To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Dla mnie w każdym razie była to pusta kobieta. W kolonii jednak, e kobiety są taką rzadkością, nie można być zbyt wy- irednym i Ballard, a nawet Manning, mogli trafić jeszcze zej. - Słuchaj, Edward — powiedziałem po skończeniu li-— napisałeś kiedyś do Williama, że Stirling robi wszys-po partacku i że jest niedbały. I to jeszcze zanim się i li wiedziałeś o kradzieży. Czy jego partactwo, kiedy pa-t rżysz teraz wstecz, ma według ciebie coś wspólnego z krążą? Pytam dlatego, że Stirling, jeżeli jest w spisku, może się chcieć tym zasłaniać, zwłaszcza że wieść o kra-il/.ieżach dotarła już do Londynu. — Nie — odparł z pełnym przekonaniem — ani jedno, ini drugie. Na jeden albo dwa listy odpisał mi z opóźnieniom, lecz nic mu na to nie powiedziałem; najprawdopo- 11 ibniej nawet nie przypuszcza, że mamy o nim taką opinię, a Bóg raczy wiedzieć, może wcale tak nie jest. To je-ilen wielki bałagan, jak musiałeś zauważyć. Niewiele właś- i wie wiem o Stirlingu. — Chyba jednak wiesz, że Peter miał romans z jego córką? Uświęcony licznymi poronieniami za pomocą zielonych owoców kalabasy... Zareagował natychmiast mocnym rumieńcem, a ja mówiłem dalej ze spokojem: —¦ Wspominam o tej przykrej historii, bo mógł być źle usposobiony do Petera właśnie z tego powodu. Kwarteroni miewają czasem dość silne poczucie honoru. — Naprawdę nie wiem — odrzekł po chwili zastanowienia — ale powszechnie wiadomo, że Stirling wskoczyłby w ogień za twoją rodzinę, i ma ku temu wszelkie powody. — Oczywiście, ale czy nie przeceniasz powodów w takich okolicznościach? Naturalnie, że jest dumny z przynależności do rodziny Beckfordów, bez względu na to, co Beckfordo-wie dla niego zrobili. Słyszałem, że w tych ludziach więzy krwi są silniejsze, niż powiedzmy u mnie czy u Thomasa. 69 I Istotne jest jednak to, że Ballard też jest Beckfordem. Ballard i Stirling pochodzą od tego" samego dziada, ja zresztą też. Pomyślałeś o tym? — Nie... Oczywiście, że nie... — Wiem, Edwardzie, że to temat drażliwy dla ciebie. Ale postawmy sprawę jasno: przecież podejrzewałeś Bal-larda. — Nie z tego powodu — mówił usiłując zdobyć się na taką szczerość, na jaką tylko pozwalało kłamstwo. — Nie dotyczy to Stirlinga. Przez chwilę myślałem o Ballardzie, bo jego plantacja graniczy z plantacją Williama. — Dlaczego nie powiedziałeś tego od razu? — Byłem przekonany, że wiesz o tym dobrze. Poza tym to niczego jeszcze nie dowodzi. — To prawda. A więc przykro ci będzie, jak powiem, że ci nie wierzę? Przełknął to, ale zauważyłem, że moja władza nad Edwardem Manningiem znacznie wzrosła. Zatęskniłem do momentu, gdy będę mógł roztoczyć taką samą władzę nad Samem Stirlingiem, ponieważ wtedy będę mógł zmierzyć się bezpośrednio z Ballardem, a może i we mnie odezwał się głos krwi; nie wypowiem się jednak na ten temat. ROZDZIAŁ CZWARTY Michael Mulcahy, poprzedni strażnik więzienny w Spa-nish Town, mieszkał na małej plantacji za miastem, głęboko w sawannie i z dala od drogi. Od dłuższej chwili stałem spokojnie przed jego domem w niedzielny ranek, kiedy to wyruszyłem z Kingston na koniu przez dolinę Cobre; nie dlatego, żebym się obawiał niepomyślnych wiadomości, ale byłem zafascynowany domem, starą hiszpańską estancją, i całym otoczeniem. Po raz pierwszy wtedy wyjechałem z Kingston nie licząc przejażdżek z Dorotą nad zatokę i wizyt w Constant Springs. Wtedy jednak zawsze miałem jakiegoś współtowarzysza podróży, przy czym ani dla Thoma-sa, ani dla Doroty przyroda nie była godna uwagi; zjawisko 70 dość powszechne na wyspie, nawet wśród kobiet, które same lubią być ośrodkiem zainteresowania, jak żona Man-ninga. Dla tych kobiet, które są albo będą żonami mężczyzn z tej wyspy, ziemia Jamajki i jej płody sprowadzają się do określenia „plantacyjny" i „jadalny"; i któż ośmieli się zaprzeczyć, że nie są to wybitnie kobiece zwroty? Ale wróćmy do plantacji. Otóż plantacja Michaela Mulcahy'ego była opuszczoną plantacją kakaową, jakie często można spotkać pośród ¦chłodnych, ciemnych lasów: resztki po plantacjach kakaowych, które w większości zniszczył cyklon w 1673 roku. Małe drzewka są nieodporne na wpływy przyrody, owoce dojrzewają długo, toteż zbiorów z tych plantacji od dawna zaniechano, a Mulcahy, jak odniosłem wrażenie, nie był wyjątkiem od reguły. Wykazał nawet pewną troskę o swą ziemię i usiłował posadzić chyba trochę kartofli obok białych słodkich patatów, ale zarzucił ten pomysł przekonawszy się, że kartofle sprowadza się z Irlandii, a kakao głównie z Hiszpanii, niech więc zgodnie z wolą Bożą płynie sobie woda po tej ziemi, niech sobie rosną na niej drzewa, paprocie i liany —¦ te nieokiełznane siły przyrody, których prawdziwą wartość mógł tylko ocenić ktoś, kto był strażnikiem więziennym. Tropikalny las ze swoją obfitą roślinnością działa na mnie depresyjnie, lecz sceneria, którą Mulcahy codziennie oglądał, była naprawdę zachwycająca. Kwiatów rosło tu mnóstwo, zwłaszcza cudowne róże jamajskie, nad małym strumykiem niskie bambusy; pośród nieprzebytej gęstwiny palm areka sterczało kilka wysokich tamaryndow-i'ów obsypanych kiściami białych kwiatów o słodkim zapachu, a wśród tego wszystkiego chyląca się, wysmagana burzami i wichrami chata, niczym grota w tym ogrodzie, oplatana pełzającymi i pnącymi się roślinami, przypominała gigantyczne gniazdo wielkiego orła; dokoła furkotały kolibry, te najmniejsze ptaszki świata, a gdzieś z dali dochodził wesoły śpiew innych ptaków. Kilka drzew kakaowych wynurzało się jeszcze z podszycia, ale już nie kwitły, nie widziałem bowiem żadnych czerwonych kwiatów. Ziemia l>yła grząska z powodu strumyka, zwłaszcza teraz gdy woda rozlewała się swobodnie. Michael Mulcahy miał dwa muły, 71 krowę i dwie kozy na sawannie, łowił też ryby, jak mi się przyznał; nie pokazał mi jednak swojej „ąuasheba". Ktoś w Kingston mówił mi, że niewiele ma do powiedzenia u' swojej Murzynki. Kontrast Spanish Town z Kingston był ogromny. Była właśnie pora suszy