To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Z równym powodzeniem mogło zapowiadać upadek Metropolis. Czy właśnie świadomość tego faktu Hatchet chciał ukryć? Nie, było coś jeszcze. Pominął to, co odkryła tłumaczka. Nie było sensu proponować wyprawy na modliszkę. Hatchet nigdy nie pozwoliłby sobie na ogołocenie Metropolis z sił głównych. Co więcej, Killeen rozumiał, że nie może służyć za przykład skutecznego pościgu za tym zmechem. Lewe ramię zwisało mu u boku jak martwe memento. Powiedział jeszcze parę zdań, żeby w pełni wyrazić wdzięczność, choć był pewien, że Ledroff i Fomax zrobili to już wcześniej. Nigdy za wiele dobrych manier w stosunkach między rodzinami. Dodał jednak: - Rzecz w tym, dlaczego zmechy chcą nas zetrzeć na proch? - Nienawidzą nas - powtórzył Hatchet. Killeen zaczerpnął tchu i odparł z przekonaniem. - Nie powiedziałbym. - Więc o co chodzi? - Myślę, że się nas boją. Jakoś musieliśmy je wystraszyć. Hatchet dziwnie się roześmiał. Wstał. Był to sygnał, że czas rozmowy już dobiegł końca. Kapitan Kingów miał swoje obowiązki. 8 - Tato...? Toby spał tak długo, że Killeen nie potrafił oprzeć się pokusie, żeby delikatnie nim potrząsnąć. Chciał się upewnić, czy chłopiec nie ześliznął się po spirali neuralnej. - Tak, tak. Jestem tutaj. Wszystko w porządku. - Czuję się... dziwnie. - Coś boli? - Nie. Ja... jakby... nic nie czuję. - Gdzie? - Nogi. Teraz tylko nogi. - Wnętrzności w porządku? - Tak. - Jesteś pewien? Niespodziewanie Toby uśmiechnął się. - Pewno, że jestem pewien. Połóż tu rękę, nasiusiam na nią. - Trafiłbyś do nocnika? - Można tak albo spróbować przez okno. Podniesienie Toby'ego do pozycji siedzącej sprawiło Killeenowi więcej trudu niż przypuszczał. Toby też wydawał się zasmucony, że musiał w to włożyć tyle wysiłku. Przez chwilę zamgliły mu się oczy i gardło ścisnęło od wewnętrznej walki. Potem wszystko przeszło, nie zostawiając śladu na cienkiej jak pergamin skórze. Nasikał do glinianego garnka, śmiejąc się zawadiacko. - Kiedy wróci mi czucie w nogach? - zapytał. - Odpocznij trochę, zobaczymy. Killeen starał się mówić swobodnym, wesołym tonem, ale Toby wychwycił nutkę niepokoju w głosie ojca. - Jak długo? - Nie wiadomo. Nigdy nie widziałem takiego przypadku, żeby rabusiowi przerwano proces zabijania pewną śmiercią. - Rabuś? Wyglądał jak robol. - Cóż... Toby nachmurzył się. - Zwyczajny robol? Żeby dać się położyć zwyczajnemu robolowi... - Nie. To był rabuś przebrany za robola. Zrobiła go modliszka, tak mi się wydaje. Toby rozpogodził się. - Przynajmniej nie dostałem od jakiegoś cholernego robola. - O tak, to był nieprzyjemny typ. - Jak twoje ramię? - Źle. - Nie było sensu kłamać. - Możesz nim poruszać? - Nie mogę nawet podetrzeć własnego tyłka. Dał chłopcu kolację. Rozmawiał z nim do pomocy. Starał się, żeby opowiadanie o spacerze po Metropolis wypadło lepiej niż w rzeczywistości. Toby chciał koniecznie wyjść i zobaczyć osiedle. Killeen obiecał, że następnego dnia zabierze go ze sobą. Będzie musiał nieść chłopca albo znaleźć gdzieś krzesło inwalidzkie. Bardzo się starał nie zdradzić prawdziwych uczuć. Hatchet i ci, którzy dowiedzieli się o sprawie, nie znali sposobu na to, by pomóc Toby'emu. Nawet Angelique, gdy przyszła rano z wizytą, tylko żałośnie pokiwała głową. Wiedziała jak naprawić wzrok i smak. Po- i trafiła się dostać także do innych chipsów implantowanych w podstawę czaszki. Ale system obejmujący całe ciało przekraczał jej umiejętności. Nikt nie miał zielonego pojęcia jak on działa, w których miejscach neurony łączą się ze stosem pacierzowym. Toby miał wmontowane w kręgosłup trzy połączenia w kształcie małych różowych sześciokątnych nacięć. Kobieta, która je zainstalowała zginęła w Cytadeli. Nikt spośród Bishopów, Rooksów czy Kingów nie wiedział, jak poprowadzić połączenia przez te nacięcia, a nawet, czy można naprawić szkody wyrządzone dziecku przez rabusia. Killeenowi ulżyło, kiedy Toby zasnął w momencie, gdy starał się usilnie znaleźć jakiś interesujący temat do opowiadania. Wyszedł z małego, kwadratowego budynku, żeby zaczerpnąć trochę wody ze studni Kingów i spotkał na ścieżce Shibo. Po wzroku poznał, o co chciała zapytać. - Czuje się świetnie, tylko te nogi - powiedział. - A głowa? - Cóż, mówi bez trudności. Jutro go wyniosę na dwór, może wypróbuję jego reakcje. Zamrugała. W świetle nocnego nieba jej powieki rysowały się mocnym cieniem. - A ty? - Co, ramię? Jest w porządku. Ucisnęła je obiema dłońmi. - Czujesz? - Nie, nic. - Naprawić? Potrząsnął głową, ciągle myśląc o Tobym. Chyba nikt nie jest w stanie mu pomóc. Zaczęli iść bez celu. To bardzo dziwne - spacer ścieżką pomiędzy budynkami wzniesionymi ręką człowieka, bez tych wszystkich, nieomal obsesyjnie precyzyjnych detali wytworzonych przez zmechy. Na ich miejscu były miłe oku błędy, krzywe kontury, pozbawione sztuczności kąty. - Co Hatchet powiedział? - Kingowie nie wiedzą, czy przetrwały jeszcze jakieś rodziny. Jesteśmy jedynymi, którzy ich odnaleźli. Jeśli Plama przyciągnie więcej... Pozwolił umknąć myśli. Nie potrafił rozważać odległych, teoretycznych możliwości, kiedy z pamięci wyłaniała się twarz Toby'ego, blada, ale radosna. W oczach chłopca widać było zaskoczenie stanem własnego ciała. Zaskoczenie mogło się szybko przerodzić w gniew, a potem w rozpacz. Killeen znał ten cykl. Widział go w zachowaniu rannych podczas marszu. - Mówiłeś o modliszce z Hatchetem? Zawsze go zaskakiwała. Wiedziała wiele, mimo że jej o tym nie mówił. - I tak i nie. - Co z modliszką? - Jest zaniepokojony. To jasne. - Zastanawia się, czy Metropolis jest bezpieczne. - Tak. Ja też się niepokoję. Hatchet... coś ukrywa. - Co? - Nie wiem. Zastanawiam się, skąd w ogóle wzięło się to Metropolis. Jak to jest, że modliszka zostawia je w spokoju. - Sprawdzałam linie obrony. Są dobre, ale... - Domyślił się po jej uniesionych brwiach, że jest pełna wątpliwości. - Żałuję, że nie ma z nami Fanny - powiedział. Po raz pierwszy od dłuższego czasu wymienił jej imię. Wydarzenia, które zaszły od pewnej śmierci Fanny były jak przepaść dzieląca ich życie. Żałował, że nie stała się jego aspektem. - Fanny? - A, prawda. Zapomniałem. Nie znałaś jej. - Wasz kapitan? - Były kapitan. Była cholernie dobra. Najlepsza. Przeszłaby przez tego Hatcheta jak rozgrzany nóż przez masło. - Lubił to stare powiedzenie, chociaż przypominało mu, że nie widział masła od czasu upadku Cytadeli. - Hatchet nie jest w porządku - powiedziała nagle Shibo. - Hę? Jak to? - Coś tu ma nie w porządku. - Poklepała się po skroni. - Dlaczego tak sądzisz? - Killeen był zaskoczony. - Słyszałeś jego mowę powitalną? - Nie, spałem. A co powiedział? - Że Metropolis jest największym z miast. - Te domki z błota? - Killeen zachichotał. - Jest wielkie, ponieważ może stawić opór rabusiom. Wykrzywił usta ze zdziwienia. - Niewiele rabusiów dotarło tak daleko w głąb Plamy. Jak się zwiedzą, że tu jesteśmy, to zobaczymy ich więcej. Do tej pory Hatchet miał cholerne szczęście. - Tak. Mówił o połączeniu się rodzin