To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Te wiadomości powinny nieco ożywić przyjęcie. - Oczywiście - mruknął Kolczyński, wciąż jeszcze przeżywając przygodę z rekinami. - Siergiej, nic ci się nie stało? - Nie, w porządku - odpowiedział szybko. - Wracajmy na jacht. Zrobiliśmy, co do nas należało. * * * - Co się stało? - zapytał Schrader wchodząc do biura Drago. - Byłeś czymś wstrząśnięty, gdy mówiłeś przez telefon? Drago podniósł na wpół wypalonego papierosa z popielniczki, zaciągnął się i odłożył go. - Miałem telefon od straży przybrzeżnej. - I co? Drago patrzył na swoje buty. - Ktoś wyprowadził "Golcondę" w morze dziś wieczorem. - Na czyje polecenie? Wydałem przecież dyspozycję, żeby stała w zatoce Botafogo, zanim popłyniemy na Florydę. - Wiem, sir. - Do cholery, Andre, co się stało? - warknął Schrader, czując, że jego cierpliwość się kończy. - Na jej pokładzie nastąpiła eksplozja. Zatonęła. Schrader podszedł do okna i popatrzył na morze. - Ty mi mówisz, że "Golconda" zatonęła? - Tak, sir - głos Drago był dziwnie miękki. - Nie mam jeszcze wszystkich informacji... Schrader chwycił go za klapy i pchnął na ścianę. - To radzę ci je zebrać. Biegiem! - Tak, sir - wymamrotał Drago. - Co to za bezpieczeństwo, którym ty tu rządzisz, Andre? Gdzie byli twoi pieprzeni strażnicy, gdy ci faceci brali mój jacht? Gdzie byli? - Właśnie to sprawdzam. Gdyby którykolwiek z nich był winien zaniedbania... - Co masz na myśli mówiąc "gdyby"? - Schrader odwrócił się do okna. - Gdyby nie zaniedbali, mój jacht nadal stałby w Botafogo. Nie tak? - Tak, sir. - Tak, sir - powtórzył Schrader i walnął pięścią w biurko. - Chcę mieć odpowiedzi! I chcę je mieć szybko! - Otrzyma je pan, obiecuję. Schrader podszedł do drzwi, otworzył je kartą identyfikacyjną i wycelował palec w Drago. - Jeśli nie wyjaśnisz tej sprawy do samego końca, jesteś skończony. To ci obiecuję. Gdy Schrader wyszedł, Drago zatopił się w fotelu za biurkiem i rzucił okulary na leżącą przed nim księgę administracyjną. Sięgnął po następnego papierosa. Co się stało, u diabła? Pierwsze raporty były niejasne, ale on wiedział od razu, że to musiał być sabotaż. To nie mógł być Graham ani jego kobieta. Zostawał ten Whitlock. Nie przejmował się aż tak bardzo utratą przesyłki - i tak to Schrader zapłacił. Nadal miał kopertę, bilet do wolności, a jutro spotka się z Leonowem, żeby załatwić ten najważniejszy ze wszystkich interes. A wtedy ucieknie z Rio jak najdalej. Żadnych Schraderów, żadnych vigilantes, a przede wszystkim koniec z ciągłym rozglądaniem się, czy jakiś ukryty w cieniu strzelec nie mierzy mu w plecy. Nie, Drago nie przejmował się zupełnie. * * * - To niemożliwe - powiedział Kolczyński, gdy Graham i Sabrina zrelacjonowali wypadki na karnawałowym przyjęciu u Schradera. - Musiałeś się pomylić, Mike. Jurij Leonow nigdy w życiu nie wyjeżdżał z Rosji. A nawet gdyby wyjeżdżał, Rio byłoby ostatnim miejscem, do którego by się udał. - To był on, Siergiej. Przysiągłbym na to. Kolczyński nie był przekonany. - Nie wierzę. Nie Jurij. Sabrina wzięła aparat telefoniczny ze stolika i postawiła go przed Kolczyńskim. - Mike go widział, ty nie. Myślę, że powinieneś przynajmniej spróbować wyjaśnić. - Okay, zatelefonuję tu i ówdzie, jeśli wam to sprawi przyjemność. Przynajmniej dowiodę, że mam rację. Zanim Kolczyński podniósł słuchawkę, Graham położył rękę na telefonie. - Jeśli to nie Leonow, zapłacę za te rozmowy z własnej kieszeni. - To twoje pieniądze - zaśmiał się Kolczyński podnosząc słuchawkę. Rozległo się pukanie do drzwi. - Żarcie! - ogłosił Whitlock po ich otwarciu. Kelner postawił tacę na stoliku. Sabrina podpisała rachunek i kelner wyszedł. - Komu coś do picia? - spytał Graham otwierając lodówkę. - Co masz? - Co się martwisz na zapas, C.W. Powiedz, co chcesz, a powiem ci, czy jest. Whitlock wziął tost ze stekiem. - Piwo, jeśli masz. - Mam. Sabrina? - To, co zwykle. Dziękuję. - Co z niewiernym Tomaszem? - zapytał Graham, mając na myśli Kolczyńskiego. Zanim Kolczyński zdążył zareagować, po drugiej stronie słuchawki odezwał się głos. Whitlock wziął piwo od Grahama i dołączył do Sabriny na balkonie. - Macie stąd piękny widok. - Przecież to apartament dla nowożeńców, nie pamiętasz? Sztuczne ognie ciągle oświetlały plaże nad Ipanema. - A co twój poślubiony mówi na ten widok? - Odtwarza wyuczone na pamięć teksty. - Uśmiechnęła się. Whitlock włożył do ust kęs kanapki i wytarł palce serwetką. - Przykro mi z powodu Siobhan. Słyszałem, że się zaprzyjaźniłyście. - Rzeczywiście - powiedziała miękko