To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Roztańczone płomyki setek świec w ciężkich kryształowych żyrandolach u niebotycznego sufitu zalewały wnętrze złotym światłem, które odbijało się w lustrzanych ścianach klatki schodowej i połyskiwało w nich niczym księżycowa poświata w morskiej toni o zmroku. Wszystko w tym pomieszczeniu było albo pozłacane, albo błyszczące. Joy miała wrażenie, że znalazła się w mitycznym pałacu króla Midasa. Jej zwielokrotnione odbicie w lustrach również połyskiwało. Nie mogła uwolnić wzroku od kobiety spowitej w tiul i atłas, przystrojonej klejnotami od włosów po stopy. Ale najwspanialsze było to, że trzymał ją pod ramię Alec, jej Alec. Dłoń Joy spoczywała na ręce męża. Czuła napięcie jego 324 mięśni. Napięcie dostrzegła także w uniesionym podbródku i w oczach Aleca. - Postaram się zachowywać tak, żebyś był ze mnie dumny - oznajmiła ze szkocką determinacją. Wyglądał na zaskoczonego tą deklaracją, a z wyrazu jego twarzy wyczytała jakiś żal. Jej mąż nie okazywał tego rodzaju uczuć, o ile nie wchodziło w grę ich małżeństwo, więc poczuła ucisk w gardle. Gdy jednak przyjrzała się Alecowi lepiej, stwierdziła, że jego mina nie sugeruje ani żalu, ani zażenowania, tylko tę jego nieodłączną dumę. Z zakamarków duszy przywołała więc odrobinę wiary w siebie. Mijali ostatnie półpiętro, mając przed sobą widok ogromnego hallu, wypełnionego tłumem wytwornie wyglądających ludzi, którzy z zaciekawieniem odwracali głowy w stronę schodów. Z pewnością Joy nie była dzisiaj szkocką czarownicą, lecz duchessa Belmore, prowadzoną pod ramię przez dumnego diuka. Właśnie poczuła jego ciepłą dłoń na swojej. - Jesteś piękna, Szkotko. Powiedział to tak, jakby wiedział, co pragnęła usłyszeć. Jej twarz rozpromienił wreszcie szeroki uśmiech i teraz uwierzyła w siebie naprawdę. - Pamiętam, że mi to powiedziałeś. - Kiedy? - Uff, przed chwilą. - Znieruchomiała na moment, zła na siebie, że nie potrafi utrzymać języka za zębami. Spojrzał na nią, marszcząc czoło, ale dał za wygraną. Potrząsnął głową i poprowadził Joy przez ogromny hall. Uniosła podbródek jeszcze wyżej i wyprostowała ramiona. Wraz z każdym krokiem suknia falowała wokół nóg. Ani na chwilę nie opuszczała Joy świadomość, gdzie się znajduje, była więc podenerwowana. Wydawało się jej, że droga do sali balowej jest niewyobrażalnie długa. Spoglądała ponad głowami ludzi w stronę otwartych drzwi, skąd dochodziło jasne światło. Coraz lepiej słyszała rozbrzmiewającą tam upajającą muzykę i tylko przypuszczenie, że duchessy nie robią takich rzeczy, uchroniło ją od typowego dla niej kołysania głową w rytm melodii. Im byli 325 JILL BARNETT CZARY bliżej sali balowej, tym bardziej tłum gęstniał, co tylko uświadomiło Joy, ilu gości byłoby świadkami jej ewentualnej porażki, a tym samym porażki Aleca. W mgnieniu oka zrozumiała jego obawy. Stały tu setki osób. - Co robisz? - Mąż zerknął na nią. - Liczę. - Co? - Czterdzieści siedem... Leżące na dywanie klejnoty. Widzisz, jak błyszczą? - Odpadają od butów i strojów kobiet. Tak dzieje się na wszystkich balach, a zwłaszcza na królewskich. Sprzątający potem służący biorą w ten sposób sowitą zapłatę za pracę. - Przytrzymał ją za łokieć, przeprowadzając przez zbity tłum. - A czy nie liczysz tych kamieni z jakiegoś szczególnego powodu? - Robiąc to, nie muszę patrzeć w gapiące się na mnie twarze. - W jej szepcie słychać było lęk. - Lepiej będzie, jeśli od razu przyzwyczaisz się do tego. Jesteś duchessą Belmore i zawsze będziesz przyciągała uwagę. - Pięćdziesiąt cztery... Kiedy zostanę przedstawiona księciu regentowi? - Za chwilę zostaniemy poproszeni. To nie jest oficjalna prezentacja. - Spojrzał na nią. - Szkotko? - Sześćdziesiąt... Tak? - Żadnego hokus-pokus. - Straciłam rachubę. - Skonsternowana wpatrywała się w podłogę. - Żadnej zmiany tematu, żadnego lewitowania, tańczących posągów, przyspieszających zegarów, a zwłaszcza ropuszych rechotów. Żadnej magii. Te oczy, które wprawiają cię w takie zdenerwowanie, będą przez cały czas czujne, czyhające na twoje najmniejsze potknięcie, na wszystko, co może posłużyć do mówienia o skandalu. Będą cię obserwować, dlatego przyrzeknij mi, że nie wykonasz żadnego zaklęcia. - Dzisiaj jestem duchessą Belmore, twoją żoną, nikim innym - oświadczyła stanowczym tonem, już zmęczona ciągłym przypominaniem sobie, że nie wolno jej uprawiać czarów. 326 - Świetnie. Będę przez cały czas w pobliżu. Spojrzała na Aleca, niepewna, czy mówiąc to chciał jej dodać otuchy, czy też ją ostrzec. Byli coraz bliżej sali balowej, wciąż w otoczeniu przyglądających się im ludzi. Joy zauważyła, że wiele kobiet wymienia szeptem uwagi, zasłaniając twarze wachlarzami. Zerkała przez otwarte drzwi do wnętrz mijanych komnat, bo przynajmniej tam nie było ciekawskich oczu. Nawet nie mogła oddychać głęboko. Wnętrze sali balowej przedstawiało widok, którego nie wyobrażała sobie nawet w najśmielszych marzeniach. Kity z piór we wszelkich możliwych kolorach - zwłaszcza w różnych odcieniach czerwieni, błękitu i żółci - górowały nad tłumem najlepszego towarzystwa. Nakrycia głowy arystokratek były tak wysokie i tak obwieszone klejnotami, że Joy zdumiewała się nad siłą mięśni szyj Angielek. Kobiety z wyższych angielskich sfer przedstawiały niezapomniany widok płci pięknej tak sowicie przyozdobionej biżuterią, że błyszczała jak diamenciki śniegu w słońcu. - Diuk i duchessą Belmore! Joy serce zamarło