To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Jednakże wskutek wydarzeń dzisiejszej nocy sprawy mogą przybrać niekorzystny dla nas obrót. Licynia utkwiła wzrok gdzieś w ciemnej przestrzeni, zmarszczyła czoło i zaczęła głaskać zwój z poezjami, jak gdyby nasz dialog zaczął ją nagle mierzić i zatęskniła do kojących wersów Safony. Kiedy po chwili znów się odezwała, jej głos był senny i rozmarzony. – Zostałam poświęcona Weście w wieku ośmiu lat. Wszystkie westalki są wybierane do służby bogini w dzieciństwie, zazwyczaj między szóstym i dziesiątym rokiem życia. Służymy przez co najmniej trzydzieści lat. Przez pierwsze dziesięć jesteśmy nowicjuszkami, uczymy się tajemnic jak Fabia. – Licynia wskazała na postać dziewczyny w mrocznym rogu pokoju. – Potem wykonujemy święte obowiązki: oczyszczamy świątynię, składamy ofiary z soli i pilnujemy wiecznego ognia, święcimy nowe świątynie, bierzemy udział w religijnych obrzędach i trzymamy straż przy świętych relikwiach. Po dwudziestu latach zostajemy nauczycielkami i przekazujemy wiedzę oraz tajemnice nowicjuszkom. Kiedy minie trzydzieści lat, wolno nam porzucić święte życie, ale nieliczne, które wybierają tę drogę, na ogół kończą nieszczęśliwie. – Westchnęła ciężko. – W domu westalek kobieta nabiera pewnych zwyczajów i oczekiwań, wpada w rytm życia, który nie przystaje do świata za murami. Większość westalek umiera tak, jak żyły: w czystej służbie bogini i jej wiecznie płonącemu ogniowi. Czasami... – Głos jej zadrżał. – Czasami, zwłaszcza we wczesnym okresie, można ulec pokusie odejścia od ślubów czystości. Konsekwencją tego jest śmierć; nie zwykła, miłosierna, ale los zbyt okropny, by nad nim rozmyślać. Ostatni taki skandal zdarzył się przed czterdziestoma laty. Dziewica z dobrego domu zginęła wtedy od uderzenia pioruna. Siła rażenia gromu rozdarła jej szatę i odsłoniła ciało. Wróżbici orzekli, że to boski znak mówiący, że westalki złamały śluby. Trzy z nich oskarżono o nieczystość wraz z ich rzekomymi kochankami i postawiono przed sądem kapłańskim. Jednej udowodniono winę, dwie pozostałe oczyszczono z zarzutów. Ludu to jednak nie zadowoliło; na ulicach wrzało, dopóki nie została powołana specjalna komisja i proces wznowiono. Tym razem wszystkie trzy kapłanki uznano za winne. – Twarz Licynii się wydłużyła, a oczy rozbłysły w świetle lampy. – Czy wiesz, jaka jest za to kara, Gordianusie? Kochanek jest publicznie biczowany na śmierć. Ponure widowisko, ale kara jest prosta i szybka. Z westalką jest inaczej. Zabiera się jej diadem i płócienną pelerynę. Sam Pontifex Maximus wymierza jej chłostę. Później ubiera się ją jak trupa, pakuje do zakrytej lektyki i niesie przez Forum na czele procesji zapłakanych krewnych: dziewczyna musi przeżyć koszmar własnego pogrzebu. Na krańcu miasta, przy bramie Kollińskiej, czeka na nią niewielki podziemny grobowiec, w którym jest łóżko, lampa i stół z jedzeniem. Miejski kat opuszcza ją po drabinie do środka, ale nic jej nie robi; westalką pozostaje osobą poświęconą bogini i żaden człowiek nie może jej zabić. Potem wyciąga się drabinę, zamyka wejście i zasypuje ziemią. Decyzja o jej życiu bądź śmierci należy teraz do Westy. – Pogrzebana żywcem... – szepnęła ochryple Fabia, nerwowo sięgając ręką do ust. – Tak, pogrzebana żywcem. – Głos Licynii był spokojny, ale zimny jak sama śmierć. Po chwili milczenia zerknęła w dół, na zgnieciony zwój Safony w ręku. – Chyba pora wyjaśnić Gordianusowi, dlaczego go tu wezwaliśmy. – Odłożyła papirus i wstała. – Tego wieczoru do naszego domu wdarł się intruz. Ściślej mówiąc, dwóch intruzów, a może nawet trzech. Mężczyzna przyszedł po zmroku do Fabii, twierdząc, że na jej wezwanie... – Nieprawda! – krzyknęła młoda kapłanka. Licynia uciszyła ją palącym spojrzeniem. – Nakryto go w jej pokoju. Ale co gorsza... Sam zobaczysz, Gordianusie. Virgo Maxima wzięła lampę i poprowadziła nas korytarzem do innego pomieszczenia, mniejszego i skromniej urządzonego. Ściany zasłonięte tu były ozdobnymi draperiami w barwie głębokiej, ciemnej czerwieni, która zdawała się wchłaniać światło z małego paleniska w rogu. Były tu tylko dwa meble: sofa do spania i krzesło bez oparcia. Zauważyłem, że sofa była świeżo posłana; poduszki były strzepnięte i wyrównane, koc wygładzony. Na krześle siedział mężczyzna. Gdy weszliśmy, podniósł głowę. Wbrew ogólnej modzie nie był gładko wygolony, lecz nosił wąską i krótko przystrzyżoną bródkę. Zdawało mi się, że na jego ustach widzę słaby, jakby skrywany uśmiech. Wyglądał na trochę młodszego ode mnie; oceniłem jego wiek na jakieś trzydzieści pięć lat. W przeciwieństwie do Cycerona można by go nazwać urodziwym