To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Podszedł do plakietki zastanawiając się, jak przestać być człowiekiem i stać się przedmiotem z brązu i drewna, wiszącym na ścianie gabinetu. - Chcesz, żebym ci pomógł, Mayerson? - spytał Palmer Eldritch. - Tak - odparł. Jakaś siła zachwiała nim; rozłożył ramiona, żeby zachować równowagę, i nagle leciał, spadał w bezdenny, zwężający się tunel. Czuł, jak ściany zaciskają się wokół niego, i wiedział, że popełnił błąd. Palmer Eldritch raz jeszcze go przechytrzył, zademonstrował władzę, jaką miał nad każdym, kto zażywał Chew-Z; zrobił coś i Barney nawet nie wiedział co, ale z pewnością nie to, co mówił, co obiecał. - Niech cię szlag, Eldritch - powiedział Barney, nie słysząc swojego głosu, niczego nie słysząc; spadał i spadał, zupełnie nieważki, nie będący już nawet widmem. Grawitacja przestała działać, widocznie także zniknęła. Zostaw mi coś, pomyślał. Proszę. Uświadomił sobie, że to modlitwa, której już nie wysłuchano; Palmer Eldritch zrobił swoje dawno temu i teraz już za późno, zawsze było za późno. Zatem muszę doprowadzić do procesu, powiedział sobie Barney; jakoś wrócę na Marsa, połknę toksynę, spędzę resztę życia w sądach międzyplanetarnych- i wygram. Nie ze względu na Leo czy P. P. Layouts, lecz ze względu na siebie. Nagle usłyszał śmiech. To był śmiech Palmera Eldritcha, ale wydobywał się z... Jego własnych ust. Spojrzawszy na swoje ręce ujrzał najpierw lewą, bladoróżową, pokrytą skórą z drobnymi, niemal niewidocznymi włoskami, a później prawą; jasną, błyszczącą, perfekcyjnie ukształtowaną sztuczną rękę o wiele lepszą od oryginalnej, utraconej przed laty. Teraz wiedział, co mu uczyniono. Dokonano potwornej - przynajmniej z jego punktu widzenia - przemiany i być może wszystko, co się do tej pory wydarzyło, zmierzało właśnie ku temu. To mnie zabije Leo Bulero, uświadomił sobie Barney. To o mnie będzie mówił ten napis na pomniku. Teraz ja jestem Palmerem Eldritchem. W takim razie, pomyślał, gdy tymczasem świat wokół niego zaczai przybierać konkretną formę, ciekawe, jak mu idzie z Emily. Mam nadzieję, że kiepsko. 12 Z szeroko rozłożonymi ramionami rozciągał się od układu Proximy Centauri do samej Ziemi, i nie był człowiekiem; nie wrócił jako taki. I miał ogromną władzę. Mógł przezwyciężyć śmierć. Jednak nie był szczęśliwy. Z jednej prostej przyczyny: był samotny. Próbował temu zaradzić; zadał sobie wiele trudu, aby pociągnąć za sobą innych. Jednym z nich był Barney Mayerson. - Mayerson - powiedział tonem towarzyskiej pogawędki - co, do diabła, masz do stracenia? No, powiedz sam; jesteś skończony. Nie masz kobiety, którą kochasz, i żałujesz tego, co było. Wiesz, że obrałeś w życiu zdecydowanie zły kurs i nikt cię do tego nie zmuszał. I nie można tego naprawić. Nawet jeśli przyszłość będzie trwać milion lat, nie odzyskasz tego, co utraciłeś - dobrowolnie. Nadążasz za tokiem mojego rozumowania? Milczenie. - I zapominasz o jednym - ciągnął po chwili. - Ona .cofnęła się w rozwoju w wyniku tej nędznej terapii ewolucyjnej, jaką zaaplikował jej ten niemiecki konował w jednej ze swych klinik. Oczywiście, była na tyle sprytna - a właściwie jej mąż był na tyle sprytny - że kazał jej zaniechać terapii, tak że wciąż robi garnki, które się sprzedają; aż tak się nie cofnęła. Jednak... nie spodobałaby ci się taka, jaka jest teraz. No wiesz; odrobinę płytsza, trochę głupsza. Nawet gdybyś ją odzyskał, nie byłoby tak, jak dawniej; byłoby inaczej. Znów czekał. Tym razem usłyszał odpowiedź. - No i dobrze! - Dokąd chciałbyś się udać? - pytał dalej. Na Marsa? Akurat. W porządku, a więc na Ziemię. - Nie - odparł Barney Mayerson, nie on sam. - Wyemigrowałem na ochotnika. Miałem dość; byłem skończony. - No dobrze. Nie na Ziemię. Zobaczymy. Hmm... - Zastanawiał się. - Do Proximy - powiedział. - Nigdy nie widziałeś układu Proximy ani Proxów. Ja jestem mostem, wiesz? Między dwoma układami. W każdej chwili mogą dostać się do Układu Słonecznego - przeze mnie. Aleja ich nie wpuszczam. Chociaż coraz bardziej się niecierpliwią. Zachichotał. - Ustawiają się w kolejkach. Jak dzieciaki za biletami na poranek. - Zamień mnie w kamień. - Dlaczego? - Żebym nic nie czuł- odparł Barney Mayerson. - Nie ma już nic, czego bym chciał. - Nie chciałbyś być razem ze mną częścią jednego, homogenicznego organizmu? Brak odpowiedzi. - Pomógłbyś mi realizować moje plany. A mam ich wiele, i na dużą skalę - przedsięwzięcia Leo są przy nich niczym. Oczywiście, myślał, Leo niedługo mnie zabije