To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Jechaliśmy więc przodem z pośpiechem wielkim. Dopytać mi było trudno, po co mnie tam żądano; tom tylko z niego dobył, że choć królowa za Olbrachtem stać będzie, w Krakowie się już wieści rozchodziły, że nie wszyscy go sobie życzą. Wiedziano o tym dobrze, iż duszą i ciałem oddanym był Kallimachowi, a do Włocha nienawiść rosła ciągle. - Jaki nauczyciel, taki uczeń - mówiono - i jedni Aleksandra, drudzy Zygmunta życzyli, a nawet o Piaście mówiono. Dziwnym mi się to wydawało. Zaledwie przybywszy na Wawel, tak jakem stał, musiałem iść do królewicza. Izba zamkowa, w której przyjmował, pełną była, jak nabita, ludzi wszelkiego stanu. W krześle za stołem z dumną miną królował Kallimach, niezmiernie czynny. Olbracht, z zarumienioną swą twarzą, w odzieży zaniedbanej, chodził od jednej gromadki swych gości do drugiej. Przynoszono mu wieści, wychodziły stąd rozkazy. Choć nie umiał nigdy Olbracht bardzo brać do serca żadnej rzeczy, ani długo się nią frasować, postrzegłem z twarzy jego, iż zaniepokojony był. Zobaczywszy mnie pospieszył do progu. Pytał naprzód o ojca, o to, czy nie mówił co o nim, czy rozkazów jakich komu nie wydał. Rozpowiedziałem o podróży, chorobie i zgonie, dodając, że Litwa myśli pospieszyć i Aleksandra pochwycić, a z nim się bodaj odłączyć. Olbracht słysząc to spojrzał na Kallimacha, który rzekł obojętnie: - Niech próbują, sami się potem do unii prosić będą... Dziś temu zapobiec trudno... Mamy tu co czynić i pilnować się, aby nam prymas i Krakowianie nie wprowadzili Piasta! Okazałem zdumienie. - No, tak - zawołał Olbracht - przypomnieli sobie dawnych panów, ale tych my nie dopuścimy! - Gdyby w istocie królowa i Wasza Miłość, skarb i zaciągi mając w rękach, dozwoliliście na pochwycenie sobie z misy pieczeni, niewarci byście byli jej spożywać - odezwał się Kallimach. Gawiedź, której izba była pełna, a przy której mi na pytania odpowiadać niemiłym było, poczęła się rozchodzić. Wtem zwrócił się do mnie królewicz. - Ja ciebie potrzebuję - odezwał się - u ojca skończyłeś służbę, u mnie ją teraz począć musisz. Cenię cię dlatego, że milczeć umiesz i tajemnicy dochować. Nie puszczę cię, Jaszko, nie puszczę. - Znajdziesz teraz Miłość Wasza wielu nade mnie lepszych, młodszych i dogodniejszych... Chciałbym spocząć. - Ani myśl! - zawołał Olbracht. - Uczynię ci służbę lekką, nagrodzę sowicie, ale zaufanego mi człowieka i do pióra, i z językiem potrzeba. Miałżebyś mnie w takiej właśnie chwili opuścić, ledwie nie powiem zdradzić? Gdym się ociągał jeszcze z odpowiedzią, dodał: - Potem się rozmówimy obszerniej; dziś ci tylko oznajmuję, że nie puszczę, że gwałtem zatrzymam. Ludzi nie mam, zaufać nikomu nie mogę. Zmilczałem przyzwalająco. W tej chwili wsunął się do izby, a raczej wpadł, od progu już żywo coś mówiąc, biskup Fryderyk. Przywitał i on mnie ze zwykłą sobie słodyczą, ale i z dumą, która go cechowała. Wszyscy trzej z Kallimachem po cichu się naradzać zaczęli. Chciałem odejść, Olbracht mnie zatrzymał. Któż by uwierzyć mógł, że w takiej chwili, wśród tej żałoby, przy troskach o koronę, szepnął mi, iż chce, abym mu do Leny towarzyszył. Spojrzałem nań tak wyraziście i ostro, z takim wyrzutem, iż się zawstydził i w żart to obrócił. Nazajutrz pobiegłem do matki, która po podróży w łóżku leżała. Musiałem się jej przyznać do tego, że Olbrachtowi oprzeć się nie potrafię przynajmniej dopóty dopomagać, dopóki korony nie otrzyma. Żałobą znalazłem okrytą całą kamienicę Pod Złotym Dzwonem. Nie było u nas nikomu wzbronionym po panujących ją wdziewać i nosić, owszem wielu z nich tak opłakiwano nie tylko kapturami, ale kirem. Izba Nawojowej była nim cała wybitą, ona sama w czerni grubej, podobnież służba, kolebki i uprzęże. Mnie też kazała natychmiast wdziać kir i nie zrzucać go do roku i niedziel sześciu. Pochwycony tak przez Olbrachta, ledwiem mógł na chwilę zbiec czasem do matki, tyle do czynienia, pisania i układania było