To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Nie wydaje mi się, by ten trotyl został kiedykolwiek użyty, ale Martinetti planował dokonanie na polu wybuchu w celach pirotechnicznych, stosując metody, jak wiem teraz, prostackie i niewłaściwe. Później Niemców zastąpili marynarze z De-cima Mas; objęli stanowiska nad rzeką, dokładnie na skrzyżowaniu, przez które o szóstej wieczorem przechodziły dziewczęta z gimnazjum Matki Bożej Wspomożycielki. Chcieliśmy namówić tamtych z Decima (nie mogli chyba mieć po więcej niż osiemnaście lat), by z wiązki niemieckich ręcznych granatów, tych z długą rączką, wyrwali zawleczki, tak żeby wybuch nastąpił w rzece dokładnie w momencie, kiedy pojawią się dziewczyny. Marinetti doskonale wiedział, jak się do tego zabrać i jak obliczyć czas. Wyjaśnił to majtkowi i efekt był wspaniały: rozległ się huk i słup wody wzbił się z rzeki, kiedy dziewczęta wychodziły zza rogu. Rzuciły się z piskiem do ucieczki, a my i marynarze pękaliśmy ze śmiechu. Zapamiętaliby te dni chwały, po stosie de Molaya, ci, którzy przeżyli Coltano. Główną rozrywką chłopaków ze Ścieżki było zbieranie łusek i różnych fragmentów uzbrojenia, których po ósmym września nie brakowało - stare hełmy, ładownice, chlebaki, a nawet całe naboje. Z nabojami postępowało się następująco; trzymając łuskę w dłoni, wsuwało się pocisk w dziurkę od klucza, naciskało łuskę, pocisk wychodził i dołączał do kolekcji. Z prochu wydobytego z łuski (czasem były to wąziutkie wstążki bali-stytu), układało się, by je następnie podpalić, kręte ścieżki prochowe. Łuska, najcenniejsza, jeśli była nowa, wzbogacała Armię. Dobry kolekcjoner miał ich mnóstwo i bawił się ustawiając oddziałami według faktury, koloru, kształtu i wysokości. Były więc pułki piechoty, czyli łuski od pistoletów maszynowych albo stenów, następnie chorążowie i kawaleria - karabin, dziewięćdziesiątka jedynka (garandy widzieliśmy tylko u Amerykanów) - i przedmiot największych westchnień, sztab główny, czyli łuski od karabinu maszynowego. Byliśmy pochłonięci tymi pokojowymi zabawami, ale Martinetti obwieścił pewnego dnia, że nadszedł moment. Do bandy znad Kanałka posłano list z wyzwaniem, które tamci przyjęli. Bitwa miała być stoczona na terenie neutralnym, za stacją kolejową. Jeszcze tego samego wieczoru o dziewiątej. Nadeszło późne letnie popołudnie, gnuśne, a jednocześnie zapowiadające wielkie wydarzenia. Każdy wyposażył się w najstraszliwszą broń, dobierając pałkę, którą najwygodniej byłoby władać, napychając ładownice i chlebaki mniejszymi i większymi kamieniami. Ktoś z rzemienia karabinu sporządził sobie bicz, broń straszliwą, jeśli ma się pewną rękę. W tych wieczornych godzinach wszyscy czuliśmy się jak bohaterowie, a ja najbardziej. Było to podniecenie przed atakiem, cierpkie, bolesne, wspaniałe - żegnaj, ukochana, żegnaj, to twardy i słodki trud być wojownikiem, szliśmy złożyć naszą młodość w ofierze, jak uczono nas w szkole przed ósmym września. Martinetti przygotował bardzo rozsądny plan: pokonamy nasyp kolejowy na północ od stacji i zajdziemy ich od tyłu, nieoczekiwani i praktycznie już zwycięzcy. Potem decydujący atak i żadnego pardonu. O zmierzchu przeszliśmy przez nasyp, z trudem pnąc się po stromiź-nie, jako że byliśmy obładowani kamieniami i pałkami. Kiedy znaleźliśmy się na szczycie nasypu, zobaczyliśmy, że tamci zajęli stanowiska za stacyjnymi ubikacjami. Dostrzegli nas natychmiast, bo podejrzewali, że nadciągniemy z tej właśnie strony. Nie pozostało nam nic innego, jak ruszyć do przodu, zanim ochłoną ze zdumienia oczywistością naszego manewru. Nie wydano nam wódki przed atakiem, ale i tak rzuciliśmy się z wyciem na przeciwnika. To, o czym chcę opowiedzieć, zdarzyło się sto metrów przed stacja. W tym miejscu zaczynały się pierwsze domy, które, choć nieliczne, tworzyły siatkę wąskich uliczek. Tak się złożyło, że grupa najodważniejszych ruszyła do natarcia, podczas gdy ja - na swoje szczęście - oraz kilku innych zwolniliśmy kroku i zajęliśmy stanowiska za rogami domów, obserwując wszystko z daleka. Gdyby Martinetti podzielił chłopaków na awangardę i ariergardę, spełnilibyśmy z honorem nasz obowiązek, ale taki właśnie szyk został przyjęty samorzutnie. Zapaleńcy z przodu, tchórze z tyłu. l z naszych stanowisk, przy czym moje było najbardziej z tyłu, obserwowaliśmy starcie. Do którego nie doszło. Dwie armie, zgrzytając zębami, stanęły w odległości kilku metrów od siebie, a następnie obaj dowódcy wystąpili przed szeregi i przystąpili do rokowań. Istna Jałta. Postanowili podzielić się strefami wpływów i przepuszczać w razie potrzeby przez swoje terytoria, zupełnie jak chrześcijanie i muzułmanie w Ziemi Świętej. Balans (to chyba z francuskiego!) uległ zachwianiu i rycerska solidarność przeważyła nad perspektywą nieuniknionej bitwy. Każdy pokazał się z najlepszej strony