To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Ale to była tylko mała część snobizmu małżonków. Spadek umożliwił im wspięcie się na wyższy szczebel drabiny społecznej, choć jednocześnie skomplikował finanse. Ten niespodziewany u-śmiech losu pozwolił na wyrwanie się z nieciekawej dzielnicy i przeniesienie do bardziej ekskluzywnego przedmieścia. Opłaty hipoteczne były przerażające i Fay musiała pójść do pracy. Studiowała prawo w college'u... i oblała dyplom! Ale doradcy prawni potrzebowali maszynistek, nikt więc dokładnie nie wiedział, co właściwie Fay robiła w biurze Goodnoughta i Waybridge'a? Chodziła z jakimiś papierami w ręku i starała się wyglądać, także przed klientami, na kogoś ważnego. Te pozory można było zachowywać tak długo, póki ktoś nie stwierdzi, że przygotowuje głównie kawę i ostrożnie puka do drzwi pana Waybridge'a. Na razie jednak nikt dokładnie nie wiedział co Fay rzeczywiście robi. A poza tym, oczywiście, był Benjamin. Począł się przez przypadek, w jednym z rzadkich momentów uniesienia, gdy Fay się zapominała. Samo w sobie było to fatalne, ale znacznie gorsza okazała się diagnoza lekarska. Chłopiec miał uszkodzony mózg, co prawda niezbyt poważnie, ale wystarczająco, by rodzice czuli się tym zażenowani. Wtedy piętnaście lat temu, nie było to takie ważne. Teraz jednak stało się okropne. 134 Rozważali ewentualność umieszczenia go w domu dla dzieci upośledzonych umysłowo, ale w ich trudnej sytuacji materialnej okazało się to niemożliwe. Trudno było kochać takie dziecko, ale jak Fay ciągle powtarzała Arthurowi, by u-spokoić sumienie, próbowali. Czyż nie? Nie mogli też zamykać chłopca w pokoju, kiedy chcieli się pobawić. Jeśli to zrobili, walił w drzwi i krzyczał swoim własnym, niezrozumiałym językiem. To dość koszmarne. Normalnie bawił się w szopie na tyłach ogrodu, ale zawsze znajdował pretekst by się pokazać w trakcie przyjęcia. Mogli uciszyć go na jakiś czas szklanką lemoniady czy koktajlem. Kiedy jednak zaspokoił pragnienie, zaczynał być dokuczliwy. Pewnego razu rozmyślnie włożył rękę pod spódnicę pani Wai-te-Gardner (Arthur z trudem wytłumaczył bliskiej histerii pani, że nie miało to żadnego seksualnego podtekstu, a było jedynie psotą). Ale Benjie miał już seksualne pragnienia. Stało się to widoczne w ciągu kilku ostatnich miesięcy. Przede wszystkim Fay zauważyła plamy na jego prześcieradle. - Myślę, że znowu zaczął się w nocy moczyć - powiedziała Arthurowi, a on zgodził się, z westchnieniem. Oboje potrafili rozpoznać plamy po spermie, aJe trudno się było przyznać do tego w tym przypadku. Szukali więc wyjaśnień nie związanych z seksem. 135 Pewnego wieczoru jednak prawda wyszła na jaw, Fay dokonała tego przykrego odkrycia. Ben-jamin zniknął, nie pokazywał się od paru godzin. Arthur sprawdził szopę, ale i tam go nie znalazł. Pozostało mu jedno miejsce, w którym chłopiec mógł się ukryć, lecz było zbyt wcześnie, by Benjie położył się do łóżka. - Zajrzę do jego pokoju - Fay westchnęła i ruszyła ku schodom, cmokając z irytacją. - Może ma migrenę. Ostatnio zbyt często mu się to zdarza i jestem pewna, że doktorzy mogliby coś zrobić. Mówią, że nie mogą, bo po prostu nie lubią, jak im się przeszkadza. Z nawyku podeszła do pokoju Benjie'go na palcach i delikatnie otworzyła drzwi. A' potem pchnęła je gwałtownie i zakryła usta ręką, by stłumić narastający krzyk. Prawie zemdlała, jak wyznała potem Arthurowi. O Boże, to było okropne, odrażające! Nie zapomni do końca życia. Benjie robił to co robi większość normalnych piętnastolatków. Leżał zupełnie goły na pościeli, trzęsąc się i drżąc z podniecenia, oczy miał zamknięte, palce jego prawej ręki poruszały się szybko, mruczał z zadowoleniem. Gdyby tylko mogła go powstrzymać, zanim osiągnie ostateczne zaspokojenie. Próbowała krzyknąć: "Benjie, przestań", ale nie mogła wydobyć z siebie słowa. Chłopiec miał nadal zamknięte oczy. Fay słyszała jego zmęczony, świ- 136 szczący oddech, a potem zobaczyła, jak napięte mięśnie rozluźniają się, a na twarzy pojawia się pół-uśmiech rozkoszy. Cofnęła się na widok jego wytrysku, ale nie oponowała. - Benjamin! - miało to zabrzmieć surowo (przestawała mówić Benjie, gdy była zirytowana). Zdołała jednak wydobyć z siebie tylko pisk. Drugi okrzyk zabrzmiał jeszcze bardziej przenikliwie niż pierwszy. - Benjamin! Otworzył oczy i spojrzał na nią z zachwytem. Nie był nawet zakłopotany! Równie dobrze mogła mu przeszkodzić w jednej z ulubionych dziecinnych zabaw wojennych w szopie. Wtedy zazwyczaj mówiła: "Zostaw to, Benjie. Herbata jest już gotowa i nie chcemy, żeby wystygła, prawda?" - Benjamin, czy ty wiesz, co robisz? Kiedy zadała pytanie, o mało nie ugryzła się w język. Było to bowiem najgłupsze, co mogła powiedzieć! Palce jego prawej ręki bezwstydnie zaczęły się znów poruszać. Uśmiechnął się nie speszony. - Przestań. Słyszysz mnie, Benjaminie? Natychmiast przestań! - Postąpiła naprzód i uniosła rękę by go uderzyć. Opamiętała się jednak. Ty podły chłopcze! - Ostry krzyk pełen gniewu ściągnął z wygodnej kanapy Arthura, który szurając nogami podszedł do schodów. 137 - K.to... kto cię nauczył... tego? - wyciągnięty oskarżające palec Fay drżał. - Richie Marston - głos Benjie'go był dziwnie pozbawiony emocji, niemal normalny, co przeraziło Fay, przyzwyczajoną do jego głupawych chrząkań i niewyraźnej wymowy. - Robi to każdej nocy w łóżku. Zresztą, reszta chłopców Marstonów też. - Będą mieli do czynienia z policją - powiedziała i poczuła się nagle niesamowicie głupio, więc dodała - a w każdym razie nie pójdą do nieba, jeśli Bóg się o tym dowie. - Nie chcę iść do nieba - sposępniał. - Tam jest nudno, - Oślepniesz od tego - zgrzytnęła zębami. Benjamin spojrzał z niedowierzaniem. Fay poczuła się znów naprawdę głupio. Cóż, jej rodzice zwykle tak mówili bratu. "Sam, ci którzy to robią, ślepną". Nagle poczuła, że stoi za nią Arthur, usłyszała jego denerwujące odchrząkiwa-nie. Ojciec Benjamiria nie był nigdy wystarczająco stanowczy. - W czym problem? - Arthur Thompson oddychał ciężko. Zawsze tak robił, gdy się czegoś obawiał. Chrząknął znowu. - W tym problem! - Odstąpiła na bok. Nie chciała wdawać w szczegóły owej rozmowy. Obowiązkiem ojca jest zajmowanie się takimi sprawami. Patrzyli na siebie. Tylko Benjie wydawał się 138 spokojny i nieporuszony tym wszystkim. Arthur wciąż miał flegmę w gardle. Spojrzał niemal błagalnie na Fay