To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
- Tak w³aœnie przypuszcza³am. - Zajrza³a do menu. - Co to jest to spaghetti polepot...? - Polpettone. Makaron z kulkami miêsa. - lak? - Podnios³a wzrok znad karty dañ. - No to niech bêdzie. Od³o/yin jad³ospis. - A ty co bierzesz? - Spróbujê tej lazanii z dwoma sosami. Chodzi za mn¹, odk¹d o niej wspomnia³aœ. Z przystawek weŸmiemy antipasto, inaczej obs³uga bêdzie nieszczêœliwa. - Nie róbmy im przykroœci. W tej samej chwili, w której Roarke od³o¿y³ menu, przy stoliku zmaterializowa³ siê kierownik sali w towarzystwie kelnera. Przyjêli zamówienie. Dopiero wtedy Eve wyci¹gnê³a z torebki odznakê policyjn¹ oraz zdjêcie Tiny Cobb. - Czy poznaje pan tê kobietê? - spyta³a Gin¹. - Trudno powiedzieæ... - By³a tutaj w lipcu, w towarzystwie mê¿czyzny. Czy pan j¹ sobie przypomina? - Niestety, bardzo mi przykro... - Wygl¹da³, jakby rzeczywiœcie by³o mu przykro, a kiedy przeniós³ wzrok na Roarke'a, mo¿na by³o odnieœæ wra¿enie, ¿e lada moment dostanie zawa³u serca. - Mamy bardzo wielu goœci... - Na czole pojawi³y mu siê drobne kropelki potu, zaczai wykrêcaæ palce jak zdenerwowany student, który w³aœnie oblewa najwa¿niejszy egzamin w ¿yciu. - Niech pan siê przyjrzy. Mo¿e pan sobie coœ przypomni. M³oda dziewczyna, pewnie wystrojona, bo by³a tu na randce. Mniej wiêcej metr szeœædziesi¹t wzrostu, jakieœ szeœædziesi¹t kilogramów wagi. Rozpromieniona i zakochana. - Có¿... - Chcia³abym prosiæ pana o przys³ugê - powiedzia³a Eve, zanim kierownik sp³on¹³ ze wstydu. - Proszê to pokazaæ pracownikom, mo¿e ktoœ coœ sobie przypomni. - Z najwiêksz¹ przyjemnoœci¹. To dla mnie prawdziwy zaszczyt... natychmiast. - Osobiœcie wolê uzyskiwaæ informacje od ludzi, którzy s¹ porz¹dnie wkurzeni - stwierdzi³a Dallas, gdy kierownik oddali³ siê w lansadach. - No tak. W ka¿dym razie szansê s¹ niewielkie... - Przynajmniej zjemy dobr¹ kolacjê. A przy okazji... - Roarke uj¹³ d³oñ Eve i z³o¿y³ na niej czu³y poca³unek - mogê pouwodziæ swoj¹ ukochan¹ ¿onê. - Spory tutaj ruch - zauwa¿y³a. - Jakim cudem nie jesteœ w³aœcicielem tej restauracji? Roarke podniós³ do ust kieliszek, nie puszczaj¹c jej d³oni. Po zapracowanym mê¿czyŸnie, który przez ca³y dzieñ lata³ od miasta do miasta, wyrzucaj¹c na zbity pysk defraudantów oraz niekompetentnych durniów, nie zosta³o œladu. - To siê da naprawiæ, jeœli chcesz. Eve tylko pokrêci³a g³ow¹. - Dwie kobiety straci³y ¿ycie - zmieni³a temat. - Jedna z nich dlatego, ¿e mia³a u¿yteczne dla zabójcy informacje, druga, bo znalaz³a siê w niew³aœciwym miejscu o niew³aœciwym czasie. On nie jest urodzonym morderc¹. Zabija, bo tak mu wygodniej. Bo tak mu ³atwiej osi¹gn¹æ cel. Korzysta z okazji, usuwa przeszkody. Robi mniej wiêcej to, co ty dzisiaj, tylko ¿e ty wykañczasz ludzi bez rozlewu krwi. - Mhm... - By³a to ca³a odpowiedŸ Roarke'a. - Chodzi mi o to, ¿e w drodze z punktu A do punktu B w razie potrzeby zboczysz na chwilkê z prostej drogi, ¿eby kogoœ skosiæ. I on robi to samo. - Jasne. - Gdyby Jacobs nie znalaz³a siê wtedy w domu Gannon, toby jej nie zabi³. Gdyby nie zabi³ Jacobs, prawdopodobnie nie zamordowa³by Cobb. A na pewno nie od razu po w³amaniu, chocia¿ gotowa jestem siê za³o¿yæ, ¿e opracowa³ sobie plan, jak siê jej pozbyæ. Gdyby znalaz³ brylanty, na co by³a niewielka szansa, albo - co bardziej prawdopodobne - jakiœ œlad, który by go do nich poprowadzi³, poszed³by swoj¹ drog¹. - Wziê³a w palce sucharek i prze³ama³a go na pó³. - Zabija bez wahania, a poniewa¿ myœli i planuje, musia³ braæ pod uwagê koniecznoœæ pozbycia siê Samanthy Gannon, kiedy ju¿ bêdzie mia³ kamienie w rêku. Ale wtedy z ca³¹ pewnoœci¹ nie wszed³ do jej domu po to, ¿eby kogoœ zamordowaæ. - Dostosowuje siê do okolicznoœci. Potrafi byæ elastyczny. Wszystko, co macie do tej pory, nie wskazuje na faceta, który wpada w panikê, jeœli z jakichœ powodów musi zmieniæ plany. Zmienia je - i dalej robi swoje. - Wystawi³eœ mu chlubne œwiadectwo. - O, nie - sprzeciwi³ siê Roarke. - Poniewa¿ jego elastycznoœæ i sprawnoœæ s³u¿¹ amoralnym i ca³kowicie egoistycznym celom. Jak doskonale wiesz, by³ w moim ¿yciu czas, kiedy stanowczo mija³em siê z prawem i niekiedy nadal mi siê to zdarza. Sama œwietnie znasz si³ê przyci¹gania drogich kamieni. Gotówka, owszem, ma swój wdziêk, ale nie mo¿e omotaæ cz³owieka a¿ tak bardzo, jak pierwotny urok brylantów. Mimo wszystko nie zabijesz dla garœci lœni¹cych kamyków. Ja bym tego nie zrobi³. - Ale ukraœæ - to co innego. Roarke zaœmia³ siê g³oœno i wyj¹³ jej z d³oni drug¹ czêœæ sucharka. - Jeœli cz³owiek wie, jak siê zabraæ do roboty. Kiedyœ... w innym ¿yciu, uwolni³em pewn¹ mieszkankê Londynu od paru b³yskotek. Trzyma³a je w sejfie! Wyobra¿asz sobie? W ca³kowitych ciemnoœciach! Co za marnotrawstwo! Po co komu piêkne drogocenne klejnoty, je¿eli nikt ich nie ogl¹da, jeœli nie b³yszcz¹? Dama mia³a dom w Mayfair, strze¿ony jak pa³ac Bucking-ham. Zabra³em siê do tej roboty solo, chcia³em siê przekonaæ, czy podo³am. Oczywiœcie nie powinna by³a siê uœmiechn¹æ, ale co z tego! - Idê o zak³ad, ¿e ci siê uda³o. - Wygra³aœ. To by³o prze¿ycie! Mia³em wtedy chyba ze dwadzieœcia lat... patrz, tyle czasu minê³o, a ja pamiêtam wszystko, najmniejszy szczegó³ ca³ej akcji. Pamiêtam te¿, co czu³em, kiedy wyj¹³em klejnoty z ciemnoœci, i o¿y³y mi w d³oniach dotkniête œwiat³em. - Co z nimi zrobi³eœ? - A, to ju¿ zupe³nie inna historia, pani porucznik. - Dola³ wina do obu kieliszków. - Zupe³nie inna historia