To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Tutaj – odwrotnie. Czyż lekarze nigdy nie nauczą się, że człowiek stanowi jedność psychofizyczną?! Tak mówiłaś, i nie tylko mówiłaś, swoich chorych badałaś sama internistycznie, systematycznie kazałaś robić przeróżne analizy. Pamiętasz tego chorego, którego przysłano z postawioną przez psychiatrę diagnozą: depresja endogenna? Takie miał rozpoznanie, a ty przychodziłaś do domu zachmurzona, niespokojna – ty nie opuszczałaś swoich chorych, gdy wracałaś po pracy do domu, przynosiłaś do domu najbardziej dręczące cię przypadki; to był stały temat, rozważałaś głośno i po cichu, przyglądałem się, słuchałem: co za satysfakcja, taka troska w epoce, gdy lekarze sobie bimbają, więc przychodziłaś zachmurzona, niespokojna. – Coś mi tu się nie podoba – mówiłaś z zabawnym uporem – depresja depresją, a on mi wygląda na żołądkowca. Naturalnie kazałaś zrobić analizy i pewnego dnia oznajmiłaś z triumfem: – Wiesz, co on ma, ten facet z rzekomą depresją endogenną? Ma lamblie. A Langer już go wyznaczył na wstrząsy elektryczne! Nie przysporzyły ci sympatii kolegów, szefów zwłaszcza, te lamblie, tym bardziej że uwielbiasz się chwalić swoimi sukcesami, zwłaszcza tymi, które wykazują nieudolność innych (zakasować wszystkich, zakasować wszystkich), jak nie przysporzyło ci sympatii uratowanie małego Terrin-który-miał-umrzeć, ale kiedy obejrzawszy madame Magrichon wpisałaś do karty, co twoim zdaniem należy chorej dawać, posłuchano, bez mrugnięcia okiem posłuchano, i madame Magrichon ożyła, a ja teraz żałuję, że poprzestałem na madame Magrichon, że nie zaprowadziłem cię również na parter, na parter mojej udręki, gdzie największe mdłości. Nie wiedziałem, że madame Neusberger jest jeszcze bliższa śmierci niż madame Magrichon, a może zresztą nie miałem siły przekroczyć progu tego pokoju, nie miałem już siły przestąpić tego progu, nie wiem, może nie miałem siły. W każdym razie jestem już na parterze i tu zostanę, na parterze bowiem mieści się sala jadalna, służąca zarazem za salę zebrań grupy (chorzy z zespołem leczącym), podczas mego dziennego stażu wziąłem udział w dwóch takich zebraniach, a uczestniczyłem w ilości zebrań nieskończonej, od siódmej do jedenastej przeciętnie trzy, taki system pracy; polega to na tym, że zespół stale się zbiera, żeby mówić o chorych, a przy okazji mówienia o chorych wylewać wzajemne żale, urazy, kompleksy; rozumiem, Marto, jak bardzo musiało ciebie to denerwować, ciebie, która jesteś lekarzem z prawdziwego zdarzenia, a poza tym przyzwyczajona do innego systemu pracy. – Ja nie mam czasu zobaczyć chorych – mówiłaś coraz bardziej zmęczona, coraz bardziej zniechęcona – czas, który wykroję z zebrań, muszę przeznaczyć na pisaninę, dwa razy w tygodniu ambulatorium, a wiesz, jak się tu ocenia przyjmującego w ambulatorium lekarza? Według ilości pacjentów, rozumiesz? Przecież to są chorzy, z którymi trzeba porozmawiać, czasem długo, prowadzić psychoterapię, choćby behawioralną, a oni – na ilość! To bardzo łatwo zapytać: „jak się pani czuje”, wypisać receptę i proszę, następny. Tutaj się w ogóle nie prowadzi psychoterapii! A byle co, zaraz wstrząsy elektryczne, bo to najprościej. O tym, co się dzieje na oddziale, lekarze wiedzą głównie od pielęgniarzy. 89 Ech, to było twoje największe chyba rozczarowanie: ten znakomity szwajcarski szpital, niegdyś klinika dla najbogatszych ludzi świata. Ty jedna, kosztem własnego wolnego czasu, czasem kosztem zdrowia, codziennie robiłaś obchód chorych, ty jedna brałaś ich na długie rozmowy, ty jedna prowadziłaś w ambulatorium psychoterapię, ryzykując, że będziesz na szarym końcu przy ocenie i – rozdziale premii, późnym wieczorem wracałaś do domu tak zmęczona, że już tylko mogłaś położyć się i czytać „Przekrój”, wściekałaś się na samą siebie, bo skoro inni bimbają sobie, to czemu ty, ale nie potrafiłaś inaczej, czułaś się odpowiedzialna, choć w sytuacji, gdy chorymi zajmował się zespół, nikt nie czuł się odpowiedzialny; przez całe dwa tygodnie mego dziennego stażu na każdym porannym flashu stawała sprawa owego de Crozat, który rzucił się z nożem na młodego Spaara, innymi słowy, na każdym flashu pielęgniarze próbowali uzyskać od lekarzy jakąś decyzję w sprawie tego niebezpiecznego chorego, a odbywało się to niezmiennie w ten sam sposób