To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Stosunki między nimi pozostawały chłodne, lecz powoli obaj zaczynali się traktować z szacunkiem, niczym dwaj doskonali profesjonaliści. A to już było coś. Whitlock pragnął pozostać na posterunku podczas wydanego w gmachu ONZ bankietu na cześć Mobuto, lecz Kolczynski kazał mu wrócić do domu. Zgodził się na żądanie szefa, choć niechętnie. Pierwszy dzień oficjalnej wizyty minął bez żadnych szczególnych wydarzeń, ale był to najłatwiejszy z wszystkich trzech. Jutro prezydent miał zwiedzić Instytut Afrykańsko-Amerykański na Wschodniej 47 Ulicy, a potem szkołę średnią w samym sercu Harlemu. Pojutrze jako gość uda się na targi handlowe w New Jersey. Dwa dni stale wśród ludzi - koszmar dla służb ochrony, lecz w końcu za to mu płacono, a po wysłuchaniu mowy Mobuto bardziej niż kiedykolwiek zapragnął zapewnić mu całkowite bezpieczeństwo. Miał do czynienia z człowiekiem traktującym swą pracę jak misję, z mesjaszem, z przyszłością Zimbali... Tok myśli przerwało mu nagłe stukanie w szybę samochodu. Obejrzał się gwałtownie i westchnął z ulgą dostrzegając znajomą twarz Joshui Marshalla, strażnika parkingu od czasu, gdy przed osiemnastu laty wybudowano ten gmach. Marshall wyrósł w slumsach Harlemu, był obiecującym bokserem wagi średniej, utopił swą karierę w alkoholu, a od dwudziestu lat nie wypił ani kropli i pracował uczciwie. C.W. przycisnął guzik otwierający okno. Otwartą dłoń przyłożył do piersi. - Omal nie dostałem przez ciebie ataku serca, Joshua - wychrypiał. - Myślałem, że coś takiego właśnie się wydarzyło, proszę pana. Siedział pan w samochodzie zupełnie nieruchomo. - Zamyśliłem się tylko. - Whitlock wyjął kluczyki ze stacyjki i wysiadł. - Moja żona... dawno wróciła? Parkingowy z namysłem podrapał się po głowie. - Jakąś godzinę temu - powiedział w końcu. - I chyba bardzo się spieszyła. - Aha. - C.W. zamknął drzwiczki. - Mówiła coś? - Nawet mnie nie zauważyła. - Dziękuję ci bardzo. Joshua dotknął służbiście daszka czapki i wycofał się do swej budki. Whitlock użył karty magnetycznej, by przywołać windę. Czekając na nią niecierpliwie postukiwał stopą w beton. Czemu Carmen miałaby się spieszyć? Przecież nigdy tego nie robiła, zawsze była pełna wdzięku i spokoju. Co się stało? Winda przyjechała wreszcie. Uśmiechnął się zdawkowo do wysiadającej pary, wszedł i nacisnął guzik siódmego piętra. Niecierpliwie spacerował z kąta w kąt, aż wreszcie dojechał na miejsce. Szybkim krokiem ruszył wyłożonym niebieską wykładziną korytarzem, nawet klucze trzymał już przygotowane do włożenia w zamek. Drzwi wejściowe jego mieszkania prowadziły wprost do dużego pokoju. Wszedł i natychmiast dostrzegł stojącą przy oknie żonę. Jej siostra, Rachel, siedziała na kanapie, ciasno splecione dłonie złożyła na kolanach, oczy miała zaczerwienione - najwyraźniej płakała. C.W. od razu zrozumiał, że coś musiało się przydarzyć Rosie. - Dzięki Bogu, wróciłeś! - krzyknęła Carmen, gdy tylko zamknął za sobą drzwi. - Co się stało? - spytał, patrząc to na żonę, to na jej siostrę. - Rosie...? Rachel przygryzła wargi, jakby z całej siły próbowała powstrzymać łzy. - Znikła. - Co to znaczy: „znikła”. - Strasznie pokłóciła się z Eddiem i wybiegła z domu. Nie wiemy, gdzie jest. C.W. usiadł ciężko. - Kiedy to się zdarzyło? - spytał. - Mniej więcej dwie godziny temu. Eddie właśnie wrócił z pracy. W kuchni doszło do awantury. Wybiegła z domu jak stała, w dżinsach i podkoszulku. Strasznie się o nią niepokoję. Nie ma pieniędzy. Na pewno wróciła na Times Square. Przez ostatnie kilka miesięcy tam właśnie spędzała najwięcej czasu. - A jednym z warunków zwolnienia było, że ma się nie zbliżać do tego miejsca, póki jej sprawa nie trafi do sądu - dodała Carmen. Whitlock zmęczonym gestem przetarł oczy. - Co robi Eddie? - Szuka jej. Ale on w ogóle nie zna Times Square! - Wiesz, gdzie najczęściej spędzała czas? Rachel bezradnie potrząsnęła głową. - Ona nic już nam nie mówi - szepnęła. C.W. poderwał się na równe nogi. - No, to lepiej zacznę jej szukać od razu. - Nie ma sensu, żebyś wychodził teraz. Nie wiesz nawet, gdzie jest Eddie. Dzwoni co dwadzieścia minut, żeby sprawdzić, czy już wróciłeś. - Kiedy odezwał się po raz ostatni? Carmen spojrzała na zegarek. - Jakieś dziesięć minut temu. - Przebiorę się. - A nie jesteś głodny? Zrobiłam zapiekankę. Odgrzeję, może trochę przekąsisz, nim wyjdziesz. - Nie, dziękuję. Zjadłem duży lunch. - C.W.? Whitlock zatrzymał się w drzwiach, patrząc na Rachel. - Sprowadź ją do domu. Proszę. Uśmiechem dodał jej odwagi i wyszedł z pokoju. Rosie Kruger siedziała w Rollercoasterze, jej ulubionym barze na Zachodniej 43 Ulicy, niespełna sto metrów od centrum Times Square. Po ojcu odziedziczyła jasne, niebieskie oczy, po matce ciemne, długie włosy i cerę koloru miodu. Miała szesnaście lat, lecz - drobna, zgrabna i bardzo ładna - mogła uchodzić i za dwudziestolatkę. Kenny Doyle, dwudziestoośmioletni barman Rollecoastera znał jej prawdziwy wiek, lecz jakoś nigdy nie przeszkodziło mu to podać jej drinka. Uważała go za swego dobrego przyjaciela i kiedy po awanturze z ojcem wybiegła z domu, pojechała wprost do baru, mając nadzieję się z nim spotkać. Kenny ją rozumiał. Sam, mając piętnaście lat, uciekł z domu w Chicago i nadal nosił na ciele ślady bicia, którego nie szczędził mu ojciec, gdy rodzice dowiedzieli się, że jest homoseksualistą. Nigdy się już z nimi nie skontaktował. Uważał się za sierotę. Rosie czuła coś podobnego w stosunku do swych rodziców. Ojciec był już niemal alkoholikiem, żałosnym człowieczkiem, zdolnym stawić czoło życiu tylko z butelką w ręku. Wiedziała, że lada chwila wyleją go z pracy. I właściwie nic go to nie obchodziło, godność stracił całe lata temu. Matka okazała się zbyt słaba, by powstrzymać go od picia. To Rosie od półtora roku musiała noc w noc kłaść ojca do łóżka, podczas gdy jej matka szukała ucieczki w nędznym romansie z szefem, rozwodnikiem. Romans skończył się, bo szef postanowił jednak wrócić do żony. Nie, godność stracił nie tylko tata. Nadal ze wszystkimi szczegółami pamiętała dzień, kiedy po raz pierwszy zdecydowała się spróbować narkotyków - dzień, kiedy szkolna koleżanka powiedziała jej o romansie matki. Czuła się rozgoryczona, zdegradowana, brudna. W toalecie wraz z kilkoma przyjaciółkami wypaliła skręta. Każda z nich zaciągnęła się kilkakrotnie i nim niedopałek zniknął spłukany wodą, poczuła, że jest na haju - było to ciepłe, senne uczucie, wydające się ogarniać ją całą. Nie chciała, by skończyło się kiedykolwiek