To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Według ustaleń Dunninga mit powstał w XII wieku, dokładnie po pożarze kościoła w Glastonbury w roku 1184. Zakonnicy nie mieli pieniędzy na odbudowę świątyni, wpadli więc na pomysł spreparowania starego grobowca, włożyli doń trochę starych kości i napuścili kogoś na „odkrycie" zwłok króla Artura. Sztuczka się udała, w Glastonbury zaczęły się pojawiać tłumy i wkrótce nie brakowało już pieniędzy na wzniesienie nowego kościoła. I wszystko byłoby w porządku do dzisiaj, gdyby nie ci przeklęci „mordercy mitów". Nie lepszy los spotkał Robin Hooda. Dla Anglików Robin Hood, cudowny łucznik, szlachetny rycerz-rozbój-nik grabiący bogaczy i wspomagający biedaków, postrach normandzkich następców Wilhelma Zdobywcy, a przede wszystkim okrutnego szeryfa z Nottingham, wódz wesołego „bractwa leśnego" zbierającego się pod sławnym dębem w Sherwood, znakomity myśliwy i kochanek — jest romantycznym symbolem romantycznej przeszłości, demokratycznych tradycji, szlachetności i rycerskiej brawury. Do roku 1971 egzystowała opinia, że Robin Hood może być postacią historyczną. Zaplecze literackie miał nie gorsze od Arturowego — od balladowej „pieśni gminnej" po wielki dramat (u Szekspira) i wielką literaturę (u Waltera Scotta). Współcześnie dziesiątki książek dla młodzieży, komiksów. i filmów utrwalały wizerunek bohatera. Aż przyszedł pan profesor Wilcks. Mieszkając długo w okolicach Nottingham Wilcks miał możność szukania śladów Robin Hooda w miejscach, gdzie działał zielony łucznik i jego „leśni ludzie". Książką opartą na materiałach archiwalnych zebranych w hrabstwie Straf-fordshire i wydaną w roku 1971 Wilcks dowiódł, że Robin 205 Hood, jakiego wielbiono, nigdy nie istniał. Przezwisko to nosiło we wczesnym średniowieczu wielu rebeliantów i przywódców partyzanckich walczących z królami angielskimi pochodzenia normandzkiego. Wywodzili się oni ze wszystkich stanów, byli wśród nich zarówno feudałowie, jak i drobna szlachta anglosaska oraz chłopi. Działali na terenie wielu angielskich hrabstw i bynajmniej nie wspomagali biedaków, przekupywali jedynie tych, którzy mogli wydać Robinów pachołkom lokalnego szeryfa. Niektórzy byli po prostu bandziorami. Rewelacje „robinoburcy" Wilcksa wywołały—jak można się było spodziewać — sporo nieprzychylnych reakcji, głównie w Nottingham, gdzie przed średniowiecznym zamkiem stoi pomnik zielonego strzelca w spiczastym kapturze, z napiętym łukiem w rękach. Wściekłość brała się nie tyle z sentymentu do Robin Hooda, ile z umiłowania własnych sakiewek, albowiem prowadzący do lasu Sherwood turystyczny „szlak Robin Hooda" przynosi tamtejszym ludziom niezłe zyski. Profesor Charles Wilcks jest tam obecnie wrogiem publicznym numer 1. Gdy już zapoznaliśmy się ze sprawą Okrągłego Stołu rycerzy króla Artura, czyli w rzeczywistości okrągłego szamba wszelakiej nieprawości, oraz z Robinem-zlepkiem kilku zbójów, możemy przejść od blaskomiotnych legend do historii bardziej autentycznych. Chronologia każe nam zacząć od króla Henryka VIII (1491—1547). Na kontynencie monarcha ten nie cieszy się najlepszą sławą. Pamięta się, że zerwał brutalnie z Kościołem rzymskokatolickim i zmasakrował zatwardziałych katolików w swoim kraju tylko dlatego, że papież nie zgodził się na jego kaprysy rozwodowo-erotyczne. Pamięta się wybitnego myśliciela, Thomasa Morusa, którego Henryk VIII zamordował za to, iż Morus nie chciał podeptać swego sumienia. Pamięta się, że król ten liczne swoje żony traktował nader surowo, sięgając nawet do katowskiego miecza jako ostatecznego środka perswazji. Anglicy natomiast bardzo Henryka VIII lubią 206 i szanują, pamiętając przede wszystkim o tym, że był obrońcą interesów narodowych i stróżem pokoju wewnętrznego, a co za tym idzie nie znoszą wieszania na nim psów. Ta popularność nie uchroniła jednak władcy przed ubabraniem w historiograficznym błotku. W roku 1974 brytyjski genetyk, prof. Arnold Sorsby, poinformował swoich rodaków o pewnej, nieuleczalnej w XVI wieku i tak samo wstydliwej jak dzisiaj chorobie, która wywarła istotny wpływ na postępowanie Henryka VIII