To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Nie wątpili oba, że Halki pójdą za nimi, bo im obiecywali ożenienie, po którym stary ojciec musiał przebaczyć. Wśród nocy wśliznąwszy się do zamku, Hans i Gero nieświadome życia dziewczęta chwycili pod pozorem, że z nimi pojadą wprost do kościoła. Lecz zaledwie byli na koniach, wioząc każdy z osobna swą zdobycz, otoczyła ich kupa zbrojna i musieli unikając pogoni, prawie bez spoczynku lasami się przebierać do saskiej granicy. Dwie Halki półżywe, rozdzielone raz pierwszy w życiu, patrząc ku sobie, płacząc, przelękłe dostały się do burgu Hansa. Tu najpierwej pobiegły ku sobie, objęły się rękami i tak połączone znowu omdlały. Stara Greta, która dla syna gotową była na wszystko, przyjęła dziewczęta z macierzyńską troskliwością, chociaż nadzwyczajne ich podobieństwo i przywiązanie do siebie wprawiało ją w jakąś zabobonną obawę. Dopóki Halki nie nabrały sił, dano im odpoczywać. Gero czekał, by należną sobie część dostać. Lecz gdy się upomniał o jedną z nich, żadna się rozstać z drugą nie chciała, i obie zgodnie okazały dla Gerona wstręt prawie. Hans przecie dwóch żon mieć nie mógł. Greta mruczała, aby je obie odprawić. Podobieństwo ich było dla niej dowodem, że nie niewiastami jak inne, ale duchami jakimiś złymi, na pokusę ludzką stworzonymi, być musiały. Gero wpadł w gniew wielki i wściekłość, bo Hans, broniąc Halek, żadnej mu oddać nie chciał z powodu, że się opierały. Wyzwali się więc dwaj przyjaciele i poranili, a Gerona z zamku wygnano. Hans został z dwoma siostrami, rozmiłowany w nich, strofowany przez matkę, w sporze ciągłym ze starą Gretą. Dziewczęta kochały go, płakały, jedna gotowa była drugiej odstąpić go za męża, ale żadna nie chciała przyjąć ofiary. Stara Greta pobożna i zabobonna, rozgniewana na syna, w końcu nie widziała innego ratunku, tylko pozbyć się tych istot niebezpiecznych. Lecz że je miała za jakieś duchy, w ciało ludzkie zaklęte, obawiała się zemsty tego niewidzialnego świata, do którego należały. Hansowi nie wolno było do nich przystąpić inaczej jak przy matce, która lękała się o swe dziecko, aby związek bliższy z tymi czarnoksiężnicami nie pociągnął go na wieki gdzieś w otchłanie. Pomiędzy matką a synem nieustanne trwały spory. Do wieży, w której trzymała Halki, przystęp był wzbroniony, klucz u jej pasa. Hans szalał, lecz matka, o duszę dziecka troskliwa, była nieprzełamaną. A dwoje biednych dziewcząt zamkniętych płakało i schło z tęsknoty, z niepokoju i obawy. Stan ten niepewności przedłużał się, i nieszczęśliwa matka nie wiedziała, jak wyjść z niego. Jednego dnia chciała dziewczęta życia pozbawić, drugiego lękała się zemsty duchów. Czasem łzy, bladość, wynędznienie tych ofiar budziły w niej litość. Hans przychodził do tego szaleństwa, że starą matkę chciał uwięzić, aby mu nie przeszkadzała, lecz ludzie byli jej wierni, a Greta ostrożna. Z dwóch świeżych kwiatków, które Niemcy porwali z Białej Góry, wkrótce pozostały dwa cienie uwiędłe, milczące, w oczach zdające się rozpływać. Objąwszy się rękami, pół dnia drzemały, główki przycisnąwszy ku sobie, płakały drugą połowę. W nocy bały się spać, bo im się zdawało, że we śnie mogą je napaść mordercy. Hansa matka wpuszczała tu coraz rzadziej, mówiła mu, że dziewczęta były chore i że ta choroba na niego przejść może. Jednego dnia, gdy stara Greta sama przyszła do wieży, Halki drżące padły przed nią na kolana prosząc, aby je puściła do domu. - Wróciemy tam - mówiły. - My tu dla was ciężarem, a nam niewola śmiercią. Puść nas! Greta byłaby to uczyniła chętnie, lecz obawiała się, aby syn nie pobiegł za nimi. A dziewczęta tak ją po nogach całowały i błagały, że się zadumała. Wyszła nasępiona i gniewna. Halkom miłość wystygła w sercu, jednym kochanym podzielić się nie mogły, żyć bez siebie i tego wspólnego życia by nie umiały. Musiały wracać tam, gdzieś do starego ojca, i do śmierci marzyć o dwu kochankach, którzy by byli tak jednym, jak one jedną były istotą. Tymczasem Hans z gniewu i ciągłych sporów z matką zachorzał. Gorączka go w łóżku trzymała bezprzytomnego dni kilka. Gdy wstał i zażądał, aby go Greta puściła do wieży, dała mu od niej klucz obojętnie, nie idąc sama. Hans pobiegł na wschody jak szalony, otworzył drzwi, krągła izba, w której mieszkały, stała pusta. Okno otworem. Na ławie leżała jakby zapomniana chusta, co łzy ocierała, naczynia i sprzęty nie poruszone zdały się wczoraj jeszcze postawione dla nich, ale dwóch Halek już tu nie było. Hans krzyknął z boleści takim głosem, iż i służba zamkowa, i stara matka nadbiegła. Rzucał się wołając, co się stało z dziewczętami, grożąc śmiercią, chwytając za nóż. Greta, ręce złożywszy na piersiach, nieporuszona stała naprzeciw niego, nie odpowiadając mu. Dawała się wylać gniewowi, wypalić płomieniom