To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Jej magia była znacznie silniejsza. Mimo to zniknęła wraz z jej śmiercią i pozostała tylko magia Jaira. Zawsze jednak istniały opowieści o Walkerze Bohu i jego magii. Par pamiętał, że jego stryj czasem potrafił mu opowiadać o tym, co dzieje się w innych miejscach i o czym w żaden sposób nie mógł wiedzieć, a jednak wiedział. Zdarzało się, że jego stryj potrafił samym spojrzeniem wprawiać w ruch przedmioty, a nawet ludzi. Czasem potrafił również powiedzieć, o czym człowiek myśli. Patrzył na kogoś i mówił mu, żeby się nie martwił, że to lub owo się wydarzy, i okazywało się, że o tym właśnie ów ktoś myślał. Oczywiście było możliwe, że jego stryj był po prostu dość przenikliwy, by odgadnąć, o czym ktoś inny myśli, i tylko wyglądało to tak, jakby potrafił czytać w jego myślach. Lecz posiadał również umiejętność radzenia sobie z kłopotami - usuwał je niemal w chwili ich zaistnienia. Każde zagrożenie zdawało się ustępować, gdy on się pojawił. Sprawiało to wrażenie czarów. Stryj zawsze dodawał Parowi zachęty, kiedy widział, że chłopiec próbuje posługiwać się pieśnią. Przestrzegał go, że musi się nauczyć panować nad obrazami, ostrożnie się nimi posługiwać, starannie dobierać sposoby odsłaniania swej magii przed innymi. Walker Boh był jednym z nielicznych ludzi w jego życiu, którzy nie obawiali się jej mocy. Gdy więc tak siedział z pozostałymi w ciszy górskiego wieczoru, wspominając stryja, jego ciekawość i chęć dowiedzenia się czegoś więcej ożyła na nowo, aż w końcu im uległ i zapytał Steffa, jakie powieści słyszał o Walkerze Bohu. Steff zamyślił się. - Większość z nich pochodzi od leśnych ludzi - zaczął po chwili - myśliwych, tropicieli i im podobnych, a kilka od karłów, które walczą jak ja w ruchu oporu i zapuszczają się wystarczająco daleko na północ, żeby o nim usłyszeć. Powiadają, że plemiona gnomów śmiertelnie się go boją. Podobno uważają tam Walkera Boha za coś w rodzaju ducha. Niektóre z nich wierzą, że żyje on od setek lat i jest jednym z legendarnych druidów. - Mrugnął okiem. - Myślę jednak, że to tylko takie gadanie, skoro jest waszym stryjem. - Nie pamiętam, by ktoś kiedyś twierdził, że żyje on dłużej niż jakikolwiek normalny człowiek. - Par potrząsnął głową. - Pewien jegomość przysięgał mi, że wasz stryj rozmawia ze zwierzętami i że zwierzęta go rozumieją. Mówił, że widział na własne oczy, jak wasz stryj podszedł do górskiego kota, wielkiego jak bawół, i rozmawiał z nim tak samo, jak teraz ja z wami. - Mówiono, że Coglin potrafi to robić - wtrącił Coll, nagle zaciekawiony. - Miał kota imieniem Szept, który wszędzie za nim chodził. Strzegł jego siostrzenicy Kimber. Ona również nazywała się Boh, prawda, Par? Brat kiwnął głową, przypominając sobie, że ich stryj przyjął nazwisko swej rodziny ze strony matki. Wydawało mu się to teraz dziwne, ale nie pamiętał, żeby jego stryj kiedykolwiek używał nazwiska Ohmsford. - Jest jeszcze jedna opowieść - rzekł Steff, po czym zamilkł na chwilę, by odświeżyć w pamięci szczegóły. - Słyszałem ją od tropiciela, który znał odległe zakątki Anaru lepiej niż ktokolwiek inny i, jak sądzę, znał również Walkera Boba, chociaż nigdy by się do tego nie przyznał. Powiedział mi, że przed dwoma laty do Darklin przywędrowała z Ravenshornu istota zrodzona w czasach dawnej magii i zaczęła się karmić życiem, które tam znalazła. Walker Boh wyruszył na jej poszukiwanie, stanął z nią twarzą w twarz, po czym stwór odwrócił się i po prostu wrócił tam, skąd przyszedł. - Steff pokręcił głową i wolno potarł dłonią podbródek. - To daje do myślenia, co? - Wyciągnął ręce w stronę ognia. - Właśnie dlatego mnie przeraża, ponieważ wydaje się, że nie ma niczego, co by budziło jego lęk. Powiadają, że pojawia się i znika jak duch, ukazuje się na chwilę, by w następnej pierzchnąć jak nocny cień. Nie wiem nawet, czy cieniowce budzą w nim strach. Sądzę, że nie. - Może jego powinniśmy o to zapytać - zasugerował Coll z przekornym uśmiechem. - Właśnie, może powinniśmy. - Steff rozchmurzył się. - Proponuję, żebyś ty to zrobił! - Roześmiał się. - Ale to przypomina mi o czymś. Czy góral opowiadał wam już, jak się poznaliśmy? Bracia Ohmsfordowie przecząco pokręcili głowami i pomimo głośnych pomruków Morgana, Steff zaczął im opowiadać historię ich pierwszego spotkania. Przed jakimiś dziesięcioma miesiącami Morgan łowił ryby na wschodnim krańcu Tęczowego Jeziora, u ujścia Srebrnej Rzeki, kiedy potężny podmuch wiatru przewrócił jego łódź, zrzucając z niej cały sprzęt, tak że chłopak musiał wpław dopłynąć do brzegu. Przemoczony i zmarznięty, usiłował właśnie bezskutecznie rozpalić ognisko, kiedy nadszedł Steff i pomógł mu się osuszyć. - Sądzę, że umarłby z zimna, gdybym się nad nim nie zlitował - kończył karzeł. - Porozmawialiśmy, opowiedzieliśmy sobie ostatnie wieści. Zanim zdążyłem się zorientować, znajdował się już w drodze do Culhaven, żeby się przekonać, czy życie w krainie karłów jest rzeczywiście tak straszne, jak mu je opisałem. - Rzucił rozbawione spojrzenie na zgnębionego Morgana. - Potem wciąż wracał, za każdym razem z jakimś małym podarkiem dla babci i cio-teczki, a także dla Ruchu. Sumienie nie pozwala mu widocznie pozostawić spraw swojemu biegowi. - Och, na litość boską! - wykrztusił zakłopotany Morgan. Steff roześmiał się i jego donośny głos wypełnił nocną ciszę