To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Wallander zapamiętał swoją odpowiedź. Mówił, że okultyzm, religijne mrzonki i negowanie rzeczywistości zawsze pojawiały się w okresach ekonomicznych kryzysów. Wiele lat wcześniej, siedząc na balkonie u Rydberga, rozmawiali o słynnej w latach trzydziestych bandzie z Sali. Tam element mistyczny reprezentował Magiczny Krąg. Zgadzali się co do tego, że banda z Sali była możliwa właśnie w latach trzydziestych. A nie dziesięć lat wcześniej czy później. Być może wkraczamy w czasy przypominające lata trzydzieste, pomyślał. Tylko jeszcze bardziej bezwzględne. - To bardzo ważne odkrycie. Będziemy potrzebowali wsparcia. Zarząd Komendy Głównej ma specjalistów od no wych sekt. Jeśli chodzi o „Divine Movers", potrzebna nam będzie pomoc z USA. Przede wszystkim jednak należy zmusić zamieszanych w to młodych ludzi do mówienia. Nawet gdyby mieli złamać swoją dobrze strzeżoną tajemnicę. - Muszą składać przysięgę - powiedziała, kartkując papiery. - Potem trzeba zjeść kawałek surowej końskiej wątroby. - Przed kim składali tę przysięgę? - Tu w Szwecji chyba przed Leną Norman. Wallander pokręcił głową. - Przecież ona nie żyje. Ona - przywódca grupy - miałaby złamać tajemnicę? Ma jakiegoś następcę? - Nie wiem. Może znajdziemy coś więcej w papierach. Po dokładnym przeczytaniu. Wallander wstał i wyjrzał przez okno. Samotna kobieta w dalszym ciągu opalała się na trawie przy wejściu. Pomyślał raptem o kobiecie, którą spotkał w kawiarni w Vasterviku. Szukał w pamięci jej imienia. Erika. Wspomnienie wywołało w nim nieokreśloną tęsknotę. - Może nie powinniśmy za bardzo się tego czepiać - powiedział z roztargnieniem. - Nie zapomnijmy o innych hipotezach. - Jakich? Nie odpowiedział. Oboje wiedzieli, że innych nie było. Szukali pojedynczego szaleńca. Jak zawsze, kiedy brakowało śladów. - Jakoś nie widzę w tym wszystkim Svedberga - kontynuował. - Svedberg jako członek dziwacznej sekty, wierzącej w reinkarnację? Svedberg, który się przebiera, składa przysięgę i zjada surową końską wątrobę? W żaden sposób nie mogę sobie tego wyobrazić. Nawet jeżeli okazał się inny niż człowiek, którego znaliśmy. - Nie musiał w tym bezpośrednio uczestniczyć - wtrąciła Ann-Britt Hóglund. - Mógł znać kogoś, kto w tym był. Wallander zaczął raptem myśleć o Westinie, pływającym listonoszu. Szukał tego, co Westin powiedział w czasie rejsu łodzią. Nadal nie mógł znaleźć. Poprosił, żeby powtórzyła, co przed chwilą powiedziała. - To całkiem możliwe - stwierdził po zastanowieniu. -Svedberg jest gdzieś na peryferiach. Jego droga krzyżuje się z kimś, kto ma powiązanie z sektą. Tajemnica zostaje złamana. Przybywa patrol śmierci. Svedberg jest sam w terenie i szuka tropu. Jest niespokojny. Boi się, że jego przeczucia się sprawdzą. A potem jego drogę ktoś przecina jeszcze raz. I wtedy ginie. - To nie brzmi zbyt prawdopodobnie. - Równie mało prawdopodobnie jak to, że zamordowano czworo młodych ludzi i jednego policjanta. - Gdzie można dostać końską wątrobę? Może powinniśmy się skontaktować ze skańskimi rzeźniami? - Właściwie potrzebna jest nam tylko jedna informacja. Jak we wszystkich skomplikowanych dochodzeniach. Jedno, jedyne pytanie, które domaga się odpowiedzi, a ta z kolei porusza lawinę kolejnych wydarzeń. - Kto stał za drzwiami Svedberga? Skinął głową. - Właśnie to. Nic poza tym. Odpowiedź na nie to odpo wiedź na wszystko. Może oprócz motywu. Ale do motywu można dojść od końca. Wrócił do stołu i usiadł. - Czy już pytałaś Duńczyków o naszą słynną Louise? - Zdjęcie zostanie wysłane jutro. Najwyraźniej jednak napisano już dość dużo o całej sprawie. Nie tylko w Danii, lecz w całej Europie. I w Stanach. Dziś w nocy Lisę obudził ktoś z gazety w Teksasie. - Kiedyś dzwonili do mnie - powiedział sarkastycznie Wallander. - „Expressen" za piętnaście trzecia, „Aftonbladet" wpół do czwartej. Albo na odwrót. I potem już ciurkiem. Wstał z krzesła. - Musimy dokładnie przeczesać mieszkanie. Piwnicę i strych. Co do mnie, to chyba jestem bardziej potrzebny w Ystadzie