewne, jedna na drugiej aż do samego nieba. Na najwyższej kominy z barwnymi pióropuszami dymów, a na płaszczyźnie komina tańczy jakaś para: porwana wirem, ślizga się zręcznie, żeby nie spaść. 66 I nie ma tu żadnej granicy między światem realnym a wizją artysty. Wszystko jest na równi prawdziwe albo na równi fantastyczne. Jak chcecie. I tak jak w bajce nie dziwimy się niczemu — tak wierzymy cudom Nikiforowym. Gdyż wszystko w jego obrazkach jest słuszne i logiczne, trzeba tylko mieć w sobie wrażliwość na klimat marzenia, w którym on żyje. A jakby nie mógł wypowiedzieć się bez reszty w jednym utworze, wiąże swe dzieła w cykle i jak w muzycznym te- macie z wariacjami powraca w akwarelach budynek lub wnętrze, niby melodia ta sama, przecież w innej formie, zawsze w innym nastroju. Przy tym dzieła te wcale nie są prymitywne, przeciwnie, do uchwycenia ich wartości, do właściwego z nimi obcowania trzeba przygotowania estetycznego, a przede wszystkim odpowiedniej postawy. Żeby im oddać sprawiedliwość, niezbędna jest uwaga i skupienie. A kto by szukał w nich tylko anegdoty lub podobieństwa do przedmiotu, znajdzie w nich głupstwo: rysunek naiwny analfabety. Nikifor maluje znakomicie. Intuicja kieruje nieomylnie jego zamierzeniami kompozycyjnymi i harmonią barw. Obrazy jego czasem wiernie, a zawsze interesująco reprezentują pewne przedmioty i zdarzenia. Ale każdy, kto poświęci jego dziełom więcej uwagi, kto podda się ich urokowi i pozwoli, aby przemówiły do niego same, zda sobie sprawę z poczuciem nieomylnej oczywistości, że wartość prac Nikifora nie wyczerpuje się ani w ich formie, ani w ich tematyce. I to nawet wtedy, gdy treść ich jest baśniowa lub fantastyczna, nawet wtedy, gdy widzimy razem ludzi, demonów i świętych, a miasta są pełne budynków z pogranicza Polski i snu. Nikifor nie maluje po to, aby obrazki jego przypominały nam przedmioty, które przedstawiają, i jak się zdaje nie po to nawet, aby się podobały. Gdy przeżywamy jego dzieła w pełni, musimy widzieć więcej, niż dają nam ich wrażenia wzrokowe. Od zmierzchu krynickiego, opowiedzianego w barwach zgaszonych, od budowli, których nie odnajdziemy nigdzie na świecie, przechodzimy do nastroju, którego te przedmioty są trafnym wyrazem. A jak to się dzieje, że ta psychika zdławiona kalectwem i zniszczona nędzą ma życie tak głębokie i bogate, w jaki sposób potrafi swoje odczucia przekazać nam tak zupełnie i tak nieskazitelnie, dlaczego ulegamy jej bez reszty i dlaczego dzieła Nikifora budzą w nas własne, a nieuświadomione doświadczenia świata — jest zagadką każdej wielkiej twórczości". WIZYTY NIKIFORA W KRAKOWIE Nikifor tak jest związany z Krynicą, że trudno go sobie wyobrazić mieszkającego gdzie indziej. W każdym jego obrazku jest coś z rodzinnej wsi i z rodzinnej okolicy. Nawet w portretach są wpływy obrazów zobaczonych w cerkwi. Słusznie więc jest on „mistrzem z Krynicy". Wszędzie gdzie indziej jest tylko gościem, na wizycie, i tę ciekawość wędrowca odczytać można znakomicie z jego licznych akwarel przedstawiających zabytki pozostałej Polski. Są to właśnie zabytki, a nie tylko budynki, gdyż Nikifor zwiedza nasz kraj jak malarz, turysta, i podobnie jak Amerykanin fotografuje w Paryżu kościół Notre Damę, plac Zgody i Łuk Triumfalny, tak Nikifor maluje w Nowym Sączu dworzec kolejowy i ratusz, a w Warszawie stadion. Niebanalny zaś dobór tematów świadczy raz jeszcze o jego wrażliwości i osobistym sądzie o tym, co uważa za godne malowania. Namalował on dużo takich krajobrazów polskich i ciekawym zadaniem byłoby oddzielenie w nich tego, co Nikiforowi się spodobało, co zwróciło jego uwagę, od tego, co do istniejącej architektury dodał, co w niej poprawił, uważając, że wymalowane jest ładniejsze od wybudowanego. Ale w tej chwili jest to problem uboczny. Ważniejsze dla jego życiorysu jest stwierdzenie, że Nikifor podróżował, mimo dużych i szczególnych trudności z tym dla niego związanych. Jak długo żyje u siebie, we wsi, w której się urodził, czy w uzdrowisku obok niej, jak długo porusza się na przestrzeni dwu kilometrów wśród ludzi, którzy go znają od dzieciństwa — granica nieprzyjemności, jakie mogą go spot- 70 kać, jest mało niebezpieczna. Rozmiar i jakość krzywd są, stosownie do codziennego życia miasteczka, niezbyt groźne. Są stałe i przewidywane. Ale już z chwilą podjęcia postanowienia podróży zaczynają się dla niego niecodzienne zmartwienia. Nikifor mieszka zwykle sam w pokoju, ale z bliskim towarzystwem sąsiadów. Jest samodzielny, ale potrzebuje pomocy. Zresztą na wsi, przeciętnie, nikt nie mieszka zupełnie sam