To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Dwoje naszych ludzi - Sylv i Yelsom pochorowali się tak mocno, że musieliśmy sporządzić dla nich sanie z kocy i włóczni, które następnie przywiązaliśmy do osłów. Yelsom zmarł po dniu męczarni. Wszyscy byliśmy chorzy w mniejszym lub większym stopniu. Pocieszałem się słabo, że przynajmniej teraz nikt nie ma sił, aby planować jakikolwiek bunt. Zaklęcie nie odstępowało; ani Cassini, ani Janosz nie mogli sobie przypomnieć choćby odrobiny wiedzy magicznej, a ich przybory, narzędzia i zioła pozostawały dla nich niezgłębioną tajemnicą. Dwa dni po pochówku Yelsoma otaczający nas krajobraz uległ znacznemu przeobrażeniu. Płaskie i kamieniste podłoże ustąpiło miejsca piaszczystej równinie. Od czasu do czasu oko rejestrowało zielone plamy niskich krzaków. Raz zdawało mi się, że dostrzegam jakieś zwierzę, drobną antylopę przemykającą do kryjówki. Nigdy bym nie przypuszczał, że mogę odczuwać radość na widok pustyni, lecz tak naprawdę było. Miałem nadzieję, że najgorsze pozostawiliśmy za sobą, a pustynia stopniowo zazieleni się, zaroi wodnymi oczkami, aż wreszcie dostrzeżemy, jak teren wznosi się równomiernie wychodząc na spotkanie majestatycznym górom. Szlak wił się wśród rozpadlin, a ja zdobywałem coraz większe doświadczenie w orientowaniu się w terenie. Podchodziliśmy do takiego zagłębienia, starając się iść według wskazań kompasu w kierunku, którego Janosz konsekwentnie się trzymał. Następnie odbijaliśmy od „kursu” o dziewięćdziesiąt stopni, starannie licząc kroki. Kiedy minęliśmy głęboki jar, wracaliśmy na pierwotny szlak, szliśmy wzdłuż krawędzi, skręcaliśmy dziewięćdziesiąt stopni i ponownie odmierzywszy kroki, trafialiśmy znów na właściwą drogę. Napotykaliśmy tak wiele rozpadlin, że w końcu zaczęły doprowadzać nas do szału. Niektóre z zagłębień były wąskie, inne szerokie na jakieś pięćdziesiąt rzutów włócznią. Zastanawiałem się, w jaki sposób powstały. Może zasłyszane historie, które mimo wszystko zawierały w sobie ziarno prawdy? Spadające gwiazdy, które rozświetlały letnie noce w Orissie, nie były sygnałami od bogów, lecz skałami z daleka; prawdziwymi skałami, które mogły spaść z niebios na ziemię. Dlaczego jednak było ich tak wiele akurat tutaj, na opustoszałej, jałowej ziemi? Kiedy dumałem nad rozwikłaniem owej odwiecznej zagadki, znaleźliśmy pierwsze szczątki. Prowadzący długo nie był pewny co przed sobą widzi, i dopiero po dobrej chwili zawołał setnika Maeena. Kości bolały mnie strasznie, lecz pomimo tego dowlokłem się na początek kolumny. Janosz dołączył do mnie w chwilę później. Staliśmy dokoła resztek czegoś, co, jak przypuszczałem, było kiedyś antylopą. Nie było to całe ciało, lecz wypalona słońcem skóra jakiegoś czworonożnego stworzenia. Leżała jakieś dziesięć stóp od kolejnej rozpadliny. Kawałek dalej Maeen dostrzegł następna skórę. Sprawiała wrażenie rozdartej na strzępy. Może przez polującego kota? Kot jednak zjadłby skórę, a porzucił kości. Poszliśmy dalej. Przynajmniej mogliśmy mieć nadzieję, że natkniemy się na wodę i na wieczerzę ze świeżego mięsa. Znaleźliśmy kolejne zagłębienia i dalsze skóry. Wiedziałem, co mi przypominały - skórki po winogronach, odrzucone po wyciśnięciu soku i miąższu. Później dostrzegliśmy ciało człowieka. Został zabity w ten sam sposób: nie było śladu kości, a jedynie skóra zdarta od środka klatki piersiowej aż po stopy leżała na ziemi. Przy zwłokach nie znaleźliśmy głowy nieszczęśnika, który mógł dorównywać mi wzrostem. Nie potrafiliśmy stwierdzić, czy oglądamy ciało dzikusa, czy jakiegoś uczonego, bo nie znaleźlismy przy nim najmniejszego śladu ubrania ani broni. Janosz zaproponował, żeby zacieśnić szeregi i poruszać się ostrożnie, szczególnie w okolicach zarośli. Możliwe, że jakiś wielki kot schwytał tego człowieka i oderwał mu głowę. Nikt nie wystąpił z ciekawszą teorią. Właśnie okrążaliśmy kolejny dół, kiedy zupełnie niespodziewani, ziemia usunęła nam się spod nóg. Wykonując rozpaczliwe ruchy w ruchomy piasku, zsuwaliśmy się w kierunku dna zagłębienia. Dostrzegłem jednego z osłów... tego, który dźwigał nasze skrzynie ze skarbami. Staczał się w dół, rycząc panicznie, a dokoła niego sypał się kaskadą grad złotych monet. Jakiś tarczownik próbował za wszelką cenę wydostać się na górę...