To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Z rękopisu biblioteki w Lidzbarku wydano nieznaną kronikę Galla Anonima oraz kronikę Wincentego Kadłubka. 18 V 1950. Czwartek Rano deszcz lał jak z cebra. Chciałam odwołać powtórny występ w Olsztynie, bo już byłam bardzo zmęczona. Ale okazało się, że wczo- raj na wieczorze Lucjana Rudnickiegol (na którego przyszły takie tłu- my, że ludzie "wisieli na żyrandolach", co świadczy o zmianie klimatu w Polsce) zapowiedziano już mnie i nie dało się odwołać. Więc o wpół do dwunastej wyszłyśmy z Iwą w pelerynach od deszczu i autobusem pojechałyśmy do teatru, gdzie w salce związków zawodowych przy ja- kichś 50 słuchaczach (najmniejsze chyba audytorium, jakie w życiu miałam) mówiłam bez żadnego przygotowania na tematy poruszane w pytaniach poprzednich odczytów. Ja sobie samej wydawałam się nud- ną, ale Iwa powiedziała potem, że mówiłam zajmująco, przyjemnie i do- wcipnie. 68 # L u cj a n R u d n i c k i (1882-1968), działacz rewolucyjny, prozaik. W 1898 z rodzinnego Sulejowa trafił do Łodzi, gdzie został robotnikiem. Działał w PPS, SDKPiL, później KPRP, KPP. W I.1903-04 zesłany do guberni archangielskiej. Debiu- tował w 1912 na łamach prasy jako publicysta; redagował tygodnik "Nowy Głos". W 1916 internowany przez Niemców w Szczypiornie i Havelbergu. Nabyta wada słuehu nie pozwoliła mu na dalszą aktywną działalność rewolucyjną; brał udział w redagowa- niu legalnych i nielegalnych publikacji, współpracował z prasą chłopską. Podczas oku- pacji pracował fizycznie; od 1943 uczestniczył w pracy konspiracyjnej PPR. Po wyzw-o- leniu zamieszkał na stałe w Warszawie. W 1.1952-57 był posłem na sejm. Autor powie- ści Odrodzenie, 1920, opowiadań Republika demokratyczna, 1921, oraz pamiętników Stare i noive, t. I-III,1948-60. Warszawa. 26 V 1950. Piątek Notuję tu trzy złośliwe "przesady" prostych ludzi, bardzo zresztą po- wszechne i które Dickens nazywa perfidią umysłów pospolitych (czy też jego jakiś komentator). Manikiurzystka, którą zapytałam, czemu nie dała ciepłej wody do moczenia paznokci, skoro obrabia już drugą rękę, odpowiedziała: "Co pani chce trzy godziny rękę moczyć?" Fryzjer, gdy mu napomknęłam, że miał przyjść do zakładu o wpół do dziewiątej i czekam na niego już pół godziny, odparł: "Co? Miałem od szóstej rano tu siedzieć?" Frania na uwagę, że podała zimny rosół, odpowiada: "A co pani chciała wrzątkiem się poparzyć?" Dostałam od Zarządu Miasta urgens, aby do 1 czerwca zdecydować, czy przyjmę proponowane mi obiekty na Żoliborzu. Są to połowy dom- ków dwurodzinnych o kubaturze mniejszej niż Polna. Żebym miała pła- cić miliony i tracić na miliony drogi czas dla dostania czegoś gorszego niż Polna, to byłoby już głupstwem. Wprawdzie wciąż mówią o zburze- niu naszego domu; ale w takim wypadku musiałabym dostać inne mie- szkanie, a po cóż miałabym jeszcze do krzywdy własnej i domu tyle do- płacać. Lud ulicy warszawskiej przepowiada wojnę już na Zielone Świątki. Formuła prostego człowieka brzmi: "Oni pierwsi wojnę zaczną i dosta- ną lanie i diabli ich wezmą". Tylko nowa elita, nowa arystokracja pławi się w szczęściu i dostatku. Na dworze po jednej nocy deszczu znów tro- pikalne upały. ' 27 V 1950. Sobota Wieczorem o wpół do dwunastej skończyłam korekty#. Teraz gdy to w łóżku piszę, jest wpół do drugiej. Za pół godziny zacznie świtać. Dziś 69 są urodziny Tulci. Jestem bardzo zmartwiona i skłopotana sprawami Anny, które układają się jak najgorzej. Nikt z mego otoczenia nie może sobie dać rady. Dziś wysłałam Danusi 5 tysięcy zł, a już w godzinę po- tem przyszedł list od Władzi Królikowej (mojej dawnej służącej) pro- szący o większą pomoc. Chwała Bogu wobec tych dużych wydań stoję dobrze, ale ja należę do tych rzadkich w Polsce ludzi, co zawsze mają pieniądze, nawet wtedy, gdy zarabiają bardzo mało. Do tego samego ty- pu należy St., a Marian był już inny. Z listów Anny widzę, że na dobitek jest chora i zrozpaczona. # Korekty Dziennika S. Pepysa. 30 V I 950. Wtorek Pojechałam do fabryki "Parowóz". Z pewną tremą, jak mnie przyjmą, bo nie byłam tam przeszło trzy tygodnie. W portierni zastałam tych sa- mych: Jaroszewskiego, Gałązkę i Dziewońskiego. Ale sprawa przepu- stek zaostrzyła się od tego czasu. Trzeba teraz legitymację wysyłać do wydziału personalnego, który dopiero upoważnia kartką do wydania przepustki. Kiedy weszłam do pierwszej hali z suwnicami, zwróciła mo- ją uwagę znacznie większa czystość i porządek w fabryce. Jak mnie później objaśniono, też wynik "miesiąca czystości", nic teraz nie ozna- cza naturalnego biegu rzeczy ku poprawie i ulepszeniom, wszystko jest wynikiemjakichś okolicznościowych popisów. W międzyczasie różni podchodzili i kołatali do drzwi przepierzenia, za którym kryje się Biuro Rady Zakładowej, a które młody człowiek z przepaską na oku zamknął na klucz. Do jakiejś szarpiącej klamkę ko- biety powiedział wskazując na numer 36 nad drzwiami przepierzenia: " Pani nie widzi? Przyjmuje się dopiero o trzydziestej szóstej godzinie". Stąd wnoszę, że ten młody człowiek ma poczucie satyrycznego humoru. Potem wdał się ze mną w rozmowę, pytając, czy mam pilną sprawę. Gdy objaśniłam, wjakim charakterze tu chodzę i żejestem powieściopi- sarką, rzekł: "Ach, życie powieściowe, tojest... tojest bardzo piękne". Na koniec zjawił się prezes Rady (nazywa się Zygmunt Antczak) i z nim sekretarz, ale już nie Wójcicki, jakiś inny, ale musiałam go za poprzednich bytności poznać, bo się serdecznie przywitał i twarz mi je- go znajoma. Antczak od razu zaczął się skarżyć, że ma okrutny kłopot "z tą socjalistyczną dyscypliną pracy". "Ja nie wiem, co oni tam na gó- rze sobie myślą, ale to jest robione biurokratycznie, bez zrozumienia dla 70 człowieka. To mi demoralizuje ludzi, bo się nie wchodzi w ich położe- nie. Ja pani opowiem taki wypadek. Kobieta, doskonała pracownica, za- chorowała na pierś. Pani wie, że z tym żartów nie ma. Pierś twarda, le- karz ubezpieczalni skierował ją do specjalisty, naznaczyli godzinę przy- jęcia na dwunastą. A dyrekcja nie chce jej puścić, partia nie chce jej pu- ścić. A to przecie życie ludzkie w niebezpieczeństwie