To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Jordan prawdopodobnie chciał się przekonać, czy i wobec niego postąpię tak samo. Jak zatem miałem się zachować? Jeżeli poprzednio zaryzykowałem, należało być konsekwentnym i nie zmieniać tonu. Do takiego doszedłem wniosku i rzekłem: — Pomimo że niektórzy zachowali się wobec mnie bardzo wrogo, cieszę się z życzliwego i poufałego traktowania mnie w tym domu. Już poprzednio bowiem generał raczył łaskawie zaszczycić mnie braterskim „ty”, a że i od ciebie słyszę to samo, sądzę… — Psie podły! — wrzasnął Jordan, rzuciwszy się ku mnie. — Śmiesz tak do mnie przemawiać? — A dlaczego miałbym przemawiać inaczej? — odrzekłem spokojnie. — Wzoruję się w tym wypadku na tobie. — Co szczekasz? Każę cię wrzucić między byki, żeby cię na rogach rozniosły! — Straciłbyś na tym sam, Jordanie, gdyż w takim razie ani William Hounters, ani Tupido, którzy mnie do ciebie wysłali, nie mogliby… Nie dokończyłem, bo już te słowa dokazały cudu. Twarz tego wściekłego człowieka zmieniła się w mgnieniu oka — wypogodziła się natychmiast — a on podszedł bliżej i spytał gorączkowo: — Wymienił pan nazwiska dwu osób, które nie są mi obojętne. Więc to pańscy znajomi? — Tak. Hounters wysłał mnie do Tupida, a ten… — Przysyła pana do mnie? — Tak jest. — I co ma mi pan do powiedzenia: „tak” czy „nie”? — To pierwsze. Wszystko już w drodze. — Ach, que’ alegria! I pana chciano rozstrzelać? Przecież ja oczekiwałem tego poselstwa z ogromną niecierpliwością! Po tych słowach zwrócił się do żołnierzy i krzyknął: — Marsz stąd, chłystki! Na rozkaz ten żołnierze wynieśli się co prędzej, a major zrobił tak głupią minę, że na jej widok omal nie wybuchnąłem śmiechem. Ogarnęło mnie przy tym uczucie skazańca, któremu niespodziewanie zdjęto stryczek z szyi. — Wypędziłem hołotę, se?or, i możemy teraz swobodnie porozmawiać. Przede wszystkim miło mi powitać pana najserdeczniej… To mówiąc, uścisnął mi rękę. — Przede wszystkim, se?or, mam sprawę osobistą, która wymaga niezwłocznego załatwienia — rzekłem. — Obrażono mnie śmiertelnie w drodze do pana i zamiast mi ułatwić zadanie, omal mnie nie rozstrzelano. Daruje więc pan, że go poproszę o ukaranie winnych, a potem dopiero przystąpimy do rzeczy. — Ależ rozumie się, że spełnię pańską prośbę. Tylko nieszczęśliwemu zbiegowi okoliczności można przypisać tak przykre i niebezpieczne dla pana nieporozumienie. — Nie, panie! To nie okoliczności, a osoby są winne. Wprowadzono rozmyślnie w błąd zarówno generała, jak i pana, i dlatego domagam się, aby pan wysłuchał mnie i dowiedział się prawdy. — Proszę, słucham pana. — Muszą być jednak przy tym obecni moi towarzysze, aby w razie jakiejś wątpliwości mogli poświadczyć moje słowa… — O nie! Oni nie powinni wiedzieć, że pan… — No, tak, nie powinni wiedzieć o naszej sprawie, ale to, co teraz będę mówił, nie odnosi się do łączącej nas tajemnicy. Przede wszystkim muszę wyświetlić sprawę naszego uprowadzenia. — Dobrze więc, niech przyjdą. Otworzyłem drzwi i na moje skinienie wszedł do pokoju brat Hilario a za nim inni. Zobaczywszy Jordana, zakonnik skierował się ku niemu i rzekł: — Sądząc, że mam do czynienia z se?orem Jordanem, śmiem się poskarżyć na pańskich podwładnych, którzy dopuścili się wielu nadużyć. Nie wiem, jakie są pańskie zamiary, ale nie może się pan spodziewać dla swych przedsięwzięć błogosławieństwa Bożego, jeżeli ludzie pańscy postępują jak złodzieje i zbóje, jeżeli nie potrafią nawet uszanować sukni duchownej. — Przemawiasz, bracie, śmiało, chyba zbyt śmiało — odrzekł Jordan, przypatrując się zakonnikowi uważnie i z pewną niechęcią. — Słyszałem nazwisko brata i wiem, że oznacza ono niepospolitego człowieka. Ale przestrzegam, to jeszcze nie upoważnia brata do zuchwałości. — Za pozwoleniem, se?or! Nie jest to wcale zuchwałością, że się przed panem uskarżam. Przecież dostarczono nas tutaj związanych, jak byśmy byli zbrodniarzami. — Nie widzę jednak, żeby brat miał kajdany na rękach. — Ba, do tej pory bylibyśmy skrępowani jak barany, gdybyśmy sami sobie nie poradzili. Zdjęto nam rzemienie jedynie pod groźbą rewolwerów. — Dobrze, zbadam sprawę, ale najpierw proszę, by się brat uspokoił. Cenię ja odwagę, ale nie znoszę, gdy ją ktoś wobec mnie chce manifestować. Nie wchodząc na razie w to, kto miał słuszność, wy czy major Cadera, wyrażam ubolewanie, że doszło tu do sceny wręcz oburzającej. Bo proszę, jeden jedyny człowiek, i do tego obcy, śmiał w samym środku mego garnizonu, w otoczeniu tysięcy żołnierzy, porwać się na moich oficerów i grozić im śmiercią! — Musiał to uczynić, gdyż chciano go rozstrzelać bez najmniejszego powodu. — Gdybyśmy nawet założyli, że słuszność była po jego stronie, to i tak krok jego sam brat musiałby określić, jako… no, powiedzmy otwarcie, jako zadziwiającą bezczelność. Gdyby mi to opowiadał ktoś obcy, po prostu bym nie uwierzył