To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Był już za stary, kiedy zmarła, i miał zbyt sztywne palce. Ale te kilka pojedynczych kartek zawsze wzbudzało w nim uczucie, że ona jest gdzieś w domu, niewidoczna, niesłyszalna, jak lekki powiew i powietrza. Ilona, pomyślał Waverley. Czy rzeczywiście mógłby się z nią spotkać? Być może Bob Stroup coś pomylił. Być może człowiek, którego zabili, wymyślił pierwszą lepszą historyjkę, jaka mu przyszła do głowy w desperackim wysiłku utrzymania się przy życiu. Jednak Bob Stroup nie miał takiej wyobraźni. To właśnie czyniło z niego wspaniałego zabójcę. A jeśli ten człowiek naprawdę to powiedział, Bob przekazałby to Waverleyowi bez emocji i bez upiększeń. Ktoś, kto przedzierał się przez nieprzyjacielską dżunglę tylko po to, by odnaleźć faceta, który już prawie nie żył, nie musi zmyślać takich historyjek. Prawdopodobnie w ogóle by nie potrafił. Lokaj przyniósł Waverleyowi brandy z wodą sodową. Był lekko zdumiony, widząc, że Waverley wyjął chusteczkę i ociera łzy z oczu. ROZDZIAŁ XVIII Bali Randolph obudził się, gdy ktoś łagodnie potrząsnął go za ramię. Było już jasno; światło przeświecało przez bambusowe żaluzje. Miało perłoworóżowy kolor, jakby słońce świeciło przez welon z różowego balijskiego jedwabiu. Odwrócił głowę i ujrzał stojącą nad nim Wandę, ubraną tylko w koszulę z podwiniętymi rękawami. — Co się stało? — spytał. Pocałowała go w czoło. — Michael czeka na ciebie na zewnątrz. Randolph sięgnął po zegarek. — Już piąta? Mam wrażenie, jakbym dopiero co zamknął oczy. — Nie powinieneś przesiadywać do późna, rozmawiając z doktorem Ambarą. — Doktor Ambara jest fascynującym człowiekiem. Wanda odsunęła się od moskitiery Randolpha, a on usiadł i przeciągnął się. Przez przydymiony muślin obserwował ją, jak idzie do okna i unosi żaluzję. Stało się dla niego jasne, że ona podoba mu się bardziej niż kiedykolwiek jakakolwiek kobieta z wyjątkiem Marmie. Mimo że był jej szefem, Wanda traktowała go z niewymuszoną bezpośredniością. Wyswobodził się spod moskitiery i odszukał swoje rzeczy. 288 — Coś tracze mi się z tyłu głowy — powiedział. — Dziesięć soków z balijskim rumem, oto co się tłucze — zauważyła Wanda. Kiedy poprzedniego wieczora Randolph rozmawiał z doktorem Ambarą na temat zjawisk psychicznych, odczuwał prawie nieugaszone pragnienie soku ananasowego z lodem zakropionym rumem. Zasznurował swoje płócienne buty. — Okay, idę tylko do łazienki, a potem do świątyni. Gdyby ktoś pytał o mnie, zamknij drzwi na klucz i zadzwoń do recepcji. Czy Michael przyprowadził kogoś, żeby miał na was oko? — Dwumetrowego Chińczyka w koszulce z napisem „Nakarmić świat”. — Wspaniale. Nie wiem, jak długo potrwa ta sesja, ale musimy wrócić tak, abyśmy zdążyli na samolot. — Sądzisz, że Ecker i jego przyjaciele są aż tak niebezpieczni? — Zabili Wartawę. A przynajmniej na to wygląda. Wszystko, co mówił mi Jimmy Żeberko, wydaje się nabierać sensu. Ecker — czy Reece, czy jak mu tam — jest najemnikiem Cottonseed Association. Jeśli nie chcesz robić tego, co życzy sobie Waverley Graceworthy, kochasiu, czekają cię poważne kłopoty. Szczerze wierzę, że Ecker został wysłany, aby mnie nastraszyć, kiedy będę — jak sądzi Waverley — na długich wakacjach. Albo mnie nastraszyć, albo zabić. Pamiętasz, co stało się z moją limuzyną, kiedy miała mnie odebrać z lotniska Memphis? Ktoś, kto potrafi wymyślić taką imprezę, jest także zdolny do zabijania ludzi bez zastanowienia. — Gdyby rzeczywiście chcieli, dlaczego nie spróbowali zabić cię w Memphis, zamiast posyłać Eckera taki kawał drogi? — spytała Wanda. — Tutaj jest spokojniej. Mniej podejrzeń. Co powiedziałaby balijska policja? Amerykański biznesmen traci rodzinę, popada w depresję, wiesza się w hotelowej łazience. I po wszystkim. Żadnych podejrzeń wobec moich przyjaciół z Memphis. Poza tym, jak sądzę, Waverleya i Orbusa spala chęć dowiedzenia się, po co tutaj przyjechałem. Waverley mnie nienawidzi, ale jednocześnie jest nieuleczalnie wścibski, musi wiedzieć wszystko, co robię