To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Jego pośladki podskakiwały rytmicznie w kusych kąpielówkach. Kojarzyły się Peterowi z oblepionymi ciastem tłokami. - Co się stało? - spytał burkliwym głosem Tom, gdy go mijali. Peter nie słuchał odpowiedzi Carvera (który pomny przestrogi żony odpowiedział Doktorowi, nie zatrzymując się) i spojrzał w stronę skrzyżowania, sprawdzając, czy nie nadjeżdża hondą luminą jego żona. Ale nic nie jechało, tylko na Niedźwiedziej, po tej stronie co dom Abelsonów, stała jakaś furgonetka. Jaskrawa żółć jej lakieru aż krzyczała. Przypuszczał, że tę jaskrawość auto zawdzięcza częściowo zmieniającemu się przed burzą światłu, ale i tak oczy go bolały od samego patrzenia. Pewnie jacyś smarkacze - pomyślał. - Któż inny chciałby jeździć czymś w takim kolorze. Bardziej zresztą przypominała pojazd rodem ze "Star Trek" niż normalną furgonetkę albo... Uderzyła go pewna myśl. Niezbyt przyjemna. - Dave? - zawołał. Carver obejrzał się. Nad kąpielówkami wisiał mu spieczony słońcem brzuch, oblepiony zaschniętą pianą z mydlin. - Czym przyjechał ten facet, co zabił Cary'ego? - Czerwoną furgonetką. - Prawda - wtrącił się Ralph. - Czerwona była, jak Strzała Szlaku. Peter już prawie go nie słuchał. Słowo "furgonetka" drążyło mu mózg, a żołądek miał tak ściśnięty, jakby go ktoś skręcił korbą. - Nąjczerwieńsza na świecie - dodała Kirsten. - Też ją widziałam. Patrzyłam akurat przez okno i widziałam, jak jedzie. David, idziesz wreszcie? - Jasne - odrzekł jej mąż i pociągnął samochodzik dalej. Kiedy David się odwrócił, Peter (któremu minęła chwilowa słabość) nagle pokazał Ralphiemu język. Twarz zaskoczonego chłopca wyglądała komicznie. W stronę Jacksona sunął z rękami w kieszeniach Stary Doktor. W górze przetoczył się grzmot. Podnieśli obaj głowy i ujrzeli zalegające na niebie nad Topolową warstwy ciemnych chmur. Nad śródmieściem Columbus już się ostro błyskało. - Deszcz będzie jak diabli - rzekł weterynarz. Włosy miał białe, cienkie, rzadkie jak u niemowlaka. - Mam nadzieję, że zdążą porządnie przykryć ciało, zanim się rozpada. - Przerwał, wyjął jedną rękę z kieszeni i przesunął nią ponad brwią, jakby chciał odpędzić początki bólu głowy. - Straszna historia. To był świetny chłopak. Grał w baseball. - Wiem. Peter przypomniał sobie śmiech Cary'ego, gdy mu przepowiedział, że w przyszłym roku da popalić na trzeciej bazie. Poczuł nagły ból w żołądku, który to organ (nie zaś serce, jak twierdzą poeci) najsilniej reaguje na ludzkie emocje. Nagle rzeczywistość dotarła do niego w pełni. Cary Ripton nie zadebiutuje w przyszłym roku na trzeciej bazie w Wentworth Hawks; Cary Ripton nie wpadnie wieczorem przez kuchenne drzwi, pytając, co jest na kolację; Cary Ripton odleciał do Krainy Nigdy-Nigdy, pozostawiwszy za sobą cień. Stał się teraz jednym z Zaginionych Chłopców. Kolejny piorun trzasnął tak blisko i głośno, że Peter aż zadrżał. - Słuchaj - zwrócił się do Toma. - Mam w garażu kawał folii, prawie wielkości plandeki na samochód. Jeżeli go przyniosę, pójdziesz tam ze mną i pomożesz mi go przykryć? - Sierżantowi Entragianowi może się to nie spodobać - rzekł starszy pan. - Pieprzyć sierżanta Entragiana, taki sam z niego gliniarz jak ze mnie - odparł Peter. - Wywalili go w zeszłym roku na zbity pysk za łapówki. - A policja, jak przyjedzie? - Ich też mam gdzieś - oznajmił Peter. Nie rozpłakał się jeszcze, lecz głos mu dziwnie zgrubiał i zaczął lekko drżeć. - To był fajny chłopak, naprawdę kochany dzieciak, a jakiś bandzior zestrzelił go z roweru jak Indianina z konia w westernie Johna Forda. Zacznie padać i zmoknie. Chciałbym móc powiedzieć jego matce, że chociaż tyle dla niego zrobiłem. Więc pomożesz mi czy nie? - No cóż, skoro tak stawiasz sprawę... - odparł Tom i klepnął Petera w ramię. - Chodź, belferku, do roboty. - Dobry z ciebie człowiek. 5 Kim Geller przespała całą akcję. Wciąż jeszcze drzemała na zaścielonym łóżku, kiedy Susi wraz z Debbie Ross - ową rudowłosą, która tak zauroczyła Cary'ego Riptona - wpadły nagle do pokoju i ją obudziły