To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Musieliśmy się też rozstać z naszą kochaną krową. Mattia ucałował ją w pysk, co zrobiło jej chyba przyjemność, bo przy każdym pocałunku wysuwała długi, różowy język. I oto znów, z plecakami na ramionach i z Capim biegnącym przed nami, znaleźliśmy się na drodze. Szliśmy wielkimi krokami lub raczej to ja od czasu do czasu nieświadomie przyspieszałem kroku, chcąc jak najprędzej stanąć w Paryżu. Ale podążający za mną Mattia już po chwili przypominał mi, że przy takim tempie niebawem stracimy siły. Wówczas zwalniałem, lecz nie na długo. — Jak ci się śpieszy! — rzekł ze smutkiem. — Racja, ale myślę, że tobie powinno się śpieszyć, bo moja rodzina będzie także twoją. lic/, rodziny 305 Potrząsnął przecząco głową. Rozgniewał mnie i zmartwił ten ruch, który już nieraz u niego zauważyłem, od kiedy zaczęliśmy mówić o mojej rodzinie. — Czyż nie jesteś mi bratem? — zapytałem. — Ach, tak, oczywiście! Nie wątpię, że dla ciebie jestem i zawsze pozostanę bratem. — No, więc! — Dlaczego jednak przypuszczasz, że będę bratem dla twoich braci i sióstr, a synem dla twoich rodziców? — A czy gdybyśmy znaleźli się w Lukce, nie byłbym bratem dla twojej siostry Krystyny? — Z pewnością byłbyś. — To dlaczego inaczej miałoby być z moim ewentualnym rodzeństwem? — Bo to całkiem inna sprawa. — Jaka? — Ja nie miałem drogiej wyprawki. — A co to ma do rzeczy? — Ma. i bardzo nawet wiele. Sam dobrze wiesz. Cdybyś przyszedł do nas, do Lukki, a widzę teraz, że tam nie pójdziesz, to byfbyś przyjęty przez biedaków, moich bliskich, którzy nie mieliby ci nic do zarzucenia, bo są biedniejsi od ciebie. Ale twoi rodzice, według wszelkiego prawdopodobieństwa, są bogaci. Może są nawet jakimiś znacznymi osobami. Jakżebyś więc chciał, żeby przytulili takiego nędzarza, jak ja? — A ja to nie jestem nędzarz, co? — Dzisiaj tak, lecz jutro będziesz ich synem, gdy ja pozostanę takim samym nędzarzem. Ty pójdziesz do drogiej szkoły, będziesz miał wychowawców, a ja będę musiał dalej wędrować po drogach, już samotny, i będę myślał o tobie, jak ty, mam nadzieję, pomyślisz czasem o mnie. — Och, Mattia, jak możesz tak mówić! — Mówię, co myślę, mio caro*, i oto dlaczego nie podzielam twojej radości. Tylko dlatego, Rozstaniemy się, a ja marzyłem, że zawsze będziemy razem jak teraz. Nie, nie jak teraz, kiedy jesteśmy biednymi, ulicznymi grajkami, ale jak kiedyś, kiedy zostalibyśmy prawdziwymi artystami, którzy występują przed prawdziwą publicznością. * M io caro (wt) — mój drogi. * 306 II — Ależ tak właśnie będzie! Jeżeli moi rodzice są bogaci, potraktują cię jak syna i jeżeli ja pójdę do szkoły, to i ty pójdziesz. Nie rozstaniemy się, będziemy razem się uczyli. Zawsze będziemy razem, jak obaj tego pragniemy, bo ja gorąco tego pragnę. Mówię ci! — Dobrze wiem, że tego pragniesz, ale już nie będziesz sam stanowił 0 sobie.. — Posłuchaj! Skoro rodzice mnie szukają, to znaczy, że mój los nie jest im obojętny, a zatem kochają mnie i nie odmówią mojej prośbie. A ja poproszę, aby uszczęśliwili tych, którzy byli dla mnie dobrzy, którzy mnie kochali, kiedy byłem sam na świecie: matkę Barberin, Acąuina — uwolni się go z więzienia — Stefcię, Aleksandra, Beniamina, Lizę i ciebie. Lizę zabiorą do siebie, wykształcą, wyleczą, a ty razem ze mną pójdziesz do szkoły. Oto jak będzie, jeżeli moi rodzice są bogaci, a wiesz, że chciałbym bardzo, aby byli. — A ja chciałbym, aby byli biedni. — Głupi jesteś. — Może i jestem. Przywołał Capiego, bo akurat zatrzymaliśmy się na posiłek. Wziął psa na ręce i zwrócił się do niego jak do kogoś, kto rozumie i potrafi odpowiedzieć. — Prawda, mój kochany Capi; że i ty wolałbyś, aby Renu miał biednych rodziców? Capi, jak zawsze kiedy usłyszał moje imię, zaszczekał radośnie 1 przyłożył prawą łapę do piersi. — Bo gdyby byli biedni, żylibyśmy jak dotychczas, we trzech: szlibyśmy, dokąd byśmy chcieli, i nie mielibyśmy innych zmartwień prócz tego, jak się spodobać publiczności. — Hau! Hau! — szczekał Capi. — Natomiast jeżeli są bogaci, Capi pójdzie do budy na podwórzu i może go wezmą na łańcuch. Piękny, żelazny łańcuch, ale jednak łańcuch, bo do bogatych domów psa się nie wpuszcza. Dotknęło mnie trochę,. że Mattia życzy mi ubogich rodziców, że nie dzieli ze mną marzeń, które rozbudziła we mnie matka Barberin, a ja tak chętnie się im poddałem. Ale z drugiej strony ucieszyłem się, zrozumiawszy, że smutek Mattii wypływa z jego uczuć: z przyjaźni do mnie i z żalu, że możemy się rozstać. Nie mogłem mu więc brać za złe czegoś, co w gruncie rzeczy było jedynie dowodem 307 przywiązania. Kochał mnie, myślał tylko o naszej przyjaźni i nie chciał, abyśmy się rozłączyli. Gdyby nie konieczność zarabiania na chleb, szedłbym szybciej i nie zważał na protesty Mattii. Musieliśmy jednak występować w większych wsiach i — czekając, aż moi rodzice zechcą podzielić się ze mną swoim bogactwem — zbierać z trudem, tu i tam skąpe grosiki. Droga z Chavanon do Dreuzy zajęła nam zatem więcej czasu, niż przypuszczałem. > Ale prócz troski o chleb mieliśmy jeszcze inną — żeby zarobić jak najwięcej, pamiętałem bowiem -słowa matki Barberin, że z całym moim przyszłym bogactwem nie* mogę jej bardziej uszczęśliwić, niż ją uszczęśliwiłem przy mojej biedzie. Chciałem więc i Lizę tak samo uradować